Poza republikami bananowymi, żaden niepodległy kraj nie dopuszcza, by opinię jego obywateli kształtowały obce media. A że Niemcy to nie republika bananowa, na blisko sześćset wydawanych tam gazet i periodyków te z udziałem obcego kapitału można wyliczyć dosłownie na palcach jednej ręki, przy czym są to tytuły bez znaczenia, niskonakładowe i niszowe.
Czy Polska jest republiką bananową. A właściwie należałoby uściślić …niemiecką republiką bananową, bowiem niemal wszystkie gazety regionalne i lokalne wydaje u nas Grupa pod zwodniczą nazwą Polska Press, należąca do niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau:od „Głosu Dziennika Pomorza” i „Dziennika Bałtyckiego”, obejmujących całe polskie wybrzeże, po „Nową Trybunę Opolską” na południu kraju - łącznie ponad dwadzieścia tytułów. Polskie wyjątki na lokalnej niwie są słownie trzy: „Kurier Szczeciński”, „Dziennik Wschodni” oraz „Super Nowości”, sprzedawane w liczbie od kilku do ok. 10 tys. egzemplarzy. Verlagsgruppe Passau, pardon, Polska Press Grupa chwali się również wydawaniem ponad 150 tygodników lokalnych i bezpłatnej gazety „Nasze Miasto”.
W sektorze dzienników ogólnopolskich prym wiedzie „Fakt”, z nakładem kilkakrotnie większym niż pozostałe gazety, a wśród tygodników pod względem nakładu dominuje „Newsweek”, należący do tego samego, niemiecko-szwajcarskiego tandemu Ringier Axel Springer. Z 30 dwutygodników i miesięczników, od „Kobiety i życia” po „Życie na gorąco”, aż 23 należą do niemieckich wydawców, 6 do szwajcarskich, a tylko słownie jeden… dwutygodnik telewizyjny „Ekran TV” (notabene o najmniejszym z wszystkich nakładzie), wydaje polski wydawca. Podobnie wygląda sytuacja na portalach internetowych.
O tym, że musi nastąpić repolonizacja mediów w naszym kraju nie trzeba chyba nikogo przekonywać. No, może z wyjątkiem zagranicznych wydawców oraz ich polskich usługodawców. Pytanie brzmi tylko: jak dokonać tak poważnej zmiany struktury własnościowej, bo że należałoby zrobić to możliwie najszybciej też nie powinno nikogo dziwić.
„Repolonizacja mediów ma teraz nabrać tempa. >>To decyzja o charakterze strategicznym<<”,
donosi właśnie portal wirtualnemedia.pl, powołujący się na rozmowę z parlamentarzystką PiS Barbarą Bubulą. Pani posłanka stwierdziła, co następuje:
„Jeśli będzie trzeba, znajdzie się sposób na odbieranie gazet zagranicznym grupom medialnym”.
Skoro wypowiada się w trybie warunkowym - „jeśli…”, znaczy, takiej potrzeby widać jeszcze nie ma. Skąd więc to nagłe przyspieszenie tempa? Prezeska Polska Press Dorota Stanek waży sobie lekce: o pracach nad wspomnianym przez posłankę Bubulę „projektem ustawy”, nad którą ślęczą ponoć różne gremia w rządzie, parlamencie i nie tylko, słyszała nie raz, ale do tej pory nic z tego nie wynikło. I w najbliższym czasie nie wyniknie, biorąc pod uwagę choćby procedurę ustawodawczą, a także, że nie da się zrealizować zakładanych w niej celów z dnia na dzień. Wygląda na to, że mówienie o czymś, czego jeszcze nie ma, a co z pewnością wywoła burzę, bo przecież nikt chyba nie sądzi, że zagraniczni właściciele polskich mediów będą siedzieli z założonymi rękami, staje się w PiS „taką nową, świecką tradycją”.
Wszyscy ci, którym repolonizacja mediów nie w smak, mają czas na przygotowanie i podjęcie kontrofensywy w kraju i na unijnym forum przeciw… - jak zazwyczaj argumentują - „łamaniu zasad demokracji i wolnego rynku w Polsce”.
Tak samo działo się w przypadku odzyskiwania mediów przez Czechów, czy w Rosji, gdzie ograniczono do minimum udziały zagranicznych koncernów, a tym samym ich wpływy na kształtowanie opinii publicznej. Obecni tam (głównie niemieccy wydawcy) zostali ustawowo zmuszeni do wyprzedaży większości udziałów. W szerszym kontekście i przy jeszcze większej wrzawie zagranicy realizowali swe priorytety także węgierscy ustawodawcy.
„Rozważane są różne warianty, nie chcę i nie mogę o tym mówić bliżej”,
mówi posłanka Bubula. Po co mówi, skoro nie chce i nie może…? Widać nie do wszystkich w PiS dotarło, że w polityce nie chodzi akurat o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Prezeska Polska Press nie miała ochoty odnosić się do czegoś, czego nadal nie ma, rzuciła jedynie zdawkowe:
„Nie wierzę, że dojdzie do tego, iż rząd będzie nam odbierał dzienniki”.
Nie wiem tylko, kogo mówiąc: „nam”, Dorota Stanek ma na myśli? Czy utożsamia się z niemieckim, prasowym monopolistą Verlagsgruppe Passau, do której należy reprezentowana przez nią „polska grupa”? Mniejsza z tym. Na wewnętrznych naradach zagraniczni udziałowcy będą zapewne bardziej rozmowni, o czym pewnie będzie jeszcze głośno.
Wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Jarosław Sellin prawi od miesięcy, jakiż to dziwny jest ten nasz kraj, który pozwala sobie na to, do czego sami Niemcy nigdy by u siebie nie dopuścili, ani Francuzi, ani Brytyjczycy, ani Włosi, ani żaden inny szanujący się naród. I co? I nic! Pytanie, czemu do tej pory np. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta nie dopatrzył się żadnego monopolu na naszym rynku prasowym, choćby w oparciu o istniejące przepisy, można słać na Berdyczów.
Zgodnie z zapowiedziami polityków PiS, stosowna ustawa miała być gotowa już prawie rok temu. Miała. Tymczasem repolonizacja mediów nadal pozostaje „w rozumie”, a nasz rynek prasowy pod kontrolą zagranicznego hegemona. Jasne, nie ma się co spieszyć, przecież obcy wydawcy zapewniają, że… nie ingerują w linie i treści powielane przez ich gazety. Ale pogadać o zamiarze repolonizacji zawsze można, w końcu - co zauważyła posłanka Bubula - „tutaj nie ma na co czekać”…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/328556-repolonizacja-mediow-mowienie-o-czyms-czego-jeszcze-nie-ma-a-co-juz-wywola-burze-staje-sie-w-pis-nowa-tradycja