Ogłoszone zmiany dotyczące pracy dziennikarzy w Sejmie są w mojej ocenie zbyt drastyczne. Faktycznie oznaczają wypchnięcie z Sejmu ogromnej większości dziennikarzy politycznych, zwłaszcza piszących, pojawiających się w Sejmie od czasu do czasu, np. w celu przeprowadzenia wywiadu czy zdobycia informacji.
Redakcje siłą rzeczy będą kierowały do Sejmu - w roli korespondentów parlamentarnych - dziennikarzy newsowych (mają mieć prawo do wysłania 1 osoby dziennie z ogólnej puli 2 osób). Poza nielicznymi stałymi korespondentami można będzie wejść jedynie do centrum medialnego, które trudno uznać za miejsce w jakikolwiek sposób atrakcyjne. Obrady Sejmu i Senatu można już dziś śledzić z dowolnego miejsca za pomocą internetu, nie potrzeba do tego wielkiego ekranu. Z kolei wywiady nagrywa się najchętniej we własnym studio, a nie w jakimś uniwersalnym pokoju. Warto zaznaczyć, że pewnych rzeczy - atmosfery, nastroju, temperatury, dynamiki - nie da się właściwie ocenić nie będąc na miejscu. Myślę, że za obecnością dziennikarzy będą tęsknili sami politycy, dla których ludzie mediów są źródłem informacji, ocen, wymiany opinii.
Za słuszne uważam natomiast dążenie do ograniczenia dziennikarstwa „tabunowego”, które polegało na gonitwie dużej grupy ekip reporterskich za politykami. Wiele dobrego z tego nie wynikało, poza podkręcaniem atmosfery, często w sytuacjach wątpliwych. Pamiętam, że gdy byłem reporterem, był to dla mnie prawdziwy koszmar: nie można było skupić się na temacie, bo trzeba było stale pilnować, czy którymś z korytarzy nie ruszyła jakaś karawana ze ściśniętym posłem w środku, który być może właśnie teraz wypowie najbardziej kwieciste zdanie. W epoce rozwoju technologii nie można się też dziwić dążeniom do ograniczenia prawa do rejestrowania dźwięku i obrazu wszędzie i o każdym czasie. Sejm nie może być jakimś „reality show”, w którym rejestruje się aktywność uczestników niemal bez przerwy i w każdym miejscu. Uzyskane w ten sposób materiały służyły często do kompromitowania parlamentu, a później np. do obrony zdecydowanie zbyt niskich moim zdaniem zarobków parlamentarzystów i walki z rzekomymi „przywilejami”. Mówię „rzekomymi”, bo wielu dziennikarzy zarabia o niebo lepiej niż parlamentarzyści i ministrowie, ale posłów linczują za samą wzmiankę o problemie. Teraz możemy więc mówić o swego rodzaju zemście klasy politycznej.
Warto zwrócić uwagę, że zmiany w Sejmie były wprowadzane faktycznie przez ponadpartyjną koalicję. Opozycja formalnie wspierała protesty, ale jednak robiła to na pół gwizdka. A wiemy doskonale, że gdy opozycja chce głośno krzyknąć, to umie. Ostatecznie podjęła blokowane mównicy, ale raczej zagoniona do tego przez media, wyczuwają koniunkturę, niż sama z siebie.
Zmiany - jeśli wejdą w życie - przyniosą ciekawą i zupełnie nową sytuację. Z pewnością najbardziej ucierpią wielkie media, które stać było na stałą, rozbudowaną obecność w parlamencie, oraz tabloidy, które eksponowały - by tak to ująć - „fizjologiczną” stronę parlamentu. To właśnie ta sfera relacjonowania - a nie informacja o pracach parlamentu - zostanie najbardziej okrojona. Być może relacje medialne będą nieco spokojniejsze, ponieważ będzie mniej hałaśliwego „towaru”. Reporterzy, zwłaszcza stacji komercyjnych, będą więc musieli jeszcze głośniej krzyczeć nagrywając offy (teksty), żeby właściwie oddać „grozę” obecnej sytuacji.
Wciąż jest nadzieja na korektę, choć ostre protesty opozycji nie będą czynnikiem skłaniającym PiS do szybkiego kompromisu. Ale moim zdaniem władze parlamentu w końcu zrozumieją, że posunęły się za daleko - także z tego względu, że bardzo szybko parlament stanie się miejscem bardzo nudnym i tracącym na znaczeniu na korzyść central partyjnych.
Na koniec warto zauważyć, że wprowadzenie tak drakońskich zmian nie byłoby możliwe, gdyby nie niezwykle ostre i brutalne zaangażowanie mediów III RP w walkę polityczną przed wyborami 2015 roku. W momencie, gdy doszło do tak wyraźnej zmiany politycznej mimo niezwykle agresywnej postawy mediów, stało się jasne, że media straciły nieformalne prawo weta. Dodatkowo nałożyły się na to zmiany technologiczne premiujące polityków - w dobie mediów społecznościowych coraz bardziej potrzebują oni pośredników. Ten trend usilnie wzmacniają sami dziennikarze, często chętniej pracujący na rzecz Twitter.com czy Facebook.com niż na rzecz macierzystych redakcji.
Redakcje „wSieci” i wPolityce.pl nie biorą udziału w tzw. proteście dziennikarskim, ponieważ z zasady nie bierzemy udziału w tego typu gromadnych akcjach. Ustaliliśmy, że każdy z przedstawicieli redakcji wypowiada się w swoim imieniu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/319672-media-w-sejmie-czyli-marszalek-kuchcinski-poszedl-zdecydowanie-za-daleko-ale-obraz-jest-dosc-zlozony?wersja=mobilna