„Nie o taką Polskę walczyłem” – tak dawny, odznaczony przez Lecha Kaczyńskiego opozycjonista, Andrzej Szozda, zakończył opublikowaną przez siebie na Facebooku krótką informację o tym, że został właśnie wyrzucony z pracy w Polskim Radiu.
Żadna to przyjaźń ani wielka zażyłość, ale znam Andrzeja. To nie tylko opozycjonista z lat 80., ale i dobry dziennikarz. Przy tym, co istotne, dla obecnej władzy może nie stronnik, ale na pewno nie wróg.
Ta informacja jest więc dla mnie nie tylko przykra ze względów osobistych, ale również złowróżbna politycznie. Bo robienie sobie wrogów w sytuacjach, w których nie jest to konieczne, jeszcze nikomu długoterminowo się nie opłaciło.
I nie idzie tu o samego Szozdę, tylko o to, że takich informacji z różnych stron mediów publicznych (a i innych instytucji) jest niestety coraz więcej. I to może mieć określony skutek polityczny.
Bowiem efekt wyborczy 2015 był rezultatem nie tylko mobilizacji zwolenników PiS, ale również demobilizacji jego przeciwników, i generalnie zawahania się sporych grup będących „pomiędzy”. Grup, które w części poparły wtedy Andrzeja Dudę, a po chwili PiS, a w części, zamiast głosowania na przeciwników Dudy/PiS, co w ich wypadku z różnych przyczyn byłoby naturalne - wybrały absencję. Atmosfera odpychania wszystkich poza totalnie przekonanymi w oczywisty sposób nie służy powtórce z tej sytuacji. A czyszczenie rozmaitych instytucji z ludzi nie będących wrogami, tylko takich „nie do końca naszych”, taką atmosferę współtworzy.
Niestety, część ludzi obecnej władzy, a także jej zwolenników, ma tendencję do uznawania, iż każdy, kto nie jest oczywistym stronnikiem PiS, jest wrogiem. Tymczasem, przepraszam za przypominanie oczywistości, między kategorią „stronnik” a kategorią „wróg” istnieje ogromna przestrzeń. Można nie być czyimś stronnikiem, i jednocześnie nie być jego wrogiem. Zaś potraktowanie kogoś takiego jak wroga z reguły prowadzi do tego, że ten ktoś wrogiem staje się naprawdę. A wraz z nim cały szereg osób, o jego przykładzie słyszących.
I, powtórzmy, nie chodzi tu o jednego Andrzeja. Gdyby to był jednostkowy wypadek, byłby politycznie nieistotny. Tylko że takich działań jest niestety dużo. I wszędzie pociągają takie same, oczywiste skutki. Długofalowo negatywne dla obecnej władzy.
Czy wystarczająco negatywne, żeby realnie wpłynąć na wynik wyborów samorządowych za dwa, a parlamentarnych za trzy lata? Zobaczymy. Ponieważ jednak każdy rezultat każdych wyborów jest efektem nie jednego czynnika, tylko zejścia się co najmniej kilku czynników, co najmniej kilku procesów, to trudno to wykluczyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/314156-przykra-wiadomosc-robienie-wrogow-z-ludzi-neutralnych-zawsze-prowadzi-do-zlych-efektow