Dziennikarz Stanisław Remuszko, który pracował w „Gazecie Wyborczej” w 1989 i 1990 r., przypomina jej początki.
Gdy dziś ktoś chce kupić większe ilości papieru, dzwoni do hurtowni albo do fabryki i tylko czeka na dostawę. W roku 1989 brakowało praktycznie wszystkiego, a rozdzielnictwem nielicznych dostępnych towarów zarządzała komunistyczna partia. Zwykły papier drukarski był czymś w rodzaju broni, o którą boje toczyły się nawet między nomenklaturą. Nie inaczej działo się z poligrafią czy kolportażem. Tego się nie kupowało, na to się dostawało „przydział”. Bogu dzięki, ten straszny wyraz dawno wyszedł z powszechnego użytku, ale radzę podpytać rodziców…
— mówi Remuszko w rozmowie opublikowanej na portalu Stefczyk.info.
Dziennikarz powiedział również o powodach rozstania z „Wyborczą” latem 1990 r.
A więc naprzód oczekiwaliśmy, że będzie to dziennik „nas wszystkich”. Pismo, w którym, po czterdziestu latach cenzury, zabierają głos ludzie prezentujący cały wachlarz poglądów demokratycznych – z prawa, z lewa i ze środka. W pierwszym numerze na pierwszej stronie uroczyście ogłoszono nawet (cytuję): Redakcja czuje się związana z „Solidarnością”, lecz zamierza przedstawiać poglądy i opinie całego niezależnego społeczeństwa, różnych opozycyjnych kierunków. Jednak już jesienią 1989 ta deklaracja zaczęła tracić aktualność, a wiosną 1990 stało się jasne, że „Wyborcza” wyraża linię tylko jednego i coraz wyrazistszego politycznie „różowego” środowiska (zainteresowanym radzę wpisać do gugli zapomniane późniejsze skróty: ROAD, UD, UW…)
— wspomina.
Całość wywiadu można przeczytać TUTAJ.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/313862-remuszko-o-poczatkach-agory-na-rozruch-gazety-wyborczej-peerelowska-wladza-dala-prawno-polityczna-zgode