Bez wyrwania chwastów żaden talent nie rozkwitnie. Media publiczne trzeba zaorać

Fot. M. Czutko
Fot. M. Czutko

Od dawna powtarzam, ku utrapieniu bardziej wyważonych Kolegów, że z niektórymi przedstawicielami tzw. mainstreamu nie ma już o czym rozmawiać. Gdyby sytuację porównać do piłkarskiego meczu „niepokornych” i „prorządowych” – da się wybaczyć faule, chamskie odzywki, zagrania ręką, przepychanki, nawet próby oplucia. Ale nie sposób grać w piłkę z ludźmi, którzy za jedyny cel obrali sobie złamanie przeciwnikowi nogi. Takich sędzia usuwa z boiska natychmiast.

Niestety, w naszym meczu sędziego brak, więc musimy sędziować to spotkanie sami. Powtórzę więc: nie ma możliwości żadnego dialogu z ludźmi pokroju Lisa czy Wrońskiego, Sobieniowskiego czy Dobrosz-Oracz, Rolickiej czy Wołka, Żakowskiego czy Krzymowskiego. To nie są partnerzy do żadnej rozmowy. Ani o Polsce, ani o etyce, ani o mediach, ani o uczciwości, ani o twarzy, ani o przyszłości.

O ile jednak reprezentanci tzw. mediów prywatnych, prywatnie prostytuujących się w wielu programach  i artykułach, mogą sobie kłamać i manipulować przed kamerami zupełnie bezkarnie, a dopóki są frajerzy łykający to badziewie, mogą nawet udawać dziennikarzy (podobnie jak ich białoruscy czy północnokoreańscy koledzy), o tyle ludzie zatrudnieni w mediach publicznych takich praw już nie mają. Niestety, nigdy, nawet w czasach Roberta Kwiatkowskiego telewizja publiczna nie była aż tak dyspozycyjna wobec władzy i szeroko pojmowanego lewactwa cieszącego się kilkoma procentami poparcia, jak dziś. Nigdy nie poniewierano dziennikarskiego etosu w „Wiadomościach” tak koszmarnie, jak za czasów resortowego dzieciaka - Piotra Kraśki. Piszę „resortowego”, choć staram się nie używać takich etykietek - ale w tym przypadku nie sposób inaczej wytłumaczyć, skąd w tym człowieku tak mało godności, a tyle oddania rządzącemu establishmentowi, skąd tak niewiele własnych przemyśleń, a tak wiele myślowych kalek i schematów spijanych z dziobów pijarowców Platformy Obywatelskiej. Coraz częściej mam wrażenie, iż ludzie „kraśkopodobni” naprawdę uwierzyli, że PO będzie Polską rządzić wiecznie, a oni albo się temu podporządkują, albo stracą stołki na rzecz młodszych, jeszcze bardziej dyspozycyjnych. A może liczyli na kariery polityczne? Może Lis naprawdę uwierzył, że poza żoną Hanną są jeszcze inni, którzy widzą go na fotelu prezydenta? Może stąd tak wielka dziś jego nienawiść do Andrzeja Dudy? Trudno to nawet analizować, dość stwierdzić, że jeśli człowiek ten może spokojnie patrzeć w lustro, prowadząc swoje programy w sposób tak skrajnie upartyjniony i wydając tygodnik, którego normalny człowiek do ręki nie weźmie nawet na torturach, to mamy ostateczny dowód jego upadku. I rzeczywiście – dla niego akurat drogi innej niż polityczna naprawdę już nie ma.

Lis bowiem, o ile zmieni się w Polsce władza, pracę w TVP straci na tysiąc procent. Podobnie jak kilkoro innych gwiazd „presstytucji”, które przejdą do mediów „oddających się” salonowi prywatnie. Ale od dziś los ten powinien spotkać także tych, którzy zdecydowali o „zapisie” na prezydenckich doradców w TVP i Polskim Radiu. Tak – „zapisie”, bo jeśli jeszcze Państwo nie słyszeli – do programów publicystycznych, jak potwierdzona wieść gminna niesie, dziennikarze nie mogą przed wyborami zapraszać reprezentantów otoczenia prezydenta Andrzeja Dudy!

Czy to normalna w Polsce procedura? Nic z tych rzeczy. Dość wspomnieć stałą obecność w programach mediów publicznych Tomasza Nałęcza. Ale także Romana Kuźniara, Jana Lityńskiego czy Stanisława Kozieja – doradców prezydenta Komorowskiego. A jeśli nie jest to procedura standardowa – jest to gigantyczny skandal. To zniszczenie resztek prestiżu mediów publicznych, na który to prestiż pracowały przez wiele lat setki ludzi.

Dziś, w imię chamskiej, bezpardonowej i skrajnie nieuczciwej walki wyborczej prezesi Telewizji Polskiej i Polskiego Radia - na oczach widzów i słuchaczy - zsuwają swoje niewymowne i na dzieje zawiadywanych przez siebie mediów po prostu robią to, co robią. Jeśli dodamy do tego permanentne nagonki na prezydenta Dudę, podnoszenie do rozmiarów afery taśmowej jego spotkania z prezesem partii, która, do ciężkiej cholery, wystawiła go w wyborach, czerwone paski z „newsami”, że to nie Papież Franciszek zabiega o spotkanie z polskim prezydentem (jakby ktoś mógł przypuszczać, że tak właśnie było), ale odwrotnie - otrzymujemy obraz nędzy i rozpaczy mediów publicznych III RP, wciąż przecież zobowiązanych ustawą do politycznej niezależności, rzetelności i obiektywizmu.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.