Nalaskowski we "wSieci": Państwo ograniczeń. "Będziemy mieli do czynienia z grabieżą, opresją i północnokoreańską swawolą funkcjonariuszy"

Niemal wszystkie media z zachwytem donoszą o drakońskim podwyższeniu kar dla kierowców przekraczających prędkość. Słychać w tym jakąś dziką satysfakcję i zupełnie nieuzasadnione, wręcz idiotyczne przekonanie, że złupienie kierowców przyczyni się do zwiększenia bezpieczeństwa na drodze.

Ta bezmyślna poprawka wnoszona przez osoby chronione przed sankcjami przez immunitet jest najlepszym przykładem przyjaznego państwa zgody. Ci, którzy to państwo budują, jeżdżą w konwojach, regularnie przekraczając dozwoloną prędkość pilotowani przez borowskie auta uprzywilejowane.

A mi w tej dyskusji brakuje zwykłego zdrowego rozsądku. Nie tak dawno moje miasto w jeden z weekendowych dni, gdy ruch był istotnie wzmożony, sparaliżował śródmiejski wyścig kolarski. Najbardziej newralgiczne arterie zostały zablokowane przez policyjne radiowozy, a kierowcy skazani na intuicyjne, wielokilometrowe objazdy poprzedzone kilometrowymi korkami. Hipokryzja wielkości Himalajów. Z jednej strony promocja sportu (a właściwie już terroru rowerzystów), z drugiej strony wyrzucane przez rury wydechowe aut do atmosfery tony spalinowego ołowiu i tysiące złotówek. Bez żadnej wyraźnej potrzeby. Działo się to w mieście strukturalnie objętym masowym remontem dróg, zatem i tak już komunikacyjnie czasowo uszkodzonym.

Ze zdumieniem i z przerażeniem patrzyłem, gdy między stojącymi w korku autami próbowała się przebić karetka pogotowia na sygnale. Podobną sytuację mamy z pomysłem podwyższenia kar i wręcz ordynarnej opresji wobec kierowców. Jakby za karę, jakby za krytykę rządów PO. Tego typu akcję można przeprowadzić po dokładnym, a przede wszystkim profesjonalnym audycie oznakowania dróg i występowania ograniczeń. Ileż złośliwości i chciwości urzędasów musi się kryć za znakiem „obszar zabudowany” automatycznie obniżającym dozwoloną prędkość do 50 km/h, ustawionym między polami kukurydzy. Jaki brak wyobraźni musi towarzyszyć ograniczeniu prędkości do 40 km/h na dwupasmowej drodze w centrum miasta, ogrodzonej, pozbawionej przejść dla pieszych, właśnie po to, aby szybszym ruchem pojazdów rozładować korki pomiędzy centrum miasta a osiedlem.

Nie trzeba dodawać, że to ulubione miejsce policyjnych łowów. Jadąc taką całkowicie bezpieczną drogą 40 km/h, czuję się upokorzony, czuję się jak idiota, ponieważ cała sytuacja, w której uczestniczę, jest idiotyczna. Nadal najczęstszym sposobem remontu dróg jest ustawianie znaków ograniczenia prędkości. Policja miast ścigać rzeczywistych piratów, wiedząc, gdzie w mieście odbywają się nielegalne wyścigi smarkaterii za kierownicą, we własnym tchórzostwie wybiera łatwy łup, przeciętniaków, starszych panów z 40-letnim stażem za kierownicą. To im się teraz będzie wmawiać, że są drogowymi bandytami. A przy okazji rozkwitnie korupcja i to, czego najbardziej nie znoszę: płaszczenie się przed burasami z radarem. Póki nie zrobi się porządku i drogi nie zostaną podporządkowane zdrowemu rozsądkowi, będziemy mieli do czynienia z grabieżą, opresją i północnokoreańską swawolą funkcjonariuszy.

Cały felieton do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika „wSieci”.

Nowy numer tygodnika „wSieci” w sprzedaży od 25 maja br., teraz także w formie e-wydania dostępnego na tablety i smartfony w AppStore i Google Play. Wystarczy pobrać bezpłatną aplikację wSieci, działającą na platformach iOS i Android. Szczegóły na http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.