Tomasz Lis w ramach abonamentu pławił się publicznie w hejcie posmoleńskim. Gdzie jest różnica pomiędzy dziennikarstwem a agenturą wpływu?

Wymaganie od rodzimej telewizji publicznej, aby dbała o standardy i opisywała rzeczywistość obiektywnie jest wystawianiem się na śmieszność, jednak prosystemowa szczekaczowatość też powinna natrafiać na jakieś, choćby estetyczne bariery.

W poniedziałkowym programie „Tomasz Lis na żywo” od autora aż biła misyjność. Jakaś aura go unosiła i w histerycznym natchnieniu postanowił wreszcie rozdeptać robactwo trzymające się z uporem herezji, że w Smoleńsku był zamach. W naszym praworządnym grajdołku przeprowadzono sondaż i z tego sondażu wynika, że zwiększa się ilość osób skłonnych wierzyć w zamach. Nic dziwnego, że redaktor Lis dostał wścieklizny. To on od pięciu lat kulturalnie tłumaczy, że pijany generał Błasik i gambety piloci stoją za katastrofą, a wiara w jego jedynie słuszna wersję nie sięga jeszcze 99.9%.

Gdyby nie był tak zaślepiony w swoich zadaniowych działaniach, może by zważył, że poddawanie oceny największej współczesnej tragedii polskiego narodu sondażom jest upiornym żartem.

Sondaż zamiast uczciwego śledztwa to jest jakaś dewiacja.

Za dużo jednak od Tomasza Lisa wymagać nie można, bo po stronie prawdy nie stał chyba nigdy. A nawet jego działalność daje asumpt do dywagacji, gdzie są granice pomiędzy dziennikarstwem, nawet takim mniej uczciwym, a ewidentną agenturą wpływu wpajającą społeczeństwu zestaw ogłupiających sloganów.

Wyraźnie redaktor Lis postanowił wreszcie tupnąć nogą. Nie było zamachu i won gnoje!

Dobór gości jak to w jego obiektywnym programie nie odbiegał od normy. Rozmemłani eksperci, którzy bez wraku i czarnych skrzynek wiedzą tyle samo o tej katastrofie, co każdy przed telewizorem. Ich przewaga ma polegać na tym, że widzieli samolot z bliska.

Tezę o katastrofie poparto świadectwem przedstawicieli rodzin smoleńskich. Do studia zaproszono osoby zawsze będące na dyżurze,  gdy trzeba z nobliwą miną przystemplować wersję komisji Millera.

W zeszłym tygodniu program „Tomasz Lis na żywo” był zdjęty, bo autor był ponoć ledwie żywy po maratonie. Domniemywano, że może brak audycji jest związany z numerem „Newsweeka”, w którym to Tomasz Lis jako naczelny zatwierdził okładkę z Jarosławem Kaczyńskim i w kontekście Smoleńska okrzyknął go zamachowcem. Taka perfidia na zlecenie albo z własnej inicjatywy.

Ta ostatnia audycja Tomasza Lisa wyglądała jak come back z hasłem: „No i co, możecie mi skoczyć!!! Będę mataczył za wasze pieniądze, ile zachcę!!!”.

Trzeba przyznać, że Tomasz Lis jak widać mający zacięcie sportowe wysunął się na czoło stawki obrzydliwców, którzy ze swojego intelektu korzystają, wyłączając w organizmie moralność, etykę czy zwykłą porządność.

Swoistą pointą tego programu była wizyta aktora, którego oczyszczono z podejrzenia o posiadanie narkotyków. Żalił się jak on jego rodzina byli bezwzględnie traktowani przez pozbawione hamulców media.

Gdy tak mówił o hienach dziennikarskich patrząc na Tomasza Lisa, sytuacja zrobiła się symboliczna.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.