Zwykle uważam komentowanie telewizyjnych audycji typu „gadające głowy” za stratę czasu. W polskich sporach wszyscy grają znaczonymi kartami, są coraz bardziej zacietrzewieni, zamiar wdeptania w ziemię oponenta przysłania wszystkie inne cele występów. Problemem jest naturalnie brak symetrii medialnych wpływów, ale to też powiedziano już tysiące razy. Nie lubię jak prawica biadoli, choćby miała rację.
Problemem jest wreszcie także poziom kwalifikacji zawodowych większości dziennikarzy, zwłaszcza niestety telewizyjnych gwiazd. Ale i to ustaliliśmy już dawno, a wiecznie naparzanie się to często po prostu odreagowywanie krzywd. Dlaczego więc zrobię wyjątek i skomentuję coś, co zdarzyło się przed chwilą? Bo ilustruje kilka poważnych zjawisk, a o nich warto czasem przypomnieć.
Oto Monika Olejnik przystąpiwszy w swoim TVN-owskim programie :Kropka nad i” do tradycyjnego łajania Joachima Brudzińskiego, czołowego polityka PiS, natrafiła na niespodziewanie mocny opór. Brudziński nie tylko usiłował nie dać sobie przerwać po połowie pierwszego zdania, ale postawił kilka razy problem procedur stosowanych w rozmowie z nim.
A kiedy Olejnik przy okazji sporu o Mariusza Kamińskiego zaczęła go pouczać, że sama jest autorką reportaży z więzień, polityk pozwolił sobie na dość niewinny żarcik: pani osiągnięcia reporterskie są znane, co tak naprawdę mogło nie oznaczać literalnie nic, ale co z woli samej Olejnik stało się wielkim oskarżeniem jej warsztatu dziennikarskiego, przypomnieniem jej wieszanych niegdyś w Internecie materiałów o skupie butelek.
Olejnik nie tylko urządziła swojemu GOŚCIOWI karczemną awanturę dotyczącą… jej osoby, ale usiłowała odpowiedzieć insynuacjami, których nie zrozumiałem. Chodziło o jakieś winy Brudzińskiego z czasów PRL, Niezbyt głośne jak rozumiem, skoro nie słyszałem o nich będąc stosunkowo uważnym widzem bieżącej polityki. Poseł Brudziński oddał z kolei wypomnieniem dziennikarce zażyłości z Jerzym Urbanem. Na to ona po prostu… się obraziła. Przerwała swój program ogłaszając ni mniej ni więcej tylko, że polityk jest niegrzeczny.
W zachodniej telewizji dziennikarka, nawet taka o statusie gwiazdy, i reprezentująca wybitnie maistreamowy punkt widzenia, miałaby po czymś takim kłopoty zawodowe. Pomińmy niechlujny język, słabe przygotowanie do merytorycznych tematów – problemem byłby fakt, że straciła panowanie nad sobą. Najbardziej prywatna i komercyjna telewizja nie pozwoliłaby uprawiać takiej prywaty. Może w autorskim talk show rozrywkowym byłoby to jeszcze dopuszczalne, ale nie w audycji z ambicjami moderowania debaty politycznej. A takie jeszcze w zachodnim świecie istnieją.
Poglądowy jest tu przykład telewizyjnego serialu „Newsroom” oddający dość prawdziwie realia współczesnej stacji amerykańskiej, gdzie zespół z czołowym anchorem na czele, ma jednoznacznie liberalno-lewicowy odchył, bywa agresywnie zaangażowany, ale pewnych granic nie przekracza. W razie przekroczenia konsekwencje bywają przykre.
My przy swojej zaściankowości mamy chyba gwarancję, że Monika Olejnik będzie nas straszyć jeszcze ze 30 lat, pokonując granice biologii. Nie spodziewam się niczego innego, także po nowych amerykańskich właścicielach. Standardów będą przestrzegać, ale tam gdzie są one ogólnie uznawane. Nie w Polsce. Ale casus Olejnik to także casus braku odwagi tych, którzy są jej najczęstszymi ofiarami: polityków prawicy, przede wszystkim PiS, czasem i innych odłamów (Jarosław Gowin, Artur Zawisza). Pewne cechy stylu Olejnik: stronniczość, brak przygotowania, krzykliwość są niezmienne, a jednak trudno się oprzeć wrażeniu, że w ostatnich latach jeszcze się one nasiliły. Można by stawiać hipotezę, że wraz z narastaniem politycznej polaryzacji, a można że po prostu z wiekiem.
Ona zmieniła się więc do końca w upierdliwą panią nauczycielkę, a oni… Oni to z reguły znoszą. Czasem próbują się uchylać od ciosów, czasem narzekają, ale w ostateczności dają się obsadzić w roli łajanych uczniaków. Niekiedy wiąże się to z ich osobistymi strategiami – Olejnik lubi zapraszać outsiderów, którzy mają własny interes by o sobie przypominać publiczności. Ale nawet i PiS-owscy funkcyjni nie mieli nigdy specjalnej odwagi – trochę z obawy, żeby nie wypaść na damskich bokserów, a trochę z naturalnego pędu na szkło. Powszechna opinia jest taka, że urażona, władczyni swojego pasma drugi raz nie zaprosi. No bo kto jej co zrobi?
To prowadziło naturalnie do jeszcze większego rozbestwienia bohaterki tej historii, który nie skażona takimi barierami jak dobre wychowanie, eskalowała czystą agresję. A przy okazji jej program spełniał coraz wyraźniej znamienną społeczną funkcję. Był może najbardziej widocznym symbolem niższego z założenia statusu prawicowych środowisk. No bo skoro ich przedstawiciele dają się tak traktować… Nie dość, że występni, archaiczni, odpowiedzialni za wszelkie zło w tym kraju, to jeszcze wyzbyci godności.
Poseł Brudziński wierzgnął i zrobił dobrze. Z mojego punktu widzenia, człowieka, który przez kilka ostatnich lat nie chodzi tam, gdzie nie ma gwarancji grzecznego traktowania, ale który nie musi wygrywać wyborów, był jeszcze zbyt wstrzemięźliwy. W końcówce, gdy już się na niego obraziła, mógł postawić jeszcze bardziej otwarcie kwestię jej zachowania. Ja zaplutemu pijakowi pouczającemu mnie, że jestem za mało elegancki, raczej bym odpowiedział. Mimo wszystko jednak chapeau bas. Zwłaszcza jeśli to zapowiedź szerszej tendencji.
Na koniec objaśnienie, dlaczego jestem tak brutalny, używam argumentu wieku itd. Objaśniam raz jeszcze, że stosuję tę metodę tylko wobec ludzi, którzy sami nie szanują innych. Dlatego pozwoliłem sobie ostatnio na określenie okładki „Polityki”, insynuującej prawicy poparcie dla bicia kobiet, „goebbelsowskim kłamstwem”, za co felietonistka „Wyborczej” Karolina Wigura postawiła mnie na jednej płaszczyźnie z Kuczyńskim i Palikotem. Z których pierwszy rzucał mięsem, a drugi nazywał nielubianego przez siebie polityka „ciotą”.
Wtedy, wobec „Polityki”, nie kierowałem nawet mocnego określenia pod adresem konkretnej osoby. Wobec Olejnik robię wyjątek, bo nie tylko zmienia ona drogą mi polityczną debatę w Polsce w magiel, ale odziera ludzi z godności. Nadal uważam, że rozmawiać można i trzeba spokojniej i grzeczniej. Ale z tą osobą po prostu się nie da. Już nie.
Prawda o mediach w bestsellerowej książce:„Resortowe dzieci. Media (tom 1)”.
Pozycja dostępna wSklepiku.pl. Polecamy!
Informujemy również, że w naszym internetowym sklepie trwają zapisy na pierwszy nakład książki „Resortowe dzieci. Służby”. Zainteresowanych zapraszamy TUTAJ!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/239596-nastal-czas-wrzeszczacych-staruszek