Redaktor Gozdyra i czyste zło. Podręcznikowy przykład niepomiernie z siebie zadowolonej i zachwyconej sobą głupoty

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
wPolityce.pl/Polsat News
wPolityce.pl/Polsat News

Z najwyższą niechęcią wchodzę w spory wewnątrz środowiska dziennikarskiego, ale czasem mam poczucie, że trzeba. Takie wrażenie mam po występie Jerzego Urbana w programie Agnieszki Gozdyry i Marka Kacprzaka. Nie wiem, jaka była rola tego ostatniego w takim właśnie zaplanowaniu tego konkretnego wydania „Skandalistów” i właściwie mógłbym kompletnie pominąć jego osobę, gdyby nie to, że indagowany na okoliczność lansowania się Urbana w Polsacie redaktor Kacprzak odpowiedział tłitem wielce charakterystycznym i, niestety, smutnym. Ale o tym dalej.

Najpierw trochę o Urbanie, który ma w Polsce pewne grono obrońców, a może nawet apologetów. Takim obrońcą, a może nawet apologetą okazał się dość dla mnie niespodziewanie Waldemar Kuczyński, który stwierdził, że Urban jest i był mniej szkodliwy od Jarosława Kaczyńskiego oraz że starcie Urbana z Arturem Zawiszą we wspomnianym programie było starciem dobrego ze złym, przy czym tym złym był Zawisza. Innych swoich obrońców Urban, zaprzyjaźniony od lat z niektórymi kręgami dawnych opozycjonistów, znajduje wśród skrajnego lewactwa, które stara się usilnie dorównać mu poziomem chamstwa. Stąd pojawiają się kuriozalne opinie, zgodnie z którymi złe czyny Urbana (o ile jego obrońcy w ogóle uznają, że takie są) mają równoważyć jego pozornie antysystemowe działania dziennikarskie w okresie Peerelu.

W przypadku mało kogo mam opinię tak wyrobioną jak w przypadku Urbana. Znakomicie jego postawę i rolę opisał w Salonie24 Tomasz Laskus, nie będę więc tutaj jego diagnozy powielał, bo zgadzam się z nią w stu procentach. Muszę jednak wyjaśnić, że Urban jest najzwyczajniej w świecie człowiekiem z gruntu złym, tak po prostu. Złym do szpiku kości i obnoszącym się z tym złem. Jest zły od początku do końca i nie ma absolutnie żadnego punktu, który pozwalałby tę diagnozę złagodzić. Jest wyjątkowo wstrętnym kłamcą, odrażającym cynikiem, człowiekiem, który firmował zbrodnicze działania dawnego systemu, a po jego upadku wyspecjalizował się w obrażaniu wszystkiego, co dla innych może być ważne. Jeśli taki ktoś komukolwiek się podoba, to ten ktoś nie jest lepszy: jest dokładnie taką samą gnidą. Nie piszę tego w emocjach, piszę to na spokojnie, bo to zwykła konstatacja faktów.

Urban nie wzbudza we mnie dziś złości, może nawet jest mi go żal tak jak powinno być nam żal kogoś bezdennie złego, o kim wiemy, że nie ma już chyba szans na poprawę. Dzisiaj to stary, stetryczały satyr i libertyn, którego żałosne, wstrętne życie zbliża się do końca i który rozpaczliwie próbuje się ogrzać w świetle jakiegokolwiek zainteresowania opinii publicznej. Tyle o Urbanie jako człowieku. Inny wątek to Urban i dziennikarze. Daleki jestem od moralizowania przy każdej okazji i tworzenia obszernej listy osób, z którymi nigdy bym nie rozmawiał. Tak się zresztą składa, że często osoby wyjątkowo odrażające moralnie są zarazem ważnymi postaciami polityki czy historii i dziennikarze mają obowiązek ich przepytywać. Ja sam dawno, dawno temu zrobiłem wywiad z Wojciechem Jaruzelskim do książki o Janie Pawle II, wydawanej przez Reader’s Digest - i nie żałuję. Ta jedna rozmowa dała mi wgląd w sposób myślenia i widzenia samego siebie przez komunistycznego dyktatora, którego nie uzyskałbym w żaden inny sposób. Zawierała też jakąś dozę informacji oraz pokazywała, w jaki sposób generał widział swoją rolę wobec obecnego świętego. Uważam ten wywiad za jeden z ważniejszych w swojej karierze.

Z Urbanem bym jednak nie rozmawiał. Jak napisałem, nie wzbudza on we mnie złości, ale wzbudza tak daleko idące obrzydzenie, że nie potrafiłbym się przemóc. Uważam też, że jeśli Urban ma być wykorzystywany w taki sposób, w jaki wykorzystuje się go obecnie w polskich mediach, to lepiej, żeby sobie powoli zdychał w zapomnieniu na swoim złotym łóżku, kupionym za pieniądze zarobione na wdeptywaniu ludzi w błoto. Przez 10 lat mojej pracy w „Fakcie” nigdy, ani razu, nie poprosiliśmy Urbana o wypowiedź. Tabloid robił rzeczy tabloidowe, publikował historyjki o przebiegłych chomikach albo urządzał ustawki czy prowokacje, ale nie przekroczył tej granicy. I za samo to szanuję swoje dawne miejsce pracy. Jeśli dzisiaj jakiś lewacki obrońca Urbana pokpiwa, że „Fakt” wprawdzie nie rozmawiał z Urbanem, ale za to „rozmawiał z bobrem”, to znaczy całkiem po prostu, że jest bezdennie głupi i nic nie rozumie.

Możliwe jednak, że jakiś kolega po fachu miałby pomysł na dobrą, ciekawą rozmowę z Urbanem, w którym temu przebiegłemu wężowi potrafiłby przeciwstawić odpowiednio głęboką wiedzę i mocny intelekt. Przecież „Oni” Teresy Torańskiej - rozmowy z ludźmi często również zwyczajnie złymi, a na pewno moralnie godnymi potępienia, są do dzisiaj lekturą obowiązkową i arcyważnym dokumentem epoki. Idąc na rozmowę z osobą taką jak Ubran, dziennikarz musi pamiętać, że to igranie z piekielnie inteligentnym czystym złem. (Jak śpiewał w „Kazaniu św. Jacka Odrowąża” Jacek Kowalski: „Bo diabeł nie ma mądrości, jest tylko inteligentny”.) Jak już zauważyło kilka osób, z postacią pokroju Urbana mogłaby rozmawiać osoba pokroju Oriany Falacci.

Ale na pewno nie pokroju Agnieszki Gozdyry. Gozdyrę (która „nie lubi głupoty”, jak buńczucznie stwierdza na swoim tłitterowym profilu) od Oriany Falacci dzielą już nawet nie lata świetlne, ale całe świetlne eony. I dlatego rozmowa wyglądała jak wyglądała. Obleśny satyr, za namową tępawej prowadzącej przebrał się w strój biskupa, żeby podowcipkować ze zła, które wyrządził w życiu. Jeśli coś jest w tej historii zabawnego, to fakt, że redaktor Gozdyra jest z siebie, jak się zdaje, niezmiernie zadowolona i uważa, że odwaliła kawał znakomitej dziennikarskiej roboty, podczas gdy to stary, obleśny satyr okręcił ją sobie wokół palca, wykorzystał, przeżuł, wypluł i rozdeptał nogą. Ale tego pani Gozdyra oczywiście nie dostrzega, bo żeby to zauważyć, trzeba by być nieco przenikliwszym niż ona jest.

Gozdyra w całym swoim samozadowoleniu nie wyjaśniła jednak, czemu właściwie miało służyć przebranie Urbana za biskupa ani też czemu miała służyć sama rozmowa z nim. Bo przecież chyba nawet Gozdyra nie łudzi się, że cokolwiek z Urbana wydobyła albo że była dla niego równym przeciwnikiem. Zresztą nawet nie próbowała być jego oponentem. Wizytę gościa tłumaczyła w serwisie „Wirtualne Media” następująco: „Przypominam, bo niektórzy chyba zapomnieli, a jeszcze inni przyznają, że nie rozumieli, co oglądają. Skandal polega między innymi na prowokacji”. Nie było w tym żadnego prawdziwie dziennikarskiego zamiaru, choćby realizowanego tak nieudolnie jak w przypadku Moniki Olejnik czy innych akolitów słusznego dziennikarstwa. Potwierdził to wspomniany na początku Marek Kacprzak, który wyznał na Twitterze, że o wszystkim decyduje oglądalność i zobaczymy, czy taka formuła zostanie zaakceptowana.

Skoro jedynym, prostym i nieskomplikowanym zamiarem Gozdyry było wywołanie skandalu, to niepotrzebnie aż tak się wysilała. Są prostsze i mniej kosztowne metody. Mogłaby na przykład zrobić kupę na środku studia albo sprowadzić pedofila Trynkiewicza i nakłonić go do zabawy z małym dzieckiem. Najlepiej przedstawionym jako nieślubne dziecko jakiegoś biskupa. Oglądalność gwarantowana.

Oczywiście nie mam pretensji o to, że program walczy o widzów. Taka jest rzeczywistość dzisiejszych mediów. Sam obśmiewałem nieraz wyroki sądów, które potępiały działania gazet stwierdzając, że „celem było zwiększenie sprzedaży”. A co miało nim być? Jej zmniejszenie? Można robić różne rzeczy, żeby przyciągnąć widzów albo czytelników. Mogą to być nawet chwyty tak otwarcie absurdalne jak straceńcza misja dzielnego chomika - co zresztą idealnie mieści się w formule tabloidu, który nie próbuje udawać czegoś innego niż jest.

Problem zaczyna się, gdy w celu przyciągnięcia widzów sięga się po czyste zło, takie jak Urban, i to w dodatku sięga się nie po to, żeby w jakiś sposób próbować dojść do prawdy (co powinno być podstawowym zadaniem dziennikarza), lecz jedynie po to, żeby się pobawić. Zaś ze złem zabawy nie ma. Zło każdą taką okazję wykorzystuje bezwzględnie.

Nie wiem, czy redaktor Gozdyra jest zdolna do jakiejkolwiek refleksji głębszej niż ta nad stanem sierści swoich kotów. Kiedyś myślałem, że może tak. Dziś nie jestem już taki pewien. Mam wręcz wrażenie, że to podręcznikowy przykład niepomiernie z siebie zadowolonej i zachwyconej sobą głupoty. Gdyby jednak zdobyła się na próbę głębszej analizy tego, co zrobiła, poprosiłbym ją, żeby wyobraziła sobie, że jej program z roześmianym Urbanem w stroju biskupa ogląda bardzo starsza, skromna pani w chustce na głowie. Pani, która lata temu straciła w dramatycznych okolicznościach jedynego syna, którego brutalnie zamordowały sługusy reżimu, któremu Urban także służył. On zaś w sposób typowo dla siebie ordynarny i cyniczny kłamał na temat jego śmierci, a następnie przez wiele lat kpił z niego w najbrutalniejszy sposób. Niech Gozdyra sobie wyobrazi, że staje przed tą panią po emisji swojego programu i ma jej uzasadnić, dlaczego warto było ten program zrobić i dlaczego on był dobry.

Niewykluczone - moja wiara w ludzi jest może jednak zbyt duża - że to intelektualne ćwiczenie wzbudzi u Gozdyry jakiś drobny impuls wątpliwości. Może nawet pani redaktor odczuje jakiś dyskomfort. W takim razie spieszę ją uspokoić: ta pani (podobnie jak Roman Dmowski) już nie żyje. Urban natomiast żyje i jakoś się jeszcze trzyma - również dzięki takim personom jak Agnieszka Gozdyra.


NOWOŚĆ!

Spotykając zło”. O istocie zła i sposobach jego przezwyciężania - Anselm Grün.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych