Wzruszał się "pojednaniem polsko-rosyjskim", twierdził, że "z Rosją da się rozmawiać", wyzywał śp. Prezydenta od "rusofobów", a teraz pisze równie mocno, ale już... na odwrót

Niezrównany, a nawet śmieszny Paweł Wroński łaje na jedynce gazety Michnika polskich sympatyków putinowskiej Rosji. Łaje w artykule o tytule, którego nie powstydziłby się propolski od zawsze tygodnik „wSieci”: „Polska Partia Rosyjska”.

Słuszna połajanka wygląda tak:

(…) Raz politykę własnego rządu wobec Rosji skrytykuje koalicyjne PSL i jego kandydat Adam Jarubas. Innym razem miłe słowo o Putinie wypowie jakiś narodowiec, wierząc, że kontynuuje linię polityczną Romana Dmowskiego. Wreszcie objawi się stały komentator propagandowej telewizji Russia Today Mateusz Piskorski, który chce utworzyć prorosyjską partię Zmiana.

(…)

Skutki tej zabawy mogą być jednak nieobliczalne. Jest to świetny argument dla kremlowskiej propagandy robiącej Rosjanom wodę z mózgu: „dobrzy” Polacy w istocie popierają Putina, tylko proamerykańska władza jest zła. Istotniejsze jest, że podmywają oni wysiłki naszej dyplomacji, która zabiega o utrzymanie kruchej jednolitej polityki UE wobec Moskwy. Przeciwnicy tej jedności mogą stwierdzić: „Patrzcie, zgody co do jednolitej polityki wobec Rosji nie ma nawet w Polsce”.

O tym, że „skutki tej zabawy mogą być jednak nieobliczalne” obóz niepodległościowy przestrzegał od lat. Tak jak od lat Wroński kochał Rosję. Rosję Putina. Po jego wizycie na Westerplatte, gdy ówczesny rosyjski premier zapowiedział to, co teraz robi, Wroński pisał, w artykule pt. „Dlaczego powinniśmy podziękować Putinowi”:

1 września stała się rzecz ważna - po raz pierwszy polska narracja historyczna dotycząca przyczyn i początku II wojny światowej stała się narracją ogólnoeuropejską. Zrozumieliśmy też, że z Rosją da się rozmawiać.

(…)

Jednak to Putinowi powinniśmy podziękować za przyjęcie zaproszenia. Okazał się najważniejszym gościem tej uroczystości. To jego obecność oraz Angeli Merkel uczyniły z ceremonii zdarzenie światowej rangi. Zapewne to ich obecność, a nie zabiegi MSZ spowodowały, że Francja nagle podwyższyła poziom delegacji do premiera, a USA przysłały szefa Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Dzięki premierowi Rosji i relacjom telewizyjnym więcej Rosjan niż Amerykanów wie, że wojna zaczęła się 1 września 1939 r.

To obecność Putina stworzyła dogodną płaszczyznę dla zaprezentowania polskiego spojrzenia na historię. Politykom PiS i publicystom lansującym tezę, że Putina nie należało zapraszać, warto zadać pytanie. Do kogo zwróciłby się Lech Kaczyński i prezentował swoje racje? Do kanclerz Merkel, czy tylko do rodaków? Wszak do tej pory nie miał szans na przemawianie obok Putina w takich okolicznościach. Jako prezydent usiłował desperacko doprowadzić do przyjazdu ówczesnego prezydenta Rosji do Polski.

Ważne, by tego rodzaju wydarzenie było początkiem, a nie końcem. Należy liczyć, że Donald Tusk będzie chciał włączać Rosję do europejskiego systemu zbiorowego bezpieczeństwa - co zapowiedział w przemówieniu. Ważne, by rzeczywiście powstały instytuty badające historię Polski i Rosji. W uczciwej dyskusji łatwiej będzie marginalizować radykałów z obu stron grających na historycznych emocjach.

Po Smoleńsku forsował tezę, że śp. Prezydent był „rusofobem”, a z jego krwi ma wyrosnąć „pojednanie” („Wiatr wiał mu w oczy. Polityka zagraniczna prezydenta Lecha Kaczyńskiego”, 11 maja 2010 roku):

Uważany w Europie za największego rusofoba stał się patronem polsko-rosyjskiego pojednania. Jego polityka zagraniczna byłą pasmem porażek. Nie zawsze zawinionych. Sukces przyszedł po śmierci

W 2012 roku, w sierpniu, nie ukrywał wzruszeń („Kościół wychodzi ze smoleńskiej mgły”, 20 sierpnia):

Gdy słyszałem, jak w Belwederze duchowni prawosławni, ale też biskupi polscy na uroczystej kolacji wspólnie śpiewali Cyrylowi I i prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu „Sto lat”, wydawało mi się, że śnię.

Gdy czytałem tekst dokumentu wzywającego nie tylko wierzących, ale i świeckich, a nawet niewierzących do pojednania z braćmi Rosjanami, zastanawiałem się, jak bardzo zdumieni i osamotnieni poczuli się politycy PiS oraz innych ugrupowań prawicowych, dla których antyrosyjskość była wyznacznikiem patriotyzmu.

Słusznie czy nie, Kościół katolicki z punktu widzenia prawicowych ugrupowań jest depozytariuszem patriotyzmu. Swoisty nakaz pojednania polsko-rosyjskiego, który być może zostanie odczytany z ambon, jest nie ciosem, ale nokautem. Do tej pory wszelkie próby unormowania relacji polsko-rosyjskich były traktowane jak potencjalna zdrada. Szczególnie gdy próbował to czynić prezydent „Komoruski” czy „Zdradek” Sikorski, a ci, którzy starali się tę sytuację zmienić, nazywani byli „agentami wpływu”.

Obecnie politycy PiS usiłują się wykpić formułą: „Nie ma problemu z pojednaniem z narodem rosyjskim, jest problem z reżimem Putina”. Tylko co zrobić z tą przeważającą częścią narodu rosyjskiego, która popiera Putina, albo jeszcze większą, która uważa, że polityka władz rosyjskich na Kaukazie jest słuszna? Apel Cerkwi i Kościoła nie wyklucza ich z grona „braci”.

A dziś łąje Polską Partię Rosyjską.

Nie przeprosił.

I pewnie nawet nie zastanowił się, czy tak rażący brak zdolności dostrzegania istoty rzeczy, taka kompromitacja intelektualna, nie jest dobrym powodem do odejścia z zawodu dziennikarskiego…

A może w ogóle z zawodów wymagających myślenia.

Chyba, że to wyłącznie propaganda.

Kleb

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.