Sprawa powinna być jasna. Albo Kamil Durczok jest winien i zajmuje się nim wymiar sprawiedliwości, albo jest niewinny i może dalej z nadętą miną kłamać w „Faktach”.
Natomiast mamy scenariusz znany i już przerabiany. Posłużono się wobec niego metodą przećwiczoną na liderach „Samoobrony”, których afera miała kryptonim „praca za seks”. Zero konkretów, tylko oskarżenia prasowe, insynuacje, podburzanie opinii publicznej i idące w ślad za tym enigmatyczne działania organów ścigania.
I właśnie ta metoda budzi odrazę.
Najpierw artykuł o molestowaniu w dużej stacji telewizyjnej, bez podania nazwiska, a potem okładka prezentująca Kamila Durczoka i opis sprawy całkiem innej, z sugestią, że jest powiązana z tym molestowaniem.
Policja spisuje Durczoka 16 stycznia w apartamencie jego znajomej na Mokotowie, w którym doszło do awantury o czynsz i znajduje tam:
dziesiątki torebek z resztkami białego proszku”, akcesoria, jakich używa się do brania narkotyków, zakazany w Polsce lek zawierający pochodną amfetaminy, „nieprawdopodobna ilość” gadżetów erotycznych i pornografii - w tym filmy o treści zoofilskiej, zniszczona kamera, połamane karty sim oraz rzeczy osobiste Durczoka, w tym m.in. nieotwarte pismo z urzędu skarbowego do szefa „Faktów” (za wp.pl)
Istnieje dziwna zbieżność dat. Otóż 16 stycznia to jest piątek, a w środę, 14 stycznia, Kamil Durczok przeprowadził wywiad z premier Ewą Kopacz, w którym wręcz wykpił jej plan naprawy sytuacji w górnictwie i ogólnie przejechał się po niej z miną pełną dezaprobaty.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Czy możliwe jest, że ordynarnie wrabia się dziennikarza w ramach zemsty? A co najważniejsze wmieszane są w to służby specjalne utrzymywane z budżetowych pieniędzy?
Takiej wersji nie można wykluczyć.
Oskarżenia o molestowanie, szczególnie stawiane przez jedną osobę, są bardzo łatwe do spreparowania, za to trudne do odparcia. Wystarczy oświadczenie kobiety, że się na nią patrzyło pożądliwie i wykonywało sprośne gesty. Szczególnie będąc szefem zespołu łatwo się komuś narazić, kto uważa się za niedocenionego.
Czy można traktować poważnie listę rzeczy posypanych białym proszkiem znalezionych w apartamencie? Na każdym podrzędnym filmie sensacyjnym podrzuca się dowody by kogoś pogrążyć. A poza tym mógł być tam zadomowiony, co nie jest przestępstwem.
O co dokładnie chodzi przeciętny obywatel nie ma pojęcia. Celowe unicestwianie jednej z gwiazd medialnego kłamstwa wydaje się wręcz nieprawdopodobne. Ale gdy szaleją emocje i gdy rządzącej ekipie wyraźnie się pali grunt pod nogami, nerwy mogą puszczać.
Można strzelać do górników, można i odstrzelić dziennikarza. Co z tego, że był przez tyle lat użyteczny. Taki eksces zdyscyplinuje innych, którzy wietrząc nadchodzące zmiany chcieliby być odrobinę mniej serwilistyczni dla rządzących.
Rodzima stacja Durczoka TVN nabrała mętnej wody w usta. W „Szkle kontaktowym” jedyne co indagowany przez dzwoniącego do programu obywatela redaktor Miecugow wykrztusił z siebie w „tem” temacie – „Ma pan kolegów?”
Sytuacja wygląda jakby się obawiali podawania „całej prawdy, całą dobę”.
Jest jeszcze jeden aspekt sprawy. Czy redaktor Durczok będąc niespecjalnie szpetnym mężczyzną, z pełnym portfelem, nie mógłby się zwyczajnie umawiać na randki?
Paradoks jest taki, że redaktor Durczok niejednokrotnie w podobnych akcjach, przede wszystkim w „przemyśle pogardy”, aktywnie uczestniczył. I jako jednego z głównych propagandystów III RP nawet trudno go żałować.
Całość jednak wygląda szpetnie. A grozę budzi fakt, że mogą stać za tym macherzy z najwyższych szczebli władzy, którzy wykorzystują państwowe instytucje i „prywatne” gazety do osobistej dintojry.
———————————————————————————————————————
Prawda o mediach w bestsellerowej książce:„Resortowe dzieci. Media (tom 1)”.
Pozycja dostępna wSklepiku.pl. Polecamy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/234194-casus-kamila-durczoka-to-wisienka-na-torcie-paranoi-w-jakiej-przyszlo-nam-zyc-poprzez-ugrzezniecie-w-panstwie-bezprawia