Sytuacja staje się groźna, bo w dziejach zawsze najbardziej zagrażali państwu polskiemu ci, którzy patriotami się mianowali
— rozpoczyna tegotygodniową narrację „Gazety Wyborczej” na temat afery w rządzie Donalda Tuska użyteczny cyngiel Paweł Wroński. W ten sposób kieruje tropy zagubionej i coraz bardziej sfrustrowanej masy czytelniczej własnej gazety na Sami Wiecie Kogo. „Patriota” to bowiem pseudonim tego, który przesłał ostatnie zagrania do redakcji „Wprost”.
Zgodnie z ustaloną wersją, Wroński też już nie ma wątpliwości.
Słowo „zamach” zaczyna nabierać realnego znaczenia. Można odnieść wrażenie, że kolejne nagrania są punktowymi uderzeniami w najważniejsze osoby w Polsce i w najważniejsze instytucje. Rezultatem publikacji ostatnich nagrań może być próba zdezawuowania i skompromitowania polskiej polityki zagranicznej.
A może prościej - to polska polityka zagraniczna sama się skompromitowała do imentu. I aż chciałoby się spytać speca od „dyplomatołków” - Władysława Bartoszewskiego - czy taki sposób prowadzenia polityki zagranicznej jest według niego jak najbardziej prawidłowy, bo przecież gołym okiem widać, że diametralnie się różni od tej, wyśmiewanej przez Bartoszewskiego.
Ale Wroński z miedzianym czołem broni naszego drogiego Radka Sikorskiego.
Amerykanie dobrze wiedzą, że tego rodzaju opinie w czasie, gdy USA wycofywały swoje oddziały z Europy do Azji, Sikorski wyrażał nie tylko w rozmowie z ministrem Rostowskim. Co więcej, przed kryzysem na Ukrainie były one jak najbardziej uzasadnione.
Dobre, ale skoro takie to jasne i oczywiste, to Sikorski powinien to ogłosić publicznie, a nie po kryjomu, w knajpach, przy alkoholu.
I zaklina Wroński rzeczywistość:
Ponoć polską polityką kierują instynkty najbardziej pierwotne. Najbardziej pierwotny jest instynkt samozachowawczy. Nie ma obecnie sprawy, wokół której polska polityka powinna być bardziej zjednoczona. Nie ma bowiem żadnych gwarancji, że po zmianie władzy nie wypłyną inne nagrania, których głównymi bohaterami będą politycy apelujący dziś o odwołanie premiera i rozwiązanie Sejmu. Co wtedy?
Jak to było? Nie mierz panie redaktorze innych podług siebie?
Nie wiem, czy to jest kryzys państwa. Państwo do tej pory jednak jakoś sobie z aferą nagraniową radzi
— oświadcza z kolei w tejże samej „Wyborczej” Jacek Żakowski. I aż chciałoby się spytać - które państwo według niego sobie radzi, bo raczej nie polskie.
Ale Żakowski wie co mówi i po co mówi. Dlatego brnie dalej:
Chociaż jest wobec niej samotne jak jak Polska we wrześniu 1939 r.
Czy Pan Redaktor sugeruje, że już czas, żeby rząd i prezydent zaczęli się pakować z myślą o emigracji? Niebywałe…
Na dywagacje Żakowskiego, porównującego dziennikarzy próbujących rozwikłać aferę w rządzie Tuska do Armii Sowieckiej, która zadała Polsce cios w plecy, szkoda nawet już słów. Po prostu żałosna obrona przegranego dziennikarza skompromitowanego rządu i zbankrutowanej III RP. Może właśnie w tym kontekście Żakowski myśli o Zaleszczykach?
Śmieszne jest natomiast szukanie przez Żakowskiego wrogów Tuska nie tylko w chociażby Marcinkiewiczu ale przede wszystkim w… samej PO:
Paweł Zalewski i jego liczni koledzy z gowinowej części PO nie ominą okazji, by odreagować to, że nie dostali miejsc biorących na listach do europarlamentu. Min. Marek Biernacki i jego zastępca Michał Królikowski nie darują zmarginelizowania katolickich fundamentów w PO.
Ładne? Może ktoś z GW lub Polityki by szepnął Żakowskiemu, że już atak Marsjan na rząd Tuska wyglądałby bardziej wiarygodnie. Ale podobno papier jest cierpliwy…
Nieoceniony w zasługach dla rządzącej ekipy jest jak zawsze Tomasz Lis. Kto jest winny aferze? Podsłuchujący? Podsłuchiwani? Ależ skąd!
Pasem transmisyjnym studia nagrań okazują się dziennikarze. Są paserem złodzieja treści prywatnych rozmów.
Oczywiście Lis zaraz się zastrzega, że
To nie wezwanie do cenzury.
Nie, nie, ależ oczywiście, nikt by przecież czegoś tak wulgarnego nie pomyślał.
Treść tych rozmów jest ważna i powinna być znana opinii publicznej
— zapewnia dalej gromko Lis. Ale, jak to, to jednak paser jest OK? Chyba ktoś zjada własny ogon. Ale jeśli, to tylko przez chwilę.
Konferencja prasowa premiera przeistacza się w festiwal chamstwa i prostactwa oraz popis niekompetencji części dziennikarzy. (…) Traktowanie premiera przez rozhisteryzowanych niepokornych oraz bardziej pokornych dziennikarzy jak pętaka, któremu można przerywać i rzucać w twarz najcięższe oskarżenia.
Można tylko domyślić się, że do tego „zacnego” grona Lis zaliczył swoją koleżankę Monikę Olejnik…
Ale najlepsze jest jak zawsze na końcu.
Część tzw. środowiska dziennikarskiego okazuje się zmultiplikowaną Marysią z Gorzowa, która najwyraźniej narzuciła owej części i ton, i styl
— wyrzucił z siebie Lis, pokazując co, a właściwie kto naprawdę go dręczy od kilku tygodni. Nic dodać, nic ująć.
kim, „Gazeta Wyborcza”, „Newsweek”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/201902-bylo-ich-trzech-w-kazdym-z-nich-inna-krew-ale-jeden-przyswiecal-im-cel-wronski-zakowski-lis-obrona-skompromitowanego-rzadu-do-samego-konca-jego-i-ich