Nikt z Platformy Obywatelskiej nie okazał najmniejszego zainteresowania. Było to na zasadzie „ratuj się jak możesz, próbuj, my umywamy rączki”
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl piosenkarka Natalia Arnal, która 10 grudnia w 2014 roku miała stłuczkę z kolumną pojazdów, którą poruszał się ówczesny prezydent Bronisław Komorowski.
wPolityce.pl: Grzegorz Schetyna zapewniał w RMF FM, że państwo nie musiało Pani wspierać na ścieżce sądowej ponieważ „państwo broniło się samo”, a nie tak jak dzisiaj. Czy Pani walcząc o sprawiedliwość w sądzie czuła się, że żyje w państwie praworządnym?
Natalia Arnal: Słyszałam wypowiedź pana Grzegorza Schetyny i może rzeczywiście państwo broniło się samo, ale nie broniło z pewnością swoich obywateli, którzy byli w realnej potrzebie. Zrobiono ze mnie kozła ofiarnego, ponieważ starłam się z Biurem Ochrony Rządy i z limuzyną prezydenta. Samotna kobieta z dzieckiem musiała zmagać się z BOR-em, prezydentem i policją. Byłam bardzo zbulwersowana, ponieważ czułam się poszkodowana, a to mnie obarczano całą winą. Na szczęście do walki w sądzie przekonał mnie świadek całego wydarzenia, który jechał za mną i sam był zbulwersowany zachowaniem pojazdów BOR. Był to Jerzy Ernst, który również w związku z tą sytuacją wiele przeszedł. Okazał się wspaniałym człowiekiem, który zdecydował się pomóc mi i przekonał mnie, że powinniśmy walczyć o sprawiedliwość. To jak zachowali się kierowcy BOR-u, było dla mnie karygodne. Jechali bardzo szybko, złamali kilka przepisów ruchu drogowego, poruszali się nieoznakowaną kolumną pojazdów. Nie używali żadnych sygnalizacji, ani dźwiękowych, ani świetlnych. Wydawało mi się, że jest to jakiś pościg, a nie kolumna prezydencka. Zajechali mi drogę, wymusili pierwszeństwo, paradoksem jest to, że znalazłam się w środku kolumny przez co prezydent nie był w rzeczywistości w pełni chroniony. Później próbowano obarczyć mnie winą. Policja zrobiła wszystko, abym stanęła przed sądem jako oskarżona. To była dla mnie paranoja.
Jak wyglądało śledztwo?
Na początku mieliśmy utrudniony dostęp do dokumentów, które były w rękach policji. Mogliśmy się z nimi zapoznać dopiero, kiedy sprawa trafiła do sądu. Zarówno ja, jak i funkcjonariusze Biura Ochrony Rządy byliśmy przesłuchiwaniu. Robili oni jednak wszystko, aby uniknąć kary i zmyć z siebie winę. Dla nich poczucie prędkości ma inny wymiar. Jeżeli jechali 60 km/h, a mówią, że jechali 20 km/h, to jest to niewiarygodne.
Oprócz ograniczonego dostępu do dokumentów, były jakieś inne przeszkody, z którymi spotkała się Pani podczas śledztwa?
Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Wydaje mi się, że władza właśnie liczy, że takie osoby jak ja się wycofają, że się przestraszą. Pierwszym pytaniem jakie zadałam funkcjonariuszom BOR, było to „czemu nie jeżdżą oznakowani, na jakichkolwiek światłach?”. Później się dowiedziałam w Belwederze, że Bronisław Komorowski nie lubił jeździć „na światłach”.
Pisała pani list do pani prezydentowej Anny Komorowskiej. Doczekała się Pani odpowiedzi?
Tak, napisałam do pani prezydentowej list po wypadku, który jednak odbił się od ściany. Zadzwoniła do mnie jedynie pani z gabinetu pani prezydentowej, która zapewniała, że odpowiedź z pewnością otrzymam. W wyniku braku odpowiedzi napisałam otwarty list do ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego i również nie dostałam żadnej odpowiedzi.
A jak zachowywali się posłowie Platformy Obywatelskiej? Zgłosili się do Pani z pomocą?
Platforma Obywatelska była kompletnie głucha na moje wołanie o pomoc. Próbowaliśmy się skontaktować z kilkoma osobami z ówczesnej władzy, ale nasze prośby przeszły jednak bez żadnego echa. Nikt z posłów PO nie był zainteresowany kontaktem ze mną.
Nikt się z Panią nie kontaktował?
Nie. Jerzy Ernst próbował z kimś porozmawiać, ale nic mu się w tej sprawie nie udało wskórać. Zostałam absolutnie sama z tą sprawą. Pomoc zaoferował mi Bartosz Kownacki, który wtedy był jeszcze posłem i pomagał mi jako prawnik do momentu, kiedy został wiceministrem. Nie zostawiono mnie jednak na lodzie, dostałam bardzo dobrego prawnika. Nikt z Platformy Obywatelskiej nie okazał najmniejszego zainteresowania. Było to na zasadzie „ratuj się jak możesz, próbuj, my umywamy rączki”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nikt z Platformy Obywatelskiej nie okazał najmniejszego zainteresowania. Było to na zasadzie „ratuj się jak możesz, próbuj, my umywamy rączki”
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl piosenkarka Natalia Arnal, która 10 grudnia w 2014 roku miała stłuczkę z kolumną pojazdów, którą poruszał się ówczesny prezydent Bronisław Komorowski.
wPolityce.pl: Grzegorz Schetyna zapewniał w RMF FM, że państwo nie musiało Pani wspierać na ścieżce sądowej ponieważ „państwo broniło się samo”, a nie tak jak dzisiaj. Czy Pani walcząc o sprawiedliwość w sądzie czuła się, że żyje w państwie praworządnym?
Natalia Arnal: Słyszałam wypowiedź pana Grzegorza Schetyny i może rzeczywiście państwo broniło się samo, ale nie broniło z pewnością swoich obywateli, którzy byli w realnej potrzebie. Zrobiono ze mnie kozła ofiarnego, ponieważ starłam się z Biurem Ochrony Rządy i z limuzyną prezydenta. Samotna kobieta z dzieckiem musiała zmagać się z BOR-em, prezydentem i policją. Byłam bardzo zbulwersowana, ponieważ czułam się poszkodowana, a to mnie obarczano całą winą. Na szczęście do walki w sądzie przekonał mnie świadek całego wydarzenia, który jechał za mną i sam był zbulwersowany zachowaniem pojazdów BOR. Był to Jerzy Ernst, który również w związku z tą sytuacją wiele przeszedł. Okazał się wspaniałym człowiekiem, który zdecydował się pomóc mi i przekonał mnie, że powinniśmy walczyć o sprawiedliwość. To jak zachowali się kierowcy BOR-u, było dla mnie karygodne. Jechali bardzo szybko, złamali kilka przepisów ruchu drogowego, poruszali się nieoznakowaną kolumną pojazdów. Nie używali żadnych sygnalizacji, ani dźwiękowych, ani świetlnych. Wydawało mi się, że jest to jakiś pościg, a nie kolumna prezydencka. Zajechali mi drogę, wymusili pierwszeństwo, paradoksem jest to, że znalazłam się w środku kolumny przez co prezydent nie był w rzeczywistości w pełni chroniony. Później próbowano obarczyć mnie winą. Policja zrobiła wszystko, abym stanęła przed sądem jako oskarżona. To była dla mnie paranoja.
Jak wyglądało śledztwo?
Na początku mieliśmy utrudniony dostęp do dokumentów, które były w rękach policji. Mogliśmy się z nimi zapoznać dopiero, kiedy sprawa trafiła do sądu. Zarówno ja, jak i funkcjonariusze Biura Ochrony Rządy byliśmy przesłuchiwaniu. Robili oni jednak wszystko, aby uniknąć kary i zmyć z siebie winę. Dla nich poczucie prędkości ma inny wymiar. Jeżeli jechali 60 km/h, a mówią, że jechali 20 km/h, to jest to niewiarygodne.
Oprócz ograniczonego dostępu do dokumentów, były jakieś inne przeszkody, z którymi spotkała się Pani podczas śledztwa?
Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Wydaje mi się, że władza właśnie liczy, że takie osoby jak ja się wycofają, że się przestraszą. Pierwszym pytaniem jakie zadałam funkcjonariuszom BOR, było to „czemu nie jeżdżą oznakowani, na jakichkolwiek światłach?”. Później się dowiedziałam w Belwederze, że Bronisław Komorowski nie lubił jeździć „na światłach”.
Pisała pani list do pani prezydentowej Anny Komorowskiej. Doczekała się Pani odpowiedzi?
Tak, napisałam do pani prezydentowej list po wypadku, który jednak odbił się od ściany. Zadzwoniła do mnie jedynie pani z gabinetu pani prezydentowej, która zapewniała, że odpowiedź z pewnością otrzymam. W wyniku braku odpowiedzi napisałam otwarty list do ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego i również nie dostałam żadnej odpowiedzi.
A jak zachowywali się posłowie Platformy Obywatelskiej? Zgłosili się do Pani z pomocą?
Platforma Obywatelska była kompletnie głucha na moje wołanie o pomoc. Próbowaliśmy się skontaktować z kilkoma osobami z ówczesnej władzy, ale nasze prośby przeszły jednak bez żadnego echa. Nikt z posłów PO nie był zainteresowany kontaktem ze mną.
Nikt się z Panią nie kontaktował?
Nie. Jerzy Ernst próbował z kimś porozmawiać, ale nic mu się w tej sprawie nie udało wskórać. Zostałam absolutnie sama z tą sprawą. Pomoc zaoferował mi Bartosz Kownacki, który wtedy był jeszcze posłem i pomagał mi jako prawnik do momentu, kiedy został wiceministrem. Nie zostawiono mnie jednak na lodzie, dostałam bardzo dobrego prawnika. Nikt z Platformy Obywatelskiej nie okazał najmniejszego zainteresowania. Było to na zasadzie „ratuj się jak możesz, próbuj, my umywamy rączki”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/327762-nasz-wywiad-natalia-arnal-o-stluczce-z-kolumna-komorowskiego-po-byla-kompletnie-glucha-na-moje-wolanie-o-pomoc