Postać Józefa Piłsudskiego wymaga odbrązowienia - nie dlatego by jednego z architektów odzyskania przez Polskę niepodległości stawiać pod jakimś straszliwym pręgierzem historii, tylko dlatego, że mity nie są potrzebne narodom wolnym - a właśnie narodem wolnym Polacy bez wątpienia, na chwilę obecną przynajmniej, są. Niestety Ziemkiewicz szansę na rzetelną dyskusję o Komendancie zmarnował. Przez pośpiech.
Na sam początek dwie bardzo ważne dla dalszej części tekstu deklaracje.
Deklaracja numer jeden - nie byłem i nie jestem wyznawcą „kultu” Marszałka, choć była to pierwsza postać historyczna o której usłyszałem od dziadka jako cztero-, pięcioletni dzieciak. Byłem też wychowywany w aurze w szacunku do tej postaci (z jednej strony) ale też w krytycznym podchodzeniu do pomnikowych herosów (z drugiej strony).
Deklaracja numer dwa - nie jestem fanatykiem Narodowej Demokracji czy spuścizny „Pana Romana”, choć, fakt, domagam się docenienia dokonań ruchu narodowodemokratycznego, jego państwowotwórczej, organizacyjnej pracy i zaprzestania powszechnego do dziś szkalowania tego bardzo przecież pozytywnego ruchu. Jest to zresztą sytuacja analogiczna jak w sytuacji numer jeden, to znaczy - w myśleniu o historii domagam się po prostu prawdy i mam alergię na kłamstwo.
Mamy więc za sobą dwie ważne kwestie, przejdźmy do samej książki. Zapowiadana od miesięcy, wzbudza, jak to bywa, skrajne emocje - od nadziei, iż „Ziukowi” wreszcie ktoś porządnie dowali (pamiętajmy, że jedyną pozycję realnie idącą na kontrę z kultem Piłsudskiego jest dość kuriozalna broszurka „Piłsudski odbrązowiony” będąca zestawem kalumni i bluzgów, także antysemickich - sam Ziemkiewicz w swojej książce do owego „opracowania” się odnosi werbalnie wyrzucając ją na śmietnik intelektu) po pianę wyznawców Komendanta, wskazujących, iż książka ta to kolejna, jak napisał Łysiak, „krew na rękach endeków”.
„Złowrogi Cień…” jest więc pozycją bardzo ale to bardzo potrzebną, nie tylko po to, by przebudować trochę naszą świadomość, skonfrontować wyobrażenie o wodzu z faktami czy przypomnieć, iż to nie azjatyckie trendy wodzowskie lecz racjonalny republikanizm jest dla Polaków stanem naturalnym (co widać chociażby w biznesie, gdzie kult wybitnego menadżera jest przyjmowany ze sporą nieufnością, zaś docenienie sumiennej, rzetelnej pracy grup - wręcz przeciwnie). O Marszałku można i należy mówić otwarcie i racjonalnie, nie bać się krytyki jego osoby, oceny jego działań i wskazania na miejsca, gdzie jego spuścizna pozostawiła nas jako Naród osłabionymi aniżeli wzmocnionymi.
I Ziemkiewicz na pierwszych stronach swojej książki wydaje się z tego zadania wychodzić zwycięsko. Faktycznie zaczyna od dość zamierzchłej historii, przypomina przyczyny zaborów, potem wskazuje krótko, zwięźle ale celnie co doprowadziło do naszych narodowych zrywów i dlaczego te się nie powiodły. Znakomicie kreśli też historię Tadeusza Kościuszki, którego mit ma być jakby wstępem do wykreowania Mitu - Mitu Komendanta, Naczelnika, Marszałka, najważniejszego Polaka w dziejach Europy i całego świata, którego „blaskomiotna” (znowu Łysiak) myśl porwała rzesze. Te fragmenty są prawdziwym mistrzostwem historycznej publicystyki, przyznam, że mając to na uwadze spodziewałem się, iż oto trzymam w rękach książkę wybitną (taką było na przykład „…Samobójstwo”, którego nie dało się recenzować krytycznie inaczej jak tylko zestawiając z pozycją Zychowicza i krytykując tego drugiego). Potem, będąc gdzieś tak w jednej trzeciej zdałem sobie sprawę, że coś za szybko lektura mi idzie. Ale, mówiąc Wołoszańskim, „nie uprzedzajmy faktów”.
Ziemkiewicz wspaniale kreśli też opis czasów w których przyszły Komendant zaczynał działalność konspiracyjną, publiczną. Co więcej - krytyka jego działań, współpracy z japońskim wywiadem, podróż do Tokio, próba wzniecenia powstania w 1905 roku, starcia na linii socjaliści/lewica - konserwatyści - endecja zarysowane są w sposób doskonały, doprawdy od dawna nie czytałem pozycji z zakresu publicystyki historycznej, która zarysowywałaby problematykę z jednej strony w sposób tak kompleksowy z drugiej w sposób tak rzetelny. Także rys konfliktu na linii Dmowski-Piłsudski mógłby przyczynić się (w końcu!) do odkłamania tej sprawy, oddaniu sprawiedliwości „Panu Prezesowi” ale też nie przeciągającej winy na „Ziuka”.
Ziemkiewicz po mistrzowsku kreśli rys charakterologiczny Marszałka, wskazując na cechy jego psychiki, które uczyniły z niego idealnego kandydata na Wodza. Nawet nie będę się w to wgłębiał, po prostu odeślę Państwa do lektury, tak jest to wybitnie napisane. Doprawdy, usunąć nazwisko autora, tytuł książki, wydrukować i dać fanatycznemu piłsudczykowi - będzie zachwycony. Dać endekowi - będzie zachwycony co najmniej tak samo. Tak się po prostu robi publicystykę historyczną, nawet nie starając się udawać obiektywizmu, bezstronności, natomiast wykonywać swoją robotę dobrze. Nie mam szczerze mówiąc słów na to, by opisać jak dobrze jest to nakreślone, podane, by nie popadać w nadętą emfazę czy bombastyczne pochwały, po prostu odeślę do książki.
A potem wszystko się psuje.
Zauważyłem to będąc gdzieś tak w dwóch trzecich pozycji. Zerknąłem dość szybko na to, ile zostało mi stron a potem wróciłem do lektury. Gdzieś tak mając do końca 100 - 150 stron ogarnęło mnie przerażenie - oto byliśmy jeszcze przed Zamachem Majowym a książka pędziła już do konkluzji niczym Ziuk na Kasztance. I zaczęło się, a właściwie skończyło.
Tym co zaczęło gubić książkę po pierwszych, wybitnych rozdziałach jest gwałtowny wzrost temperatury wypowiedzi. Gdzieś ulotniła się chłodna, rzeczowa narracja, zastąpiła ją dość emocjonalna egzaltacja. Nie, nie chodzi o to jakoby Ziemkiewicz wpadł w jakieś irracjonalne tony ordynarnego opluwania Marszałka, bowiem argumentacja wciąż prowadzona jest rzetelnie (na ,na ile jestem w stanie ocenić z posiadanym zasobem wiedzy a też przyznam, że piłsudczykologiem nie jestem), jednak coraz częstsze popadanie w tony emocjonalne niepokoi, bowiem, jak wiemy, ten komu w dyskusji puszczają nerwy zawsze przegrywa. Tak samo jest w publicystyce. Gdybyż tylko pośród mrowia odwołań, skrótów lub dygresji Ziemkiewicz wprowadził trochę chłodnego porządku, byłoby to trudniejsze do ataku ze strony wyznawców Ziuka (o ile rzecz jasna realnie zasiądą oni do lektury), tymczasem emocjonalny ton gubi pozycję w tym fragmencie - tak jakby autor sam dawał podkładkę dla krytyki, możliwość wyrwania jednego, dwóch, trzech zdań z kontekstu (proszę mi wierzyć, jest z czego wybierać), zacytowania ich i pokazania, że „no widzicie - endecy dalej plują na Dziadka”. Nie, nie, nie!
Niestety dalej jest nawet i gorzej. Owszem, emocjonalny ton z rozdziałów dotyczących przedniepodległościowej drogi Piłsudskiego ulatuje w momencie, gdy wkraczamy w okres wojny z bolszewią, zresztą - tutaj znów mamy do czynienia z niesamowicie rzetelną, chłodną i przez to - doskonale podaną analizą owego okresu jak również działań Piłsudskiego jako zwycięskiego wodza. Ziemkiewicz ewidentnie uspokoił się, napił zimnej wody. Tylko po to, by stwierdzić (tak mi się wydaje), że już bolą go plecy i czas kończyć.
Bez wątpienia jednym z zarzutów wobec książki będzie brak bibliografii (co w języku wyznawców Piłsudskiego znaczy tyle, że „Ziemkiewicz nic nie przeczytał, a zaczął pisaninę, nie zna się, to się wypowie”). Ta bibliografiomania to trochę maniera wyniesiona chyba z neofeudalnego w swym charakterze środowiska naukowego, gdzie ktoś kto stwierdza, iż Ziemia nie jest płaska, nie mając na to podkładki w postaci co najmniej 120 tytułów w odnośnikach zostanie wyśmiany jako nieuk, ale ten kto oczywiste androny jakoby 2 + 2 = 5 poprze 200 pozycjami w bibliografii noszony na rękach będzie jako naukowy autorytet. Sam więc bibliografiomanię krytykuję, często też wertuję książki historyczne poczynając od bibliografii i widząc, na oko, małą ilość zawartych tam pozycji jestem w stanie przewidzieć ton recenzji, bez względu na wartość merytoryczną dzieła (zwykle z niemal stuprocentową trafnością).
Mimo to uważam, iż Ziemkiewiczowi dodanie bibliografii do tej pozycji tylko by pomogło. Po pierwsze - bo jest ona naprawdę wielka (miałem okazję widzieć wszystkie pozycje z których korzystał autor, a internauta także będzie w stanie szybko „wyguglać” wysoką piramidę książek, na których opiera się „Złowrogi Cień…”), po drugie - bo wskaże ona, iż Ziemkiewicz jest człowiekiem skromnym i skrytym. Wyzłośliwiam się, owszem, no ale jak inaczej mam nazwać to, że dysponując podkładką w postaci tak potężnego zbioru Ziemkiewicz zamyka swoją książkę tak szybko, tak nagle. Jak inaczej mam na to reagować (jako entuzjasta ziemkiewiczowej literatury przecież) niż pełną sympatii złością i dąsem?
Wróćmy do owej dość przerażającej dla mnie rewelacji, gdy zobaczyłem jak niewiele dzieli mnie od finału pozycji a jak wiele materiału historycznego jeszcze przed nami. Będąc w dwóch trzecich, może w trzech czwartych pozycji znalazłem się z autorem jeszcze przed Zamachem Majowym, zamachem opisanym zresztą niesamowicie zdawkowo. Owszem, rozumiem, iż o tym wydarzeniu powiedziano i napisano wiele, ale czyż właśnie nie po to sięgaliśmy po „Jakie piękne samobójstwo” by o wrześniu i o naszej „drodze do mocarstwowości” o których powiedziano już tyle, spojrzeć inaczej? Niestety z szansy jaką dawał temat, a właściwie Temat, bo trzeba mieć świadomość, że Komendant i wtedy i teraz był Tematem naczelnym - w międzywojniu peanów i kultu jednostki - opisanych także zbyt zdawkowo, ale do tego dojdziemy - zaś współcześnie przecież Tematem jest odnalezienie tego nowego Komendanta serc i dusz (znamienne, że nigdy - rozumów). Czy Komendantem nie był swego czasu dla jego akolitów Michnik? Czy nie był im dla peerelowskiej trepozy Jaruzelski? Czy nie jest nim współcześnie każdy Wódz każdej Partii, jakkolwiek by się ona nie nazywała, jakkolwiek by nie była wrośnięta w glebę sporu ideologicznie? Przecież tym właśnie jest ów złowrogi cień - cieniem azjatyckiego w duchu wodzostwa, na rzecz którego zrzekamy się myśli, oddając tylko na jego rzecz „wszelkiem czynem”. I przecież o tym właśnie miała być ta książka? O postaci która dzięki swojej drodze na tyle przekonstruowała polską świadomość, że realnie stworzyła ją na nowo. Już nie wspólnota tylko wódz! Jakże ogniskuje się to w historii Solidarności, która z ruchu wszystkich w krótkim czasie wyewoluowała do ruchu Jednego - tego wielkiego Wodza za którym idziemy, przy którym „stoimy i stać chcemy”. I owszem częściowo książka o tym jest, ale doprawdy, tylko częściowo, bowiem w finałowej części, gdzie te i inne pytania mógłby Ziemkiewicz zadawać i na nie odpowiadać oburzając bądź skłaniając do refleksji, cóż - nie czyni niczego. Ja sam domyślam się wielu niuansów tylko dzięki szerokiej znajomości Rafałowej publicystyki i wysłuchaniu (wielokrotnym) godzin jego zapisów spotkań z czytelnikami, wykładów, odczytów.
A nawet ja widzę, iż pozycja ta jest urwana, dosłownie, proszę spojrzeć (po premierze) - to nie są nawet rozdziały, tylko jakieś rozdziałów równoważniki, w finale mamy i Zamach Majowy, i Rydza, i wrzesień 1939, i Donalda Trumpa, i Wałęsę, i PO, i Tuska, mit Lecha Kaczyńskiego, a potem znowu sanacja i sanacji afery, jakieś głupotki małe i głupoty duże, które w prostej linii doprowadziły nas do krwawego konfliktu z litewskimi i ukraińskimi sąsiadami… a to wszystko szybkie, krótkie, akapitowe. Każda z tych kwestii, które wymieniam powyżej wiąże się z życiem, spuścizną bądź dziedzicami Komendanta, każda z nich rzutuje na współczesną Polskę i każda z nich mogłaby być rozwinięta jeśli nie do rozmiarów rozdziału to przynajmniej rzetelnych bloków wewnątrz takiego. Przecież Rafał jest do tego zdolny, w „Polactwie”, „Michnikowszczyźnie”, „…Samobójstwie” ale przy Marszałku, sam nie wiem, zmęczył się czy co?
Stąd tytuł tej recenzji - cień urwany. Jak wiele jest jeszcze do powiedzenia a nie zostało powiedziane. Książka jest nawet zakończona nie żadnym epilogiem, tylko po prostu niemal urwana. Owszem - otrzymałem egzemplarz recenzencki na grubo przed premierą, mógłbym roić, że dostałem jakąś wersję demo, że jeszcze trzy razy tyle lektury na mnie dopiero czeka, czyniąc te moje żale nieuprawnionymi. Ale wątpię. A taka właśnie powinna być ta książka - co najmniej trzy, nawet może czterokrotnie dłuższa, po to by cień opisać, wyłuszczyć niuanse, nie pozostawić pola do ataku, otworzyć zaś pole do naprawdę szerokiej, rzetelnej dyskusji, jakże dla nas we współczesnej Polsce ważnej!
Doprawdy, nigdy chyba Ziemkiewicz nie popełnił książki tak nierównej. W niwie literackiej mamy przecież jego wybitną „Żywinę” i marnego „Zgreda”. Do tej pory low-pointem w publicystyce był „Czas Wrzeszczących Staruszków” zaś Himalajami właśnie „…Samobójstwo”, które można było kochać, można je było nienawidzić, ale nie sposób było go nie szanować.
Tymczasem temat Piłsudskiego został tu zmarnowany, a pierwsze rozdziały znamionują zamiar stworzenia dzieła wielkiego. Bo przecież Polska dyskusji o Komendancie potrzebuje nie po to, by „Dziadka” opluć, strącać z pomników, wymazywać jego pamięć z historii i dusz. Nic z tych rzeczy a może i wręcz przeciwnie - rzeczowa, chłodna i racjonalna dyskusja o „Ziuku” jest potrzebna, choćby po to, by pokochać go miłością dojrzałą, tak jak kocha się w małżeństwie - ze świadomością wad i pomimo ich, a nie w ślepym oddaniu, które przy bliższym poznaniu skutkować może tylko wściekłością albo zawodem. Niestety, to jeszcze nie „ta” książka o „Komendancie, Naczelniku, Marszałku”, jeszcze nie ten moment, a wręcz i obawiam się, że ze względu na urwanie wątków i rychłe zakończenie dyskusja znów zatonie w jazgocie inwektyw i oskarżeń, zamiast w rzetelnej analizie fenomenu, który jednak jakoś nasze umysły paraliżuje.
Gdybym miał coś autorowi rekomendować to aby z premiery (wiem, radykalne) zrezygnować, dać sobie rok czasu na dalsze pisanie, by fatalne wrażenie po zdawkowej (naprawdę, nawet Państwo nie uwierzą co tam się dzieje dopóki nie zobaczą, serio, Ziemkiewicz pędzi przez 15 lat historii niczym w bolidzie Formuły 1) końcówce wymazać, by książka ta mogła być wielka tak w całości jak wielka jest na swoim początku. Do tego jednak nie dojdzie, a szkoda. Może ciąg dalszy, może w kolejnej owego cienia spokojniejsze, dłuższe przeanalizowanie? Z drugiej strony, jeśli krzyczą „mało, mało!” to też chyba nie jest najgorzej. Ale „nie najgorzej” to wciąż nie „wspaniale”, tak jak i Marszałek, mimo, iż nie był przecież zły, to też i skutki rządów Sanacji wcale do końca nie były „dobre”.
Książka dostępna od 10 maja
„Złowrogi Cień Marszałka”, Rafał Ziemkiewicz, wyd: Fabryka Słów
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/334430-zlowrogi-cien-marszalka-cien-urwany-recenzja