PiS ma rządzić bez względu na rozmiar zwycięstwa wyborczego! Gazeta Wyborcza broni III RP przed Ewą Kopacz

fot.PAP/Radek Pietruszka
fot.PAP/Radek Pietruszka

W sierpniu 2007 roku, po utracie większości parlamentarnej w efekcie odejścia LPR i Samoobrony z koalicji rządowej, premier Jarosław Kaczyński podjął decyzję o podaniu rządu do dymisji i rozpisaniu przedterminowych wyborów.

To jedyny taki przypadek w dziejach III RP, kiedy przywódca poddał się weryfikacji wyborców, gdy stracił możliwość skutecznej realizacji swojego programu. Wszystkich premierów przed i po Kaczyńskim cechowało fanatyczne przywiązanie raczej do stołka niż do programu i kurczowo usiłowali wytrwać do ustawowego terminu wyborów. Albo skompromitowali się do tego stopnia, jak Mazowiecki czy Miller, że zmuszeni byli do odejścia przez własne zaplecze lub przez opozycję, jak Olszewski.

Wszyscy wiemy, jaka była ostateczna konsekwencja decyzji Kaczyńskiego – PiS wybory przegrał i na długie lata przeszedł do opozycji. Bardzo długo trwały spory, przede wszystkim na prawicy, czy tamten wybór Kaczyńskiego był słuszny. Dzisiaj, z perspektywy lat można śmiało powiedzieć, że gdyby Kaczyński wówczas postanowił trwać przy rządzie mniejszościowym, czyli poddać się stopniowej erozji poparcia, powoli gnić pod żyrandolem władzy, tracąc elektorat, twarz i zaufanie Polaków, to dzisiaj w ogóle nie byłoby PiS-u, albo miałby poparcie na granicy progu wyborczego. Kaczyński nie byłby dzisiaj żadną nadzieją na zmianę, lecz symbolem politykierstwa i trwania przy rządowym korycie.

PiS dzięki tamtej decyzji Jarosława Kaczyńskiego nie podzielił losu AWS, który zniknął ze sceny politycznej w ogóle, ani traumy SLD sprowadzonego do parteru i zmarginalizowanego. I dla szeroko rozumianego obozu michnikowszczyzny to była wielgachna łyżka dziegciu w beczce miodu, którą było dla nich zwycięstwo Platformy w wyborach 2007. Doskonale rozumiał to również Donald Tusk, który za wszelką cenę, nawet własnej śmieszności, usiłował zdeprecjonować ten klasyczny w demokracji zabieg, jakim jest rozpisanie wyborów w sytuacji, gdy traci się jedyny skuteczny instrument dokonywania realnych zmian w państwie, jakim jest większość parlamentarna. Trudno o większą brednię, jak tamte słowa Tuska, lecz był silnie rozjuszony, że PiS pod wodzą Kaczyńskiego uniknął gilotyny:

Pan uciekł, mimo że sytuacja wokół i w Polsce, na świecie napawała wszystkich optymizmem. Pan wytrzymał raptem dwa lata. Dzisiaj pan się pcha do władzy, chociaż czeka nas gigantyczny wysiłek, bardzo ciężka praca obarczona wieloma ryzykami.

W ten sposób - chociaż prymitywny i prostacki, ale innej możliwości przecież nie było – Tusk dokonał groteskowego w swej wymowie przewartościowania: kurczowe trzymanie się żyrandola władzy przedstawił jako cnotę, zaś rezygnację z bezproduktywnego sprawowania władzy jako dezercję od odpowiedzialności. Każdy przyzna, że to szczyt absurdu – zarzucać politykowi, że ucieka od odpowiedzialności w sytuacji dla siebie pomyślnej, a usiłuje wrócić w sytuacji fatalnej. No, ale wszyscy wiemy, że Tusk uniknął nominacji na Króla Absurdu wyłącznie dzięki tarczy stworzonej przez zblatowane biznesmedia.

Tę lekcję z 2007 roku odrobiła także Gazeta Wyborcza i dzisiaj nade wszystko nie chciałaby powtórzyć „błędu sierpniowego”. W sytuacji, gdy PiS dość pewnie zmierza do zwycięstwa w wyborach, redaktor Jarosław Kurski apeluje, żeby w przypadku braku większości w Sejmie, nie tworzyć koalicji antypisowskiej, lecz pozwolić PiS na utworzenie rządu mniejszościowego:

Dlatego pozwólmy im rządzić od razu. Niech sformułują rząd mniejszościowy. Niech nie mają komfortu pełnej władzy. Będą mniej niebezpieczni i stracą seksapil opozycji. Niech to będzie nowa - zgoda: niestety, kosztowna - szczepionka na kolejne lata, bo ta stara, z lat 2005-07, już nie działa. Lepsze powikłania poszczepienne niż cholera w czystej postaci.

Wydawać się może, że to Pan Bóg chce ukarać Kurskiego i odbiera mu rozum. Zdaje się, że mielibyśmy potwierdzenie tego stanu rzeczy w redakcji Gazety Wyborczej, gdyby nie jedno ale. Ja już sobie wyobrażam – a swoją drogą, byłby to bezcenny widok – gdy nadpremier Kamiński z Ewą Kopacz, Miller z Palikotem i Petru z Piechocińskim głosują za utworzeniem rządu PiS z Kaczyńskim i Macierewiczem. Pomijając surrealizm tej sytuacji, byłoby to całkowite zaprzeczenie dotychczasowej linii michnikowszczyzny, której idee fixe i manią prześladowczą jest przecież niedopuszczenie obozu PiS do władzy. Już to widzę, jak szczęki lemingów z trzaskiem opadają do poziomu podłogi na widok Kopacz podnoszącej rękę za rządem Kaczyńskiego.

Zatem Pan Bóg tym razem jeszcze nie odebrał rozumu Kurskiemu, powoduje nim paniczne przeświadczenie, że partia Ewy Kopacz zdolna jest do największej głupoty, zdolna do popełnienia przysłowiowego błędu gorszego niż zbrodnia, byle utrzymać się przy żłobach i korytach. Na pewno nie sądzi na serio, że Kaczyński dałby się nabrać na taki tani numer. Zatem tekst w GW jest raczej rozpaczliwą próbą przywołania do rozumu pani premier niż poważną propozycją ostatecznego rozwiązania problemu pisowskiego. Redaktor GW już nie ma wątpliwości, że PiS wygra wybory, chce tylko obronić III RP przed Ewą Kopacz.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.