Smaki 11 listopada: Tłusta gęsina i świętomarcińskie rogale

Fot. YouTube
Fot. YouTube

11 listopada to dziś przede wszystkim wielkie, państwowe, biało-czerwone Święto Niepodległości. Jednak dla wielu jednocześnie i nieustannie pozostaje Dniem Świętego Marcina, z którym związane są wszelkie obrzędy wiejskie, w tym umowny koniec sezonu popasu zwierząt na łąkach. A wszystko okraszone tłustą gęsiną i słodkim rogalami, znanymi już chyba nie tylko w Polsce.

Symbolicznym uderzeniem bicza obwieszczano koniec wypasu, po czym sowitym poczęstunkiem i zapłatą żegnano najemnych robotników, zapraszając do pracy na kolejny rok. Parobki z mniejszym szczęściem otrzymywali zaledwie misę „Marcińskich klusek” i świadomość, że posady u obecnego gospodarza w kolejnym sezonie nie będzie.

Jednak czas ten związany był głównie z ubojem zwierząt, zwłaszcza tych, które nie nadawały się do rozrodu, by później z ich mięsa przygotować rarytasy na długą, mroźną zimę.

Św. Marcin, któremu zawdzięczamy owe święto, był rzymskim żołnierzem żyjącym w IV wieku. Słynął z wielkiej chęci niesienia pomocy oraz prawdopodobnych cudów, jakich dokonał.

Wiążą się z nim również pewne legendy. Pierwsza dotyczy słynnego rogala, którego podobno wyśnił pewien poznański piekarz. Opowiadał, iż zobaczył we śnie świętego Marcina jadącego na koniu, gdy ten zgubił podkowę. Piekarz podniósł ją, co zainspirowało go to wypieku ciasta w takim kształcie.

Inna legenda opowiada jakoby niezwykle skromny święty, wzbraniając się przed przyjęciem wiernych, chcących go wybrać na biskupa, schował się pomiędzy gęsiami, które suma summarum, zdradziły gęganiem jego obecność, a potem wylądowały jako danie główne na talerzach przybyłych gości. Prawdopodobnie dlatego też do dziś gęsina jest najczęściej przyrządzanym daniem w dniu 11 listopada.

I tu należy przyznać, że owo ptactwo ma prawo mieć za złe, nie tyle naszemu świętemu, ale wszystkim, którzy rękę przykładają, by zadać im tyle cierpienia, zwłaszcza jeśli gęsina ma trafić w formie foie gras.

Całe szczęście smakosze nie muszą się martwić o podniebienia, ponieważ rogale Marcińskie, to z pewnością rarytas zasługujący na uznanie, zwłaszcza nabyty w tak zacnym dniu. Historia ich wypieku sięga 1891 roku w Poznaniu. Powstały jako symbol wspierania biednych za przykładem patrona. Inicjatorem akcji był proboszcz poznańskiej parafii pod wezwaniem Św. Marcina, ks. Jan Lewicki, który zjednoczył wiernych, by przygotowali specjalny poczęstunek ubogim. Rogal szybko zdobył uznanie w całej Polsce, stajać się niezłomnym symbolem owego święta.

Każdego roku z flagami udajemy się na stare miasto, by oglądać paradę w dniu Niepodległości. I za każdym razem w ulubionej piekarni kupujemy rogale, by wspólnie z przyjaciółmi i rodzicami degustować te smakołyki

— opowiadał mi Rafał z Gdańska.

Co ciekawe Dzień Św. Marcina dla wielu wtajemniczonych był i pozostaje czasem wróżb, zwłaszcza na Mazowszu. Przepowiadano na przykład na podstawie kości z gęsi, uważając, że jeśli kość piersiowa gęsi była biała, zima będzie śnieżna. Szara, zwiastować miała błotne miesiące.

My możemy spróbować na podstawie rogala. Im słodszy, tym bogatszy będzie następny rok. Warto również dodać przy okazji święta niepodległości, że Józef Piłsudski był wyjątkowym pasjonatem zwierząt. Szczególnie przywiązywał się do psów i koni, ale w jego domu nie brakowało królików, sarny, lisa, gęsi, a nawet wojowniczego koguta. Ze szczególnym namaszczeniem podchodził do swoich dwóch psów, starego i mądrego Dorka oraz wyszkolonego w szkole policyjnej wilczura o imieniu Pies, stróża marszałkowych dokumentów. A kiedy w 1914 roku Marszałek otrzymał Kasztankę, wspomniał, iż pomiędzy nimi powstała niezwykła więź, w której rozumieli się bez słów. Niestety po dramatycznym złamaniu kręgosłupa straciła życie. Wówczas jej wypchana skóra stanęła w Belwederze i byłaby tam, gdyby nie decyzja komunistycznego marszałka Polski Michała Roli-Żymierskiego, za której sprawą została spalona.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych