„Fotorodzinka” i „Pełna chata” – promocja rodzin wielodzietnych czy Justyny Steczkowskiej?

Fot.screenshot Polsat "Pełna Chata"
Fot.screenshot Polsat "Pełna Chata"

Po licznych programach ukazujących rodziny jako mniej lub bardziej dysfunkcyjne i obarczone problemami, z którymi nie mogą same sobie poradzić, niedawne produkcje Polsat Cafe – „Fotorodzinka” i „Pełna chata” – mogą wydawać się pozytywnym urozmaiceniem rozrywkowej oferty stacji telewizyjnych. Czy polskie rodziny zostały w końcu ukazane w korzystnym świetle?

Program „Fotorodzinka” został zrealizowany w 2013 roku. Jego formuła polega na tym, że do domów rodzin wielodzietnych przyjeżdża Justyna Steczkowska i stylista Jarosław Szado, którzy wraz z ekipą makijażystów i fryzjerów przygotowują odwiedzanych rodziców i dzieci do profesjonalnej sesji zdjęciowej. W rolę fotografa wciela się znana piosenkarka, która – jak czytamy na stronie programu –

już od wielu lat na antenie telewizji POLSAT Cafe realizuje swoją drugą wielką pasję – fotografię. […] Oko obiektywu aparatu Justyny uchwyci wszystko to, co ulotne, a tak naprawdę jest podstawą rodzinnego życia: radość, szczęście, miłość i wiele pięknych, rodzicielskich doznań.

Steczkowska jest również autorką muzyki do programu i jego narratorką – w każdym odcinku opowiada zarówno o rodzinie, u której gości, jak i o sobie, swoim dzieciństwie, macierzyństwie i wrażeniach z pobytu u bohaterów programu.

Czy jednak rzeczywiście wielodzietne rodziny są tu bohaterami?

Każdy odcinek przedstawia inną rodzinę, ale sposób ukazywania ich w programie i na fotografiach oraz zachowanie i komentarze Steczkowskiej są właściwie identyczne. W każdym odcinku – bez względu na to, czy ukazuje rodzinę dobrze sytuowaną, czy żyjącą w skrajnej biedzie – prowadząca wyraża podobny zachwyt: dzieci są zawsze piękne, mamy młode, a rodzice radzą sobie doskonale. Spotkanie z każdą rodziną to niesamowite doświadczenie, każdy dzień realizacji programu jest wspaniały. **Żadna z rodzin nie ma wad, a wszelkie problemy – nawet największe – są niczym w obliczu miłości i szczęścia, jakie zapewnia duża rodzina. Nawet jeśli matka, ojciec lub jedno z dzieci wspomni przed kamerą, że bywa ciężko, ostatnie słowo będzie miała prowadząca, która powie telewidzom, że rodzina wielodzietna to fantastyczne rozwiązanie. Ponadto, choć odcinki trwają zaledwie 20 minut, w każdym mnóstwo miejsca zajmuje Steczkowska i Szado, a wyidealizowani „bohaterowie” schodzą na dalszy plan.

Jeszcze bardziej widoczne jest to w programie „Pełna chata”, wyprodukowanym w 2014 roku i różniącym się od „Fotorodzinki” zaledwie kilkoma szczegółami – przede wszystkim nieobecnością Jarosława Szado (przed kamerami), a co za tym idzie jeszcze większym wyeksponowaniem osoby prowadzącej. Reklama wielodzietności poprzez ukazywanie rodzin z większą liczbą dzieci w nierealnie pozytywnym świetle jest jednak taka sama, a promocja Steczkowskiej – jeszcze większa. Na wstępie każdego odcinka prowadząca mówi:

W swoim programie odwiedzam rodziny wielodzietne. Chcę pokazać blaski i cienie ich codziennego życia. A jak taka codzienność wygląda? To wiem bardzo dobrze. Przecież w moim rodzinnym domu była nas dziewiątka

ale mimo to nierzadko powtarza historię swojej rodziny w rozmowie z rodzicami, których odwiedza (zajmując w ten sposób czas, w którym oni mogliby powiedzieć coś więcej o sobie…), podobnie zresztą jak w „Fotorodzince”. W jednym z odcinków tego programu opowiada anegdotę o tym, jak jej ojciec uczył jej siostrę gamy… za pomocą bicia. Choć ten ponoć jedyny raz, kiedy pan Steczkowski sprawił jednemu ze swych dzieci lanie, nie należy do godnych pochwały, prowadząca mówi o tym wyraźnie rozbawiona. Idealizowanie własnego dzieciństwa – w tym przeżyć niewątpliwie przykrych – jest wprawdzie powszechne, ale tu mamy do czynienia z rozciągnięciem tej wyidealizowanej wizji na wielodzietność samą w sobie.

O ile przełamywanie krzywdzących stereotypów związanych z rodzinami wielodzietnymi jest niewątpliwie pozytywne, o tyle widoczne w tych programach bagatelizowanie wszelkich problemów takich rodzin dochodzi czasem do granic absurdu. Tak jest na przykład w odcinku, w którym Steczkowska – jak zwykle elegancka, wystrojona, „gwiazda” – odwiedza bardzo biedną rodzinę żyjącą w naprawdę trudnych warunkach i mówi, że jej dom też wymaga remontu (Tak jakby poziom życia piosenkarki i tej rodziny był porównywalny, a ich problemy – tak samo łatwe do rozwiązania. Ot, zrobimy remont). Podobnie w innym odcinku fakt, że ojciec musi chodzić z synami na ryby, by zapewnić rodzinie pożywienie, jest skomentowany nie jako konieczność zapewniająca przetrwanie, ale – „jedno z ulubionych zajęć męskiej części rodziny”, „wspólne męskie pasje”.

Każdy program telewizyjny – nawet typowo „dokumentalny”, mający ambicje ukazywania prawdy o ludziach i świecie – to jakaś interpretacja filmowanej rzeczywistości. Oglądając „Fotorodzinkę” i „Pełną chatę”, można jednak odnieść wrażenie, że twórcy dokonali daleko idącej nadinterpretacji. Pocieszające, że wyidealizowali oni osoby, które posłużyły im za przykłady potwierdzające założoną z góry tezę o wspaniałości rodzin wielodzietnych. Przykre jednak, że producenci telewizyjni nadal mogą wchodzić do domów rodzin, łamiąc prawo dzieci do prywatności, i nagrywać je w takim świetle, jakie najbardziej im pasuje, a rodzice nie zawsze uświadamiają sobie, że udział w reality TV może być zarówno rodzinną przygodą, jak i przyczyną kolejnych problemów.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.