Precedens Chazana, czyli kara za światopogląd

Fot.freeimages.com
Fot.freeimages.com

Bardzo wiele osób z uwagą śledziło sprawę profesora Chazana – ja też. Ukaranie go usunięciem ze stanowiska za reprezentowany światopogląd daje jasny sygnał w jakim kierunku zmierza polityka naszego kraju. Ale jeżeli ktokolwiek myśli, że ta walka światopoglądowa toczy się jedynie u szczytów władzy ten myli się głęboko.

Moja rodzina doświadczyła jej na własnej skórze. Jedno z naszych dzieci jest dyslektykiem w stopniu głębokim (posiada stosowne orzeczenie poradni), a co za tym idzie ma specyficzne problemy w nauce. Chcąc mu pomóc, teraz po ukończeniu gimnazjum, staraliśmy się znaleźć szkołę, która zapewni mu stabilny rozwój i umożliwi zdobycie wykształcenia na poziomie średnim. Znaleźliśmy – jak nam się wydawało – optymalne rozwiązanie w postaci OLPI – Ogólnokształcącego Liceum Programów Indywidualnych, które na swojej stronie internetowej zamieszcza taką informację:

Liceum kieruje uwagę na specjalne potrzeby edukacyjne uczniów, umożliwiając rozwój młodzieży o nietypowych możliwościach, o szczególnych zainteresowaniach i uzdolnieniach.

Liceum zaznacza też, że uczeń ze specyficznymi trudnościami w czytaniu i pisaniu może liczyć na wszelką pomoc ze strony szkoły.

Zadzwoniłam więc do szkoły i umówiłam nas na wstępną rozmowę z zastępcą dyrektora. Dodam, że jest to szkoła prywatna, co oczywiście wiąże się z koniecznością opłaty czesnego. Rozmowa wypadła wspaniale. Dyrektor był wyrozumiały w kwestii niezbyt wysokich osiągnięć szkolnych naszego syna (absolutnie akceptował orzeczenie poradni), a także naszą prośbę o obniżenie czesnego przez wzgląd na fakt, iż jesteśmy rodziną wielodzietną. Zaproponował, że obniżka czesnego będzie wynosiła 10% na każde dziecko czyli 80%!. Muszę przyznać,że byliśmy  w pozytywnym szoku i może właśnie dlatego nie wniknęliśmy zbyt głęboko w dokumenty szkoły, a przede wszystkim jej statut. Jednak na koniec rozmowy – jakoś tak samo wyszło – poinformowałam pana wicedyrektora, że zgodnie z przysługującym nam prawem nasz syn nie będzie brał udziału w zajęciach Wychowania do życia w rodzinie.

I tu nastąpił maleńki zgrzyt. Okazało się, że w szkole dotychczas nie było podobnego przypadku, i że pan wicedyrektor musi sprawdzić czy rzeczywiście taka sytuacja może mieć miejsce. Po dwóch dniach zostaliśmy, już wraz z synem, zaproszeni na kolejne spotkanie. Krótka rozmowa zapoznawcza pana wicedyrektora z naszym dzieckiem, a następnie informacja, iż potwierdzono nasze prawo do rezygnacji z zajęć WDŻ upewniło nas, że dokonaliśmy właściwego wyboru, że jest to najwłaściwsza szkoła dla syna. Przecież na stronie internetowej znajduje się informacja:

kształtując szacunek do Państwa, tradycji patriotycznych, religii i uczuć narodowych Szkoła nie może narzucać światopoglądu, przekonań religijnych ani politycznych.

Jeszcze tylko krótka praca wstępna – indywidualna prezentacja ucznia przed komisją nauczycieli – i  oto nasz syn znajdzie się w przyjaznym środowisku OLPI. Dziwiły nas niektóre sprawy – np. że na nasze pytanie o rejestrację internetową do szkoły powiedziano nam, że przypadku OLPI jest zbędna, bo tu wszystko jest indywidualne, że nikt nie podpisywał z nami żadnej umowy, że właściwie sprawy organizacyjne nie istniały (poza złożeniem dokumentów), ale było to zdziwienie pozytywne, bo unikaliśmy mnóstwa biurokracji i cały czas utrzymywani byliśmy w przekonaniu, że wszystko jest w porządku i naprawdę nie ma się czym martwić.

Zadziwił nas dopiero telefon pana vice-dyrektora zapraszający nas w przeddzień ogłoszenia listy przyjętych (a dokładnie w dzień kiedy już zamknięta została możliwość złożenia dokumentów w innych szkołach) na rozmowę z samym panem dyrektorem – na (jak to zostało określone) negocjacje w sprawie czesnego i zajęć WDŻ.

Poszliśmy. I było to spotkanie przełomowe. Trudno tę rozmowę opisać. Powiedzieć można jedno: problem dotychczasowych niezbyt wysokich osiągnięć naukowych naszego syna oraz problem obniżenia czesnego był bez znaczenia. Znaczenie miał natomiast problem przedmiotu zwanego WDŻ. Okazało się, że jeśli chcemy, aby nasze dyslektyczne dziecko chodziło do OLPI to musi uczestniczyć w zajęciach z tego przedmiotu!. Niedowierzanie z naszej strony i próby wyjaśnienia naszego stanowiska natrafiały na całkowity mur ze strony dyrektora. Wyjaśniono nam też, że statut szkoły zawiera stosowny zapis w tej sprawie brzmiący:

Wychowanie do życia w rodzinie jest realizowane w ramach nauczania różnych przedmiotów i nie wymaga osobnej zgody rodziców.

Przy czym nas dotyczy stwierdzenie:

nie wymaga osobnej zgody rodziców, bo przedmiot istnieje odrębnie w siatce godzin lekcyjnych i jest prowadzony prze szkolnego psychologa.

Totalnie zadziwieni nie zdołaliśmy zadać pytania dlaczego w takim razie, tak długo byliśmy zwodzeni i oszukiwani. Przecież sprawę WDŻ postawiliśmy jasno już miesiąc wcześniej i przekonano nas, że problem nie istnieje. Muszę stwierdzić, że rozmowa była twarda i niesympatyczna (zupełnie inna niż wszystkie dotychczasowe) i można ją sprowadzić do konkluzji:

Albo robicie co wam mówię, albo wypie….

W pewnym momencie wszedł prowadzący wszystkie poprzednie nasze spotkania wicedyrektor z propozycją pokojowego rozwiązania problemu. Zaproponował nam zawarcie ze szkołą indywidualnego kontraktu, a mianowicie po pierwszym miesiącu nauki złożymy do dyrektora pisemną prośbę o to by nasz syn (z jakichkolwiek przyczyn) nie uczestniczył  w zajęciach WDŻ, a tylko indywidualnie, raz na dwa miesiące zaliczał materiał tego przedmiotu. Zapytaliśmy czemu dopiero od października i usłyszeliśmy, że to jedyny sposób, by nas (jak rozumiem, konserwatywnych matołków) przekonać do WDŻ. Wyjaśniliśmy więc, że nasze rodzicielskie stanowisko jest takie, iż problematykę wychowania do życia w rodzinie dzieci przerabiają w domu, bez względu na proponowany przez szkołę program. Takie bowiem mamy zasady. Dowiedzieliśmy się w zamian, że jesteśmy nieelastyczni. To prawda, ale uznajemy, że nie zawsze jest to wada. A kiedy dopytaliśmy, czy mamy 100% gwarancję, że po naszej pisemnej październikowej prośbie syn zostanie zwolniony z WDŻ, usłyszeliśmy, że jakiś procent możliwej odmowy zawsze istnieje. Właściwie to pytaliśmy już tylko z ciekawości, bo mimo iż byliśmy postawieni „pod murem”, a terminy składania dokumentów do innych szkół już minęły, to i tak podjęliśmy decyzję o rezygnacji z nauki naszego dziecka w OLPI. Szkoła, która karze nas i naszego syna odmową przyjęcia tylko za to, że mamy inny pogląd na edukację seksualną niż jej dyrektor, szkoła, która od początku celowo nas zwodzi i oszukuje, szkoła, której statut stoi w sprzeczności z obowiązującym prawem, nie jest placówką, do której możemy mieć zaufanie. A tak swoją drogą, czy nie należałoby tej sytuacji nazwać „precedensem Chazana”?

Dagmara Kamińska

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.