Powiało Bareją: Jak przyjść do szpitala z małą raną ciętą, a wyjść zastrzelonym, nogami do przodu

Fot. YouTube / "Brunet wieczorową porą"
Fot. YouTube / "Brunet wieczorową porą"

Jak przyjść do szpitala z małą raną ciętą, a wyjść zastrzelonym, nogami do przodu, czyli kolega tak nieszczęśliwie szedł, że wbił sobie nóż w plecy

Trzeba natychmiast zakazać dostępu do filmów Stanisława Barei. Możliwość ich oglądania powoduje tak niebywałe kłopoty i komplikacje we wszystkich właściwie dziedzinach, że najwyższy czas powiedzieć: „Dość!”. W tych filmach musi tkwić klątwa, która z nich emanuje, gdy tylko zbliży się do nich jakiś polityk, urzędnik czy funkcjonariusz państwowy. Ale i sektor prywatny jest coraz bardziej zagrożony. Od czegoś trzeba jednak zacząć walkę ze złem, więc na początek może to być zakaz oglądania Barei przez pracowników sektora publicznego. Wszystkie filmy Barei mają w sobie wielki ładunek destrukcji i dywersji, szczególnie w zetknięciu w fenomenem polskiego pracownika państwowego, ale od czegoś trzeba zacząć, więc wskażmy tylko miny i pułapki zawarte w „Brunecie wieczorową porą”.

Mieliśmy niedawno tragiczne w skutkach strzelaniny w szpitalu w Rudzie Śląskiej oraz na ulicy w Gorzowie. Skutki były tragiczne, bo jedna osoba zginęła, a druga została ranna, więc absolutnie nie ma się z czego śmiać. Jednak sposób działania policjantów nasuwa oczywiste podejrzenia, że oglądali „Bruneta wieczorową porą”. I zdarzyło im się to, co Michałowi Romanowi (Krzysztof Kowalewski), głównemu bohaterowi filmu.

Ja muszę wezwać pogotowie, wie pani, kolega tak nieszczęśliwie szedł, że wbił sobie nóż w plecy

— oświadczył on sąsiadce w jednej ze scen.

Nóż?

— spytała z niedowierzaniem kobieta.

Przy obiedzie

— oświecił ją Roman.

A nawet było tak, że człowiek „przewrócił się i upadł na plecy. Tak akurat… tak szczęśliwie, że jest nieprzytomny. Znaczy tak nieszczęśliwie, że jest nieprzytomny”. I „mówi, że nic nie może mówić. To znaczy nie mówi nic. Tylko w ogóle nic nie mówi”.

W prawdziwym życiu jeden z mężczyzn, trafił do szpitala z raną brzucha, która została zoperowana. Potem wpadł w szał, prawdopodobnie z powodu narkozy albo jakichś leków. Policjanci potraktowali go jak zwykłego bandytę na ulicy i śmiertelnie postrzelili, więc ze szpitala wyszedł martwy, zamiast wyjść zdrowym. Drugi mężczyzna był operowany i żyje, ale nie ma pewności, czy nie spotka go to, co osobnika, o którym opowiadano w filmie „Brunet wieczorową porą”. Tam lekarz „przeczytał kartę chorobową, no i zdrową nerkę mu, rozumiesz, wyciął”. Zresztą pomyłkowo, jak się okazuje.

Jak tak można?

— spytał kolega opowiadającego o tym przypadku.

Aaa, nie, nie, to nie lekarza wina. Lekarz wiedział, że lewą, tylko pielęgniarka, zamiast chorego na brzuchu, to na plecach ułożyła. No i lewa zrobiła się prawa, a prawa – lewa

— objaśnił ten pierwszy.

No i co?

— zapytał drugi.

No i co? I musieli mu potem wyleczyć tę chorą, bo zdrowej już nie było

— padła odpowiedź.

Można by głupio zapytać, dlaczego nie leczono od razu, tylko wycięto. Ale skoro w polskich szpitalach opłaca się amputować nogi i ręce, zamiast leczyć, bo szpitale na tym więcej zarabiają, to nie dziwi nic. Szczególnie po tym, co spotkało byłego wiceministra zdrowia Andrzeja Włodarczyka. Wykryto u niego złośliwy nowotwór – szpiczaka. I tak go leczono, że uszkodzono mu nerwy obwodowe, zarażono sepsą i przetoczono krew od dawcy zakażonego wirusem HIV.

W Polsce musi być po prostu oryginalnie. A skoro musi, to jest – tak jak w wypadku budowy gazoportu w Świnoujściu czy drugiej linii metra w Warszawie. Obie inwestycje miały być gotowe w 2012 r., a będą – jak dobrze pójdzie – w 2016, 2017 r. Dzieje się tak dlatego, że najpierw odpowiedni ministrowie, potem inwestorzy, a na końcu wykonawcy oglądają „Bruneta wieczorową porą” Barei. Tam kierowca pyta praktykanta:

Wiele kosztuje jeden litr benzyny?

U pana?” - docieka młodziak słusznie przekonany, że kierowca sprzedaje paliwo na lewo.

Tym razem nie o to jednak chodzi, więc kierowca uspokaja:

Nie, tak zwanie oficjalnie!

Yyy…dziewięć złotych” - duka młody człowiek.

To przemnóż to przez kilometry od Wisły i z powrotem, od bazy i nazad, to ile ci wyjdzie? Nie tera, w domu se przemnożysz, zostaw! Dużo ci wyjdzie! To co zrobić, żeby wyszło mniej?

— egzaminuje młodziaka stary wyga.

Wisłę przybliżyć!

— rzuca młody.

Dobrze kombinujesz, dobrze. Tak więc śnieg trzeba zrzucać nie do Wisły, tylko… rozumisz…

— tłumaczy doświadczony cwaniak.

Jak słońce wyjdzie to i tak śnieg stopi, i on spłynie!

— w lot chwyta młody kandydat na cwaniaka.

Tak jest! Siły przyrody w służbie człowieka!

— podsumowuje kierowca.

Po co się wyrywać z szybko budowanymi metrem czy gazoportem, jeśli jakieś siły przyrody mogą kiedyś coś w tej sprawie zdziałać. A ile się na tym zaoszczędzi, czyli ukradnie?

Jeśli w porę zakażemy oglądania komedii Stanisława Barei, wielu ludzi władzy różnego szczebla przynajmniej nie będzie próbowało sprawdzać, jak pomysły filmowe wdrożyć. Mogą oczywiście mieć własne, bo życie często przerasta film, ale będą to tylko prototypy, natomiast te z komedii Barei są od lat ćwiczone i udoskonalane, więc skuteczne. Tak bardzo skuteczne, że Polska wygląda teraz jak rzeczywistość z „Misia”. „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?!”, „Bruneta wieczorową porą”, „Nie ma róży bez ognia” i seriali „Alternatywy 4” oraz „Zmiennicy”. Może to jest i śmieszne, ale jednocześnie bardzo smutne.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.