Nie sposób wymienić wszystkich mankamentów tego podręcznika. Jest on po prostu kiepski - tzw. darmowy podręcznik oczami pedagog Ireny Budziszewskiej

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Nie sposób nawet wymienić wszystkiego, o czym zapomniano czy niepotrzebnie ulokowano w tej książce. Jednym słowem jest po prostu kiepska - tak „Nasz Elementarz” w rozmowie z portalem wPolityce.pl/wSumie.pl ocenia Irena Budziszewska, pedagog z trzydziestoletnim doświadczeniem, autorka innowacyjnej metody nauczania oraz książki „Pomoce naukowe w nauczaniu przez zabawę kl. I - III”.

wPolityce.pl/wSumie.pl: Jest Pani doświadczonym pedagogiem i wielokrotnie nagradzanym przez ministerstwo nauczycielem. Myśli Pani, że można napisać dobry podręcznik pod presją czasu?

Irena Budziszewska: MEN wyjątkowo spieszy się z wydaniem „Naszego Elementarza”. Narzucił sobie tempo, które normalnie nie powinno towarzyszyć powstawaniu tak ważnej rzeczy, jak napisanie podręcznika. Tym bardziej, że ten ma służyć wszystkim pierwszakom w Polsce i nie pozostawia żadnego wyboru nauczycielom. To obliguje resort stokroć bardziej do tego, że podręcznik musi być stworzony przez najlepszych fachowców. Usłyszałam w jakimś programie sugestię, że materiał do książki był już wcześniej przygotowany, teraz tylko jest poprawiany i konsultowany. Jeśli to prawda, z pewnością uda się dotrzymać obiecanego terminu. Ale jaka będzie ta uniwersalna książka? Boję się, że niezbyt udana, za co zapłacą dzieci.

Pierwsza część rządowego elementarza jest gotowa. Co Pani o niej sądzi?

Pierwsza cześć podręcznika wygląda ładnie i kolorowo. Niestety, może zachwycić tylko laików. I też pewnie nie wszystkich. Patrząc pod kątem możliwości dziecka, elementarz ma szereg błędów metodycznych. Już sama okładka budzi mój sprzeciw. Tytuł na całą stronę, podzielony sylabami, w dodatku z przemieszanymi literami w różnych kolorach, różnej wielkości, to nazbyt trudne do ogarnięcia. Ten pomysł na grafikę pociągnięty jest przez cały podręcznik. Kolorowe ilustracje, często kilka na jednej stronie, nie pozwolą dziecku na odnalezienie pewnej całości. Wzrok małego dziecka nie jest na tyle rozwinięty, by uporać się z tymi wszystkimi kolorami i małymi elementami. Dzieci w tym wieku bardzo chętnie opowiadają ilustracje, ale z obrazkami z „Naszego Elementarza” będą miały nie lada problem. Tekst na początku nauki powinien być krótki, wyraźny i napisany czarnym drukiem, w oparciu o poznane literki, połączone z samogłoskami, tworząc z nimi sylaby łatwe do przyswojenia. Tutaj tekst gubi się w natłoku grafik, piktogramów oraz barw. Tworzy bałagan. Kardynalnym błędem autorów jest odejście od najprostszej dla dzieci metody nauki czytania - przez sylabizowanie. Do tego zachwiane są zasady nauczania, szczególnie zasady systematyczności, utrwalania i stopniowania trudności. Nie sposób nawet wymienić wszystkiego, o czym zapomniano czy niepotrzebnie ulokowano w tej książce. Jednym słowem jest po prostu kiepska.

Jaki powinien być elementarz dla pierwszoklasistów?

Właśnie tutaj tkwi problem. Wszyscy mówią o podręczniku zamiast o systemie. Do tej pory najmniej uwagi poświęcono na system nauki małych dzieci. Wdrażając reformę obniżającą wiek szkolny, najpierw należało pomyśleć o metodzie na miarę fizycznych, umysłowych czy emocjonalnych możliwości sześciolatków. Dotąd te dzieci zdobywały w przedszkolu wiedzę sporadyczną, przekazywaną im podczas zabawy. Nie były zmuszone czekać na dzwonek w sztywnych ławkach. Oczywiście ćwiczyły manualność, rysowały, kolorowały, poznawały literki i cyferki. Tyle że miały mnóstwo czasu na naukę w ruchu i zabawę. Od września mają uczyć się w szkole systemem lekcyjno-ławkowym, zaplanowanym według podstawy programowej dla klas pierwszych. Autor podręcznika powinien znać po pierwsze podstawę programową, po drugie psychikę statystycznego sześciolatka, rozwój zarówno umysłowy jak fizyczny. Powinien zapoznać się z dostępnymi zasadami i metodami nauczania. Dopiero wtedy może tworzyć podręcznik na miarę możliwości dziecka.

Czy w takim razie nauczyciele będą mieli problem, by uczyć dzieci w oparciu o narzędzie narzucone przez MEN?

Pewnie jakoś można uczyć dzieci według tej książki, ale z jakim skutkiem i jaką krzywdą dla dziecka… Podręcznik dla małych dzieci musi być napisany w sposób prosty, zrozumiały, pobudzający dziecko do myślenia. Ogromną rolę do odegrania ma inwencja nauczyciela, który musi przygotować przebieg lekcji w taki sposób, by dzieci się nie nudziły, bawiły się na każdym etapie poznawczym. Nauczyciel musi uruchomić wszystkie zmysły dziecka. Ten podręcznik w tym nie pomoże. On spowoduje raczej niepokój i chaos. Myślę, że zaangażowany, doświadczony nauczyciel poradzi sobie dużo lepiej bez tego elementarza.

Czy tempo w poznawaniu liter, narzucone w tej części elementarza, pozwoli nauczycielom indywidualnie podejść do każdego ucznia? Starczy czasu na „kącik zabaw”?

Jeśli wreszcie ktoś pomyśli, że należy zdecydowanie odejść w młodszych klasach od systemu ławkowo-dzwonkowego, wówczas dużo szybciej dzieci przyswoją każdą wiedzę. To nie jest problem tempa tylko systemu nauki. Sześciolatka cechuje myślenie konkretno-obrazowe, do tego chwiejna uwaga i potrzeba ciągłego ruchu. W momencie, kiedy pozwoli mu się uczyć w ruchu, z zaangażowaniem wszystkich zmysłów - wzroku, słuchu, dotyku i mowy, to kącik zabaw będzie zbędnym elementem w klasie, gdyż dla ucznia lekcja będzie zabawą. Zabawa dydaktyczna to również świetny sposób na sprawdzenie przez nauczyciela, z czym które dziecko radzi sobie lepiej czy gorzej. Śledząc tok myślenia dzieci w czasie nauki przez zabawę, nauczyciel potrafi pomóc dzieciom płynnie przechodzić na następne etapy poznawcze. A dzieci uczą się jedno od drugiego. W ten sposób można szybko wyrównać poziom edukacyjny między uczniami, bez stresu, oceniania i egzaminów. Sześciolatki czy siedmiolatki nie potrzebują podręcznika od MEN-u, tylko pochylenia się nad metodą nauczania, dopasowaną do ich predyspozycji.

Istnieje obawa, że we wrześniu w jednej klasie uczyć się będą dzieci z dwóch roczników. Czy wspólny podręcznik zabezpiecza ich zapotrzebowania edukacyjne? Czy jednak klasy powinny być tworzone w obrębie jednego rocznika i dla każdego powinien być napisany oddzielny elementarz?

Różnica umysłowa nie jest duża między tymi rocznikami, natomiast możliwość przyswajania wiedzy jest różna. Do tego młodsze dzieci nie potrafią siedzieć spokojnie przez dłuższy czas w jednym miejscu. Starsze mają większe poczucie obowiązku i są często już spokojniejsze. Oczywiście, można stworzyć jeden podręcznik dla wszystkich uczniów. Jednak musi to być prawdziwy podręcznik, pozwalający dobrze realizować cele poznawcze i wychowawcze, przewidziane dla ucznia klasy pierwszej. W przypadku tego konkretnego podręcznika mam obiekcje w tworzeniu łączonych klas. Tu znowu wszystko rozbija się o metodę. Taki chaotyczny elementarz może dziecko zniewolić i zniechęcić do nauki. Dużo bardziej sprawdziłaby się nauka oparta na ruchu i zabawie. Małe dzieci wolą pracować na dywanie, równocześnie tworzyć i mówić, pokazywać i dotykać. Wolą bardziej budować działania z ponumerowanych klocków niż poznawać cyferki z obrazka w książce. Kleić i modelować, zamiast, uwięzione w ławce, szlifować szlaczki. Kiedy pozwala im się na swobodę działania, nawet nie czują, kiedy przyswajają wiele wiadomości i realizują narzucony program.

W sumie wychodzi na to, że „Nasz Elementarz” może bardziej zaszkodzić dzieciom niż pomóc. Co ma więc zrobić nauczyciel, jeśli będzie miał do dyspozycji tylko ten z góry narzucony podręcznik?

Sukcesem dziecka jest pokochanie szkoły. Aby dziecko pokochało szkołę i chętnie do niej chodziło, nauczyciel musi dopasować lekcje do jego możliwości. Każdy przedział wiekowy zobowiązuje nauczyciela do odpowiedniego postępowania z dzieckiem podczas nauki szkolnej. Nie można stosować takich samych metod nauczania w okresie wczesnoszkolnym jak w klasach starszych, bo okaleczymy dziecko na całe życie pod względem psychicznym i poznawczym. A braki z zakresu nauczania wczesnoszkolnego nie dadzą dziecku możliwości dobrego startu w następnych klasach. Ważne jest, by nie wymagać od małego ucznia długiego siedzenia w jednej pozycji i nauki werbalnej. Dziecko w takim wieku nie ma jeszcze wykształconej umiejętności logicznego myślenia, trzeba usunąć wszystko, co powoduje zniechęcenie, apatię i uciążliwość. Nauka nie może być nudna, bo uczeń szybko poczuje się przemęczony, co w konsekwencji przekuje się na mierne efekty. Sukcesem będzie zaproponowanie pierwszoklasistom kontynuacji przedszkola i poszerzenie tego o codzienną porcję nowych wiadomości. Zajęcia muszą dzieci zaciekawić i zachęcać do działania. To ma być praca, ale w formie zabawy dydaktycznej.

Jest Pani autorką innowacyjnej metody nauczania małych dzieci. Co daje opracowana przez Panią metoda i kto może z niej korzystać?

Moja metoda powstawała przez wiele lat pracy poszukiwawczej. To nauka przez zabawę na płaszczyźnie poznania zmysłowego, emocjonalnego i intelektualnego - sprzyjająca kompleksowemu rozwojowi dziecka w wieku od 5 do 10 lat. Można ją zastosować w nauczaniu szkolnym, domowym, zajęciach świetlicowych itp. Metoda nauki przez zabawę dydaktyczną pozwala na łatwe i szybkie zniwelowanie różnic pomiędzy uczniami słabszymi i zdolnymi. Nauka jest oparta na specjalnie skonstruowanych do tego celu pomocach, które wykonują sami uczniowie. To metoda opracowana i sprawdzona w długotrwałej praktyce pedagogicznej. Dziś kontynuują ją przeszkoleni przeze mnie nauczyciele. Więcej tutaj

Próbowała Pani zainteresować swoją metodą resort edukacji?

Próbowałam, niestety bezskutecznie. W Polsce ciężko jest przebić się przez mur urzędników, którzy mają z góry wyznaczone wytyczne i wskazówki, niekoniecznie połączone z dobrem dziecka. To widać zresztą od początku wdrażania reformy. Resort ma swoich ekspertów, co pokazał typując autorkę nowego podręcznika. Do tego moja metoda kłóci się z uczeniem pod klucz do testów, więc nie jest jej po drodze z obowiązującym dzisiaj systemem edukacji. Jest oparta na pobudzaniu w uczniach kreatywności i myślenia. Ale nie poddaję się i nadal próbuję ją rozpropagować. Ponad wszystko zależy mi na dobrej edukacji polskich dzieci. Solidne podstawy to ich przyszłość a jednocześnie nasza. Będę próbować, aż w ministerstwie oświaty znajdzie się ktoś, kto weźmie odpowiedzialność za resort, za polskie dzieci i nie poprzestanie na wypełnieniu zadania, jakim jest umieszczenie sześcioletnich dzieci w systemie. Czekam na dzień, w którym dzieci w szkole będą szczęśliwe a nauczyciele zadowoleni z efektów swojej pracy.

Rozmawiała Katarzyna Kawlewska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych