Masłowska:"Dzieci, którym poświęca się uwagę, należą do szczęśliwych wyjątków. Wszyscy dbamy o ich status materialny, o ich rozwój. Ale niekoniecznie potrafimy z nimi być"

Fot.youtube.pl
Fot.youtube.pl

Dorota Masłowska napisała książkę dla dzieci „Jak zostałam wiedźmą” i jak przyznaje to było duże wyzwanie. Książka powstała dla córki, ale też z niezgody na współczesny nieodpowiadający jej model wychowania dzieci.

miałam dług wobec swojej córki, która dzielnie wysiadywała w kuluarach teatrów na różnych moich spektaklach i próbach, które były dla niej albo za nudne, albo za brutalne.

Do pisania dla dzieci skłonił ją spektakl ”Pippi Pończoszanka” Agnieszki Glińskiej. Jak przyznaje w rozmowie z Magazynem Świątecznym Gazety Wyborczej:

Wartością literatury Astrid Lindrgen jest bardzo umiejętne przejęcie perspektywy dziecka. To nie wszystkim się udaje, dorośli przeważnie piszą jak dorośli udający dzieci, nie potrafią się pozbyć dydaktycznego smrodku.

Dorota Masłowska dodaje, że znajduje w sobie podobieństwa do Pippi bo jak ona była dzieckiem dziwadłem, dużo rzeczy robiła na własnych zasadach a  jej rodzice nie mieli pomysłu na to jak jej wielu rzeczy zabraniać. Dziś mówi:

>Myślę, że istnieją granice, których dziecko szuka i potrzebuje.

Sama, swoją córkę Malinę wychowuje surowiej niż jej rodzice wychowywali ją samą. Jak każda matka myśli o przyszłości swojej córki.

Nie chcę, by moje dziecko pracowało w korporacji. Chyba że tam będzie szczęśliwe, w co szczerze wątpię. Natomiast chcę, żeby miało narzędzia do radzenia sobie w życiu. Także pod względem finansowym. To jednak jest potrzebne do szczęścia.

Nie podoba jej się też zbyt liberalne wychowanie i stawianie dziecka zawsze w pozycji partnera.

Jeszcze w latach 90. część moich rówieśników do rodziców zwracała się w trzeciej osobie: ”Czy mama to zrobi?”. Dzisiaj oczywista jest forma ”ty”. Koleżanki mojej córki mówią do mnie: ”Ej, podaj mi sok”, i są zdziwione, kiedy nie reaguję, bo mnie to irytuje. W dużej mierze przez to, że forma ”ty” do obcej starszej osoby jest dla nich oczywista, ale też przez to, że ich postawa jest totalnie roszczeniowa. Te dzieci są konsumentami.

Masłowska zauważa, że wychowanie często sprowadza się do przekazywania dzieciom wzorców zachowań konsumenckich:

Czyli do tego, co ma dzieciom umożliwić przetrwanie - umiejętności poruszania się pośród sklepowych półek. W sensie dosłownym i symbolicznym: jak znaleźć i włożyć do swojego koszyka to, co jest ci potrzebne.

Masłowska podkreśla, że zaganiani rodzice zapominają o tym co najważniejsze:

Dzieci, którym poświęca się uwagę, należą do szczęśliwych wyjątków. Wszyscy dbamy o ich status materialny, o ich rozwój. Ale niekoniecznie potrafimy z nimi być.

Swojej córce stara się poświęcić jak najwięcej czasu i jak mówi - po prostu stara się z nią być, co wcale nie jest takie powszechne. I jej i innym dzieciom daje książkę, które ma piękne przesłanie:

Wydało mi się ważne uczulenie dzieci na to, że ”więcej, więcej” niekoniecznie prowadzi do ”lepiej, lepiej”. Nasz świat podporządkowany jest logice wzrostu, ulepszania, mnożenia bodźców, atrakcji czy nowości i poddawanie się jej na pewno nakręca gospodarkę, ale może wcale nie prowadzić do naszego szczęścia. Kiedy przygotowywałam się do napisania sztuki, zastanawiałam się, jaką szczepionkę chciałabym zaaplikować współczesnym dzieciom, na co je uczulić, i myślałam, że właśnie na to.

Nic dodać, nic ująć.

ann/wyborcza.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.