Dagmara Kamińska: "Postanowiłam wynagrodzić mojej rodzinie te kilka dni, kiedy musieli radzić sobie sami i ugotować coś ekstra"

Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Po odchorowaniu, tak jak każdej wiosny - tygodnia z okładem (i wysoką gorączką), podniosłam się wczoraj z łóżka, pełna najlepszych chęci wynagrodzenia mojej rodzinie tych paru ciężkich dni bez mojej pomocnej dłoni w ich życiu.

Muszę przyznać, że wszyscy byli bardzo dzielni i starali się stanąć na wysokości zadania. Oczywiście spiętrzyły się stosy nieumytych i z lekka poprzypalanych garów, a ślady na kuchence gazowej wskazywały dokładnie, jak bardzo zdolnymi kuchcikami są moje dzieci i jak wiele troski włożyły w to, aby posiłki jak najbardziej przypominały te z Pizza Hut czy McDonalds’a. Patrząc na kuchnię przypominającą wyglądem pobojowisko nie załamałam rąk, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że ogarnięcie problemów z aprowizacją i wykarmieniem naszej rodziny wymaga wielu, wielu lat praktyki. Raczej byłam dumna, iż tak świetnie sobie poradzili. Postanowiłam też wynagrodzić im te trudy jakimś pysznym, zdrowym obiadem. Czułam się jednak na tyle słaba po przebytej chorobie, że wyżej wzmiankowany obiad musiał być nie tylko pyszny i zdrowy, ale jednocześnie niezbyt skomplikowany w przygotowaniu. A co jest pyszne, zdrowe szybkie i niedrogie? Zapiekanka. Przejrzawszy zasoby mojej lodówki i Internetu szybko znalazłam inspirację – zapiekanka z warzywami i słonecznikiem. Tylko inspirację, bo - jak wiadomo - im więcej w domu osób, tym więcej gustów i niewolnicze trzymanie się przepisu z góry odpada.

Zwykle nie przejmuję się tak bardzo, by dogodzić wszystkim, ale tym razem mój kuchenny wyczyn miał być nagrodą dla całej rodziny za męstwo, jakim wykazali się w czasie mojej choroby. Tak więc pełna najlepszych intencji przystąpiłam do pracy. Początkowo wszystko było proste – ugotowałam makaron zgodnie z przepisem, czyli al’dente , a następnie podsmażyłam i doprawiłam mielone mięso. Teraz zaczęły się „schody”. Przepis na zapiekankę z warzywami i słonecznikiem musi przecież zawierać warzywa, tymczasem proponowana w przepisie papryka jest czymś, czego nie przełknie mój najstarszy syn (”Mamo, proszę, wszystko tylko nie to”), najmłodszy na sam zapach brokułów rezygnuje z obiadu, a mąż nie jada fasoli pod żadną postacią (jakiś uraz z dzieciństwa).

Wykluczyłam więc te składniki i dzielnie brnęłam dalej. Podgotowałam pozostałe warzywa, czyli kukurydzę z puszki, i dodałam ją do mięsa. W naczyniu żaroodpornym ułożyłam najpierw makaron, potem mięso z warzywami (kukurydzą), a całość posypałam ziarnami słonecznika oraz polałam ketchupem. Wszystko zapiekałam przez 30 minut w temperaturze 180 stopni, ale dziesięć minut przed końcem zapiekania nie posypałam startym serem, bo moja jedyna córeczka nie znosi smaku rozpuszczonego sera.

Kiedy wszyscy siedli do rodzinnego obiadu, z dumą wystawiłam zapiekankę na stół. Chyba jeszcze byłam mocno osłabiona chorobą, bo jako niezła kucharka powinnam przecież sobie zdawać sprawę z efektu mojej pracy, a tymczasem dopadło mnie jakieś zaćmienie umysłowe i teraz ze zdumieniem obserwowałam poczynania mojej rodziny. Wszyscy – jak jeden mąż - skupili się na wydłubywaniu kukurydzy, tudzież prażonych ziaren słonecznikowych z mięsa i - z uwagą godną lepszej sprawy - odkładali je na brzegi talerzy. Wreszcie mój syn podsumował:

Mamo, przecież jak się źle czujesz, to mogliśmy sami coś ugotować zamiast tego makaronu z mielonym.

Eh, nie jestem Magdą Gessler, więc nie upierałam się, że moje pomysły są najlepsze na wszystko. Nie rzuciłam mocnym słowem, kazałam posprzątać po obiedzie i poszłam się położyć. Jak poczuję się lepiej, to im coś ugotuję, ale własnego, nie inspirując się internetowym przepisem.

Dagmara Kamińska

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych