Wspomnienia z czasów Gierka

fot.fragile.net.pl
fot.fragile.net.pl

Ta książka to są wspomnienia z młodych lat, z życia – by tak rzec – prywatnego, człowieka skądinąd publicznego. Tomasz Morawski, polski konsul honorowy w Ekwadorze, który zasłynął systematyczną pomocą dla Polaków-więźniów ekwadorskich więzień, skazanych za przemyt narkotyków, napisał tym razem książkę o swoich polskich korzeniach i o swoich początkach w Ekwadorze.

Każdy, kto pamięta Polskę z epoki Edwarda Gierka, pewnie chętnie skonfrontuje swoją pamięć tamtego czasu z pamięcią Autora. Morawski należał do tej, niemałej na szczęście części Polaków, która odczuwała panujący wówczas system jako coś wbrew naturze, coś obcego, narzuconego, chociaż coś, z czym trzeba się w jakiś sposób liczyć. Na przykład tak, że jako bezpartyjny (młodzieży przypominam, że tu oznacza to brak przynależności do partii komunistycznej) i syn podejrzanych klasowo rodziców, Autor musiał być profesjonalnie naprawdę bez zarzutu. Miał po prostu „gorsze papiery” i musiał to nadrabiać talentem i pracowitością. Tak dostał się na studia na krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej, a potem został jej pracownikiem naukowym, ale na gorszym, bo nie-dydaktycznym etacie. Ten lepszy etat uczelnia obiecywała mu dać za „Solidarności”, kiedy on był już od dłuższego czasu za granicą i wahał się, czy wracać. Wahania przesądziło wprowadzenie w Polsce stanu wojennego i w ten sposób Morawski stał się emigrantem. W książce opisuje, jak do tego doszło.

Najpierw, jak wyglądało jego krakowskie życie licealisty, a następnie studenta, który mając otwartą głowę i znając języki obce dostrzegał może bardziej niż inni, w jak absurdalnym systemie przyszło mu żyć. Zabawny, ale bardzo pouczający, jest na przykład opis jego wyjazdu do Austrii – gdzie był poniekąd wbrew (chociaż za zgodą) uczelnianej organizacji Zrzeszenia Studentów Polskich. Każdy, kto pamięta tamtą epokę, doceni bolesną trafność tych opisów: strach, że jeśli przyjdzie zaprosić kogoś do knajpy, to zwyczajnie nie starczy na rachunek; radość, kiedy okazuje się, że organizatorzy dają godziwe kieszonkowe. Ten strach i ta radość są niepowtarzalne, przeminęły wraz z upadkiem komuny. Nikt tego nie żałuje, chociaż żałujemy lat, kiedy byliśmy młodzi, a królowała tu gospodarka niedoboru. Potem, jak wyglądały jego pierwsze miesiące i pierwsze lata w Ekwadorze. Morawski, pracując w zachodniej firnie handlującej urządzeniami dla przemysłu naftowego, obracał się w towarzystwie kosmopolitycznym, złożonym po części z owych zagranicznych specjalistów, po części z tamtejszej Polonii, a po części z ekwadorskiej bohemy. To szybko wywindowało go dość wysoko w towarzyskim życiu Quito. A później, po latach, sprawiło że propozycja objęcia funkcji polskiego konsula honorowego, była czymś naturalnym. Kilka razy w tych opisach jego ekwadorskich początków powtarza się motyw znany każdemu, kto za komuny bywał w wolnym świecie: istnienie tam entuzjastów komunizmu. Morawski opisuje jakieś przyjęcie i typową sytuację prezentacji ludzi, którzy widzą się pierwszy raz w życiu:

(...) A ty kto? - Z Polski. - A to dobrze. Bo my kochamy komunistów. Kraj Rad. A nie lubimy jankesów, którzy ustawicznie nas okradają, Chodzą butni i myślą, że jak są >>US citizens<<, to są nadludźmi. I patrzą z góry. W Kraju Rad tak nie ma. Dają stypendia. Każdy, kto pojedzie, zachwycony. Za byle grosze może balować, ile chce. Tam jest fajnie. Zaczęło się. Dyskutować nie ma sensu. Wszędzie koszulki z wizerunkiem Che. Ich jest więcej. Są u siebie. Poza tym zaraz będą grali. Niech już lepiej śpiewają. Jak zaczną gadać, to się pokłócimy.

Obrazek chyba typowy. Ale mówiący dwie rzeczy, nie jedną, jak by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Owszem, uwielbienie dla Związku Radzieckiego świadczyło w najlepszym razie od totalnym oderwaniu od życia. Ale fakt, że Związek Radziecki mógł budować swoje grupy wpływów w świecie nie wynikał li tylko z pracy sowieckiej agentury, lecz był oparty na realnych problemach. A w świecie latynoskim na realnej niechęci do Stanów Zjednoczonych. Także w tym sensie podróże poza żelazną kurtynę kształciły.

Roman Graczyk

Tomasz Morawski, Uciekinier, Stowarzyszenie Fragile, Kraków 2013

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.