Znamienny jest awans niektórych tematów: „ekologia”, która jeszcze kilkanaście lat temu dla jednych była nieszkodliwym feblikiem, dla innych – sympatycznym, choć drugorzędnym elementem stylu życia stała się przedmiotem zasadniczych i gniewnych sporów, obelgą, sztandarem, czasem dźwignią, służącą do obalania nielubianych rządów, czasem źródłem bezsennych nocy. Czy stało się tak za sprawą ogólnego roznamiętnienia politycznego? Czy, jak powiedziałby klasyk, zaostrzania się sprzeczności? A może poczucia, że coś rzeczywiście wisi w powietrzu? I jak ma się w tym odnaleźć prosty człowiek, który równie gorąco nie lubi histerii co kretynów, wywożących worki śmieci do lasu?
Być może warto, by sięgnął po najnowszy esej sir Rogera Scrutona – późnego wcielenia tego, co najlepszego w brytyjskim konserwatyzmie, a dokładniej - w jego połączeniu stałości przekonań, zdrowego rozsądku, zakorzenieniu w Arystotelesie i poczuciu humoru ratującym przed zbytnim naburmuszeniem. Scruton, istna maszyna po pisania i myślenia, jest w stanie, po pierwsze, przeszuflować i przetrawić tony analiz i raportów na temat zagrożeń współczesnego świata, oddzielając ziarno od plew, a histerię od troski: nie warto traktować na serio „Geostormu”, wchodzącego jesienią na ekrany filmu, na który już oblizują się miłośnicy kina katastroficznego, natomiast zarówno ze stanem lodowców, jak czystością Pacyfiku – by tak rzec – nie jest dobrze. Jak to śpiewał 30 lat temu Jan Krzysztof Kelus? „Bo ten garnek to butelka, i pływamy właśnie w szyjce od butelki”. No właśnie.
Scruton robi jednak znacznie więcej: dokonuje refleksji nad samą „postawą ekologiczną”, czyli rozumnej troski o świat wokół siebie, dowodząc, że w swojej istocie jest ona bliska ojkofilii. Ten wywiedziony z greki neologizm, oznaczający naturalną potrzebę obrony domu i zakorzenienia angielski filozof promuje od lat, wywodząc zeń pochwały zakorzenienia, wspólnoty i narodów. Innymi słowy, postawa ekologiczna jest, jego zdaniem, najbliższa „wrażliwości konserwatywnej”: było to dla wszystkich oczywiste jeszcze u progu XX wieku, potem nie tyle „lewica ukradła ekologię”, co prawica się jej w znacznej mierze wyrzekła, przekonana, że męski gest ciskania pustej puszki do rowu i odjechania w siną dal z piskiem opon jest znacznie bardziej sexy. No cóż, ani na Arystotelesie, ani na konserwatystach amerykańskiego Południa, ani na Scrutonie nie robi on wrażenia.
Więcej o „Zielonej filozofii” Rogera Scrutona (Zysk i S-ka) oraz o przewrotnej, również bardzo anglosaskiej z ducha relacji z wysp szczęśliwych J. Marteena Troosta („Życie seksualne kanibali”, W.A.B.) – w najnowszym numerze tygodnika „W Sieci”, trafiającym właśnie do kiosków.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/349077-kochanowski-byl-dendrofilem