Dwa lata. Tyle im mniej więcej zostało by przekonać do siebie Polaków. Tyle zostało by dowieść, że przemyśleli swoje błędy, przegrupowali się i mogą znów rządzić w imieniu większości Polaków. W tym momencie powinni dostawać wiatru w żagle. Połowa kadencji zazwyczaj bywa ciężka dla rządzących. Pojawia się zadyszka powodująca mniejszy lub większy kryzys. Nieraz potrzebna jest rekonstrukcja rządu i głębokie przetasowania.
No, ale kryzysu nie ma. Przetasowanie nie jest potrzebne. Sondaże rosną, gospodarka ma się świetnie, bezrobocie pikuje jak nigdy w historii. Do rzekomo izolowanej Polski przyjeżdża prezydent USA, Europa Wschodnia jawi się jako ostoja normalności w zatrutym politpoprawnością świecie. Opozycja potrzebuje więc specjalnej siły. Potrzebuje energii innej niż ta, która nie pozwoliła zmieść prawicowej ekipy Kaczyńskiego w wojnie o Trybunał, podczas dętych marszów proaborcyjnych i najróżniejszych innych protestach zwiastujących podobno rodzącą się dyktaturę. Opozycja potrzebuje zupełnie innych liderów niż kabaretowy kabotyn alimenciarz i Don Juan z kredytem zamiast róż. Opozycja potrzebuje zupełnie nowego otwarcia. Czegoś co pociągnie za sobą nie tylko skaczące w rytm kaczuch resortowe babcie i dziadków, ale ludzi młodych.
Truizm. Wiem, że piszę o oczywistościach. Nawet średnio zorientowany w sprawach politycznych czytelnik wie jakie kroki powinna podjąć opozycja by zagrozić ekipie Kaczyńskiego. Jeżeli ta nie potknie się o własne nogi ( do czego ma tendencje) rozdając koperty przed kamerami Polsatu, rozdając intratne stanowiska swoim ludziom (ośmiorniczki mają różny smak i wygląd) i promując przysłowiowych Misiewiczów, to powinniśmy łatwo przewidzieć wynik następnych wyborów.
No, ale nie jest to oczywista oczywistość dla szeroko rozumianego obozu opozycji. Ten bowiem ma inny pomysł na swojego nowego lidera. Otóż widząc, że „ulica i zagranica” nie jest w stanie poruszyć serc Polaków opozycja wpadła na pomysł by realizować inny pomysł. Jaki? Cóż, chodzi o…ulicę i zagranicę. Tyle, że w gorszym wydaniu. Jeszcze niedawno na okładkach liberalnych mediów królował pan hipster z kucykiem i biało-czerwonej rękawiczce. Twardziel, który w ostatnim filmiku straszył, że „przestaje być miły” okazał się być lalusiem odsuniętym przez dawnym promotorów. Lisweek znalazł więc sobie nowego twardziela. „Wojownika”, który powraca by przepędzić złego Kaczyńskiego. „Wojownik” krzyczał już, że w poważaniu ma prawo, ku uciesze klaszczących palikotowych niedobitków dał się bohatersko wynieść policji z ulicy.
„Wojownik” ten udziela od jakiegoś czasu wywiadów równie błyskotliwych co Lech Wałęsa. „Żywy Pomnik”, który sam rozwalił kiedyś komunizm, wciąż zapowiada wejście na barykady ( w przerwie między fotografowaniem się w złotych łazienkach hoteli w Dubaju jak rozumiem). W oczekiwaniu na Lecha opozycja potrzebuje innego lidera. No i wybrano takiego. Wybrano polityka, którego nie ma na politycznej scenie od kilkunastu lat. Wybrano lidera pogrzebanej w czasach prehistorycznych Unii Wolności. Wybrano w końcu polityka, który młodym wyborcom nie kojarzy się absolutnie z niczym, zaś starszym z upadkiem Unii Wolności przeobrażonej w Partię Demokratyczną, demokratów.pl czy inne podobnie tragikomiczne twory. Frasyniuk sam zauważa w wywiadzie dla Lisweeka, że nowa partia potrzebuje młodych rąk. On miałby być symbolem. Czy naprawdę wierzy, że ta siwa głowa może być symbolem? Symbolem czego? Politycznej porażki, jaka charakteryzuje jego poprzednie partie?
Lansowanie na głównego lidera opozycji tego „wojownika” ostatecznie obnaża stan obecnej opozycji. Pokazuje stan ich ducha i przygotowanie intelektualnego zaplecza. Jaki wojownik, taka armia? Gorzej. Ten wojownik ma być przecież wodzem. To chyba już pomysł z Kijowskim i Petru miał więcej sensu. No, ale jeszcze mają 2 lata. Może po Frasyniuku wyciągną z kapelusza następnego wojownika. Proponuję Leszka Balcerowicza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/344939-frasyniuk-jako-lider-opozycji-to-pomysl-bardziej-groteskowy-niz-reaktywacja-walesy