„Azyl” to film wyjątkowy pod wieloma względami. Świetnie skonstruowana (artystycznie) opowieść o małżeństwie Antoniny i Jana Żabińskich powinna na dobre zapisać się do kanonu filmów ważnych dla Polaków i szeroko rozumianej polityki historycznej.
ZWIASTUN:
Takich historii jest w Polsce wiele, a jednak przez lata nie udało się stworzyć obrazu, który w pełny, profesjonalny i ciekawy sposób opowiedziałby je światu. „Azyl” opowiadający o Żabińskich ratujących Żydów w czasie II wojny światowej doskonale wypełnia tę lukę.
Scenariusz filmu jest tyleż prosty, co prawdziwy. Idylla kierujących warszawskim ZOO zostaje brutalnie zniszczona przez niemiecką agresję we wrześniu 1939 roku. Miłość do zwierząt, spokój i radość mieszkańców polskiej stolicy, rodzinne szczęście Żabińskich - wszystko to musi ustąpić miejsca hitlerowskiej napaści.
W dramacie przyniesionym Polsce i Polakom przez Niemców muszą odnaleźć się Żabińscy. Ratują, ile mogą - z początku są to zwierzęta i los zoo, a wraz z rozwojem hitlerowskiej okupacji ratunek dotyczy Żydów. Jan Żabiński (doskonała rola Johana Heldenbergha) ukrywając ich w obierkach przywożonych świniom do zoo, ratuje kolejne ludzkie istnienia, dosłownie wyrywając je z objęć piekła w getcie.
„Azyl” wyraźnie podkreśla, że za jakąkolwiek pomoc Żydom Żabińskim grozi śmierć. A mimo to wybór Antoniny i Jana jest dość oczywisty - pomoc Żydom, którzy przed wybuchem wojny byli ich sąsiadami, znajomymi, polskimi obywatelami. A z czasem i tym, których nawet nie znali. Cała historia jest nakręcona z rozmachem, ale zarazem z pewną uroczą skromnością - film trzyma w napięciu, wzrusza, ale dawkę patosu i wielkich słów podaje z umiarem.
Skoro o artystycznych walorach filmu, to trzeba podkreślić bardzo dobrą rolę Jessici Chastain (gra Antoninę Żabińską). Świetnie oddaje nie tylko delikatność i kobiecość, ale i gigantyczny wysiłek i wielki strach przy pomocy ofiarowanej Żydom. Szacunek, na jaki tą rolą zapracowała nie zmienia nawet udział Chastain w manifestacji polskich feministek przy okazji uroczystej premiery filmu.
Co ważne, zwłaszcza dla Polaków, film obył się bez popularnego przy takich okazjach niuansowania. „Azyl” jasno i dobitnie pokazuje, że za tragedię mieszkańców Warszawy odpowiadają Niemcy, a nie bliżej niezidentyfikowani naziści. Twórcy nie ulegli nawet pokusie skonstruowania charakterystycznej postaci „dobrego Niemca”. Gdy widzowi wydaje się, że do tego miana pretenduje jeden z przedstawicieli niemieckiej maszyny (właściciel berlińskiego ZOO), szybko okazuje się, że to jeden z najbardziej odrażających charakterów w całej opowieści.
Na wyrost okazały się także obawy tych, w tym autora tekstu, że film pokaże jakąś politpoprawną scenerię okupowanej Polski, że Żabińscy zostaną przedstawi jako wyjątek, jako wyspa człowieczeństwa na oceanie polskiego antysemityzmu. Jest wręcz przeciwnie. Cichym bohaterem filmu jest Jerzyk, pomocnik Żabińskich w warszawskim zoo, w pomoc angażuje się (z czasem) gosposia, a rewelacyjną drugoplanową postacią jest Janusz Korczak (w tej roli Arnošt Goldflam) i jego postawa w getcie.
W tym sensie to nie tylko opowieść o walce dobra ze złem, jakich wiele. Zarówno jedna, jak i druga strona ma tutaj wyraźnie nakreślone rysy - „Azyl” to piękna relacja o polskim człowieczeństwie stawiającym czoła niemieckiej niegodziwości.
Szukałem, nieco na siłę, jakiejś skazy w tym filmie. Oczywiście, przyczepi się ktoś, dlaczego film kręcono w Pradze, a nie w Warszawie. Twórcy tłumaczyli to względami praktyczymi - „polska” Warszawa nie wygląda tak, jak za czasów wojny, więc trzeba było poszukać innego, bardziej odpowiedniego miejsca. Nie traci na tym ani film, ani „polskość” tego filmu. Akcentów zrozumiałych głównie dla polskiego widza jest naprawdę sporo.
Trochę przykro tylko, że na oficjalną premierę filmu w Warszawie (odbyła się kilkanaście dni temu) nie zaproszono ani przedstawicieli władz, ani nawet tych z polskich instytucji, które angażują się w odkopanie pamięci o polskich Sprawiedliwych. Tak jakby tych wątków nie było w polskiej debacie publicznej. A przecież są, coraz głośniejsze i z coraz większymi sukcesami.
Jeszcze jeden mniej optymistyczny wniosek wyciągnięty z „Azylu” jest taki, że taki film musieli kręcić Amerykanie, a nie Polacy. Tak jakby polska kinematografia wciąż nie dorosła, nie dojrzała do tego tematu. Tematu, który leży na ulicy od lat - nikt się po niego nie schylił. Dużo mówimy w ostatnim czasie o polityce historycznej, o polskiej narracji o historii, która powinna przebić się do Hollywood. Lekcję w imieniu Polaków odrobili Amerykanie. Niech „Azyl” będzie wielkim wyrzutem sumienia dla tych, którzy snuli gigantyczne projekty, z których nic nie wynika. Wyrzutem sumienia, a zarazem wzorem postępowania. Choć i tutaj zaczyna się ciut poprawiać - by wspomnieć film „Sprawiedliwy”.
Wracając do filmu - „Azyl” to urocza, profesjonalna, a przy tym uczciwa opowieść o polskim bohaterstwie, które stawia czoło niemieckiej maszynie niszczącej nasz kraj. Arcypolskie arcydzieło, którego wydźwięk jest jednak na tyle uniwersalny i zrozumiały, że trafi do serc nie tylko polskiego widza. Od najbliższego piątku w kinach. Obecność obowiązkowa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/332064-azyl-arcypolskie-arcydzielo-o-malzenstwie-zabinskich-i-wielka-lekcja-dla-polskiej-kinematografii-recenzja