Być może pozostanie coś pożytecznego po przedstawieniu „Klątwa”, które obrosło już potężnym bagażem w większości krytycznej publicystyki. Do mnie, który przedstawienia nie widział, najbardziej przemówiło określenie Piotra Zaremby - „Manifest zła”. Trudno założyć, aby Piotr Zaremba używając słowa „manifest” abstrahował od skojarzeń z nim związanych. Ponieważ jesteśmy w teatrze, w najprostszym znaczeniu, teoretycznie powinniśmy mieć do czynienia z manifestem artystycznym, tak jak to było np. w przypadku manifestu dadaistycznego, jako credo ruchu artystyczno- literackiego w sztuce. Jego głównymi założeniem była swoboda twórcza, odrzucająca tradycję, zrywająca z dotychczasowymi kanonami. Wiemy jednak, że „Klątwa” ma niewiele wspólnego ze sztuką. Jest cynicznym, barbarzyńskim atakiem na Kościół katolicki.
Nie bez powodu więc Zaremba mówi „manifest zła”, kładąc tym samym nacisk na składnik moralny. Dla mnie jednak najbliższe skojarzenie z „manifestem” w odniesieniu do „Klątwy”, to słowo „komunistyczny”. Łącznie te dwa słowa są synonimem największego zła, jakie królowało na olbrzymim obszarze naszej planety ponad 60 lat. Obłędna ideologia zbrodni, wedle której ludzkie dzieje to walka klas. W praktyce przekładało się to na nieustającą serię zbrodni komunistycznych na wielu narodach. Pożywieniem, na których te zbrodnie wyrastały była nienawiść jednych ludzi do drugich. A więc uczucia, które wylewa się ze sceny Teatru Powszechnego w spektaklu „Klątwy”. W najbardziej drastycznym wątku przedstawienia dominuje ideologia komunizmu jako doktryny potępiającej Kościół w życiu społecznym.
To odwołanie do komunizmu podsunął mi w dzisiejszym „Salonie dziennikarskim” polski aktor pochodzenia holenderskiego Redbad Klijnstra. We wspólnym programie radia Warszawa i TVP Info zwrócił uwagę na to, że przedstawienie „Klątwa” obrazuje ogólną chorobę teatru w Polsce. Patologia ta jest zaś swoje źródło ma w tym, że po wyzwoleniu się z komunizmu, system teatralny w Polsce nie zmienił się ani na jotę. Teatru polski zastygł w swoim dawnym kształcie. Nie dotknęła go nigdy żadna reforma. Tak jak dawniej – mówił Klijnstra - teatr działa w całkowitym oderwaniu od tego, czego oczekuje widownia. Przypomnijmy, że po zdobyciu wolności wiele instytucji w Polsce w mniejszym lub w większym stopniu przeszło jakiś rodzaj odnowy. Nietknięte zostały dwa jakże ważne dla polskiej kultury środowiska. Uczelnie wyższe oraz teatry.
Głos Redbada Klijnstry posunął o ważny krok naprzód debatę publiczną, której ogniskiem zapalnym stało się to barbarzyńskie przedstawienie. Wierzę, że jego uwagi staną się dobrym punktem wyjścia do spokojnej, rzeczowej rozmowy o stanie artystycznym i mentalnym polskiego środowiska teatralnego. Podobny punkt widzenia znajduję w opinii Małgorzaty Todd. Znana felietonistka uważa, że obecny upadek teatru, analogiczny do sztuk plastycznych, rozpoczął się w momencie, kiedy głównym celem teatru stało się wywoływanie szoku, a nie podziwu bądź przeżycia moralnego. Ta stała tendencja i zarazem nacisk na wywoływanie szoku w teatrze doprowadził, do czegoś tak niebywale bluźnierczego jak spektakl „Klątwy”.
Jej zdaniem, słabością teatru polskiego jest także to, że w ostatnim ćwierćwieczu podobnie jak w czasach PRL, teatr starał się przypodobać władzy. W dawnych czasach utrwalał „władzę ludową”, w nowych - władzę PRL-Bis. Zaś swoją odnowę środowisko to budowało w oparciu o wytyczne formułowane przez „Gazetę Wyborczą”.
Czy można się dziwić, że polscy aktorzy w swej masie są przeciwnikami obecnego obozu władzy? Albo temu, że „Klątwę” uznają za szczyt awangardy, zgodnej z kierunkiem narzucanym przez lewicową, postępową Europę?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/330105-klatwa-zaczynem-powaznej-debaty-ze-sceny-teatru-powszechnego-wylewa-sie-nienawisc-jednych-ludzi-do-drugich