„Pokot” Agnieszki Holland i jej córki Kasi Adamik jest dziwną stylistyczną hybrydą. Może dlatego jeden z zachodnich krytyków napisał, że mógł to być polski odpowiednik „Fargo” Coenów. Niestety nie jest, bo Holland, autorka kilku wybitnych filmów, poległa totalnie na łączeniu gatunków. Jest natomiast ten film dowodem, że autorka zniuansowanych obrazów jak „W Ciemności” jednoznacznie wpisała swój film w ideologiczną „wojnę światów”.
Janina Duszejko (Agnieszka Mandat) stworzyła sobie w Sudetach swoisty mikrokosmos. Niegdyś inżynierka budująca mosty na Bliskim Wschodzie, dziś jest zatopioną w astrologii nauczycielką angielskiego w pobliskiej szkole. Żyje sama pośród dzikich zwierząt z dwoma psami u boku. Pewnej zimowej nocy wraz z sąsiadem ( Wiktor Zborowski) odnajduje ciało swojego innego sąsiada, kłusownika. Niedługo potem pojawiają się kolejne ofiary. Obok ciał pojawiają się tajemnicze ślady zwierząt.
„Pokot” jest mieszanką kryminału, thrillera i zaangażowanego kina społecznego. Niestety w każdym z tych gatunków się rozjeżdża. Holland nie potrafi utrzymać widza w napięciu, robi zbyt wiele dygresji, nie mogąc się zdecydować w jaką stronę poprowadzić opowieść. Zaskakujące jak na reżyserkę pracującą przy takich znakomitych kryminalnych serialach jak „The Wire” czy „The killing”. Nie sprawdza się też oparty na książce Olgi Tokarczuk film jako satyra z czarnym jak smoła humorem z prowincjonalnej Polski. Za dużo jest w nim schematyczności i ogranych banałów, za mało oddechu i błysku.
Co więc zostaje z nagrodzonego na festiwalu w Berlinie filmu? „Pokot” jest po prostu propagandą ekologistów. To momentami histeryczna, mocno pretensjonalna opowieść o złych ludziach, którzy mordują zwierzęta dla własnej uciechy, sportu i, o zgrozo!, pożywienia. Złymi są wszyscy, którzy trzęsą malowniczo położonym miasteczkiem w Dolinie Kłodzkiej. Myśliwi i kłusownicy żyją w symbiozie z policjantami (Andrzej Konopka), miejscowym wszechmocnym nowobogackim prostackim biznesmenem ( ileż to już razy widzieliśmy w takiej roli Andrzeja Grabowskiego!) i oczywiście pazernym proboszczem (Marcin Bosak).
Wszyscy są jednowymiarowo podli, co podkreśla infantylne ujęcie ich ust, gdy mówią o wyższości praw ludzi nad zwierzętami. Najbardziej karykaturalny jest ksiądz, który ze srogą miną poucza, że grzechem jest nadmierna miłość do „niższych stworzeń”. Z grymasem na twarzy wygłasza z ambony (sic!) kazanie robiące z myśliwych wykonawców woli Boga. W tym czasie na ołtarzu leży… zastrzelony dzik. Możliwe, że taka sytuacja miała w jakimś kościele miejsce. Nie jest jednak żadną normą. Te grubo ciosane sceny mają uświadomić widzowi, że Kościół katolicki jest odpowiedzialny za powszechną znieczulicę na cierpienie zwierząt. W świetle faktu, że to św. Franciszek przywrócił dla nich szacunek, teza ta jest, co najmniej, bałamutna.
Krzysztof Kłopotowski w swojej recenzji „Pokotu” zapytał przytomnie czy film zostałby nagrodzony na prestiżowym festiwalu, gdyby opowiadał o okropnym losie zwierząt przeznaczonych na ubój rytualny. Ciekawe pytanie. Muzułmanie i Żydzi uświęcili zabijanie zwierząt w cierpieniu. Chrześcijanie nigdy. Ale to katolicy dostają od Holland baty.
Jeden z bohaterów „Pokotu” porównuje zresztą los larw niszczonych w tartakach do, uwaga, Holokaustu. Znamienne, że powszechne w narracji środowisk pro-life porównanie aborcji do Holokaustu jest piętnowane przez lewicę. Tutaj mamy jego uświęcenie. No, ale los larw robaczków jest czymś istotniejszym niż „zlepku komórek” w łonie kobiety. Nihil novi.
Cała wymowa „Pokotu” jest zresztą, pisząc delikatnie, moralnie wątpliwa. Opowieść duetu Tokarczuk/Holland jeżeli nie pochwala, to bez wątpienia relatywizuje ekoterroryzm, czyli zabijanie ludzi w obronie życia zwierząt.
Niemniej jednak jest za co pochwalić „Pokot”. Wspaniałe zdjęcia Joanny Dylewskiej i Rafała Paradowskiego z wieloma mastershotami doskonale penetrują przepiękną część Polski. Przejmująca muzyka Antoni Łazarkiewicza nadaje filmowi klimatu ( szkoda, że Holland nie potrafi go wykorzystać). Mandat jest zaś znakomita w roli fanatycznej momentami obrończyni zwierząt przed myśliwymi.
To kreacja na miarę najlepszych filmów Holland z okresu kina moralnego niepokoju. Duszejko jest gejzerem złości, gniewu, ale też wielkiej miłości do zwierząt. Idealnie dopełnia ją wyciszony Zborowski, którego talent jest zbyt słabo dziś wykorzystywany w polskim kinie. Zawodzą gwiazdy w epizodycznych rolach. Borys Szyc jest złym myśliwym wyjętym z kreskówek Looney Tunes, zaś Tomasz Kot jako prokurator jest przezroczysty i zupełnie nijaki. Zagrał rolę syna postaci granej przez Zborowskiego chyba tylko przez podobny wzrost.
„Pokot” pokazuje też, że Holland straciła jakąkolwiek chęć do dyskusji z „drugą stroną” sporu politycznego. Możliwe, że właśnie to spowodowało, że tak karykaturalnie i jednowymiarowo rysuje polską prowincję pełną chamów i cwaniaków „chodzących na pasku kleru”. Nie zapominajmy, że ten film wyszedł z rąk autorki inspirującego religijnie „Trzeciego cudu” i przejmującego „Zabić księdza”. W „Pokocie” brak jest nawet cienia sympatii do tzw. „katolicyzmu otwartego” rodem z „Tygodnika Powszechnego”. Przeciwwagą dla pragnącego krwi zwierząt proboszcza nie jest papież Franciszek. Przeciwwagą jest uświęcony ateizm podstarzałych dzieci-kwiatów oraz gnoza i astrologia.
Film zamyka scena wielkiej, szczęśliwej hipisowskiej rodziny siedzącej przy suto zastawionym bio-potrawami stole. Idylliczny obraz przypomina ujęcia z religijnych christian movies. Oto pełnia szczęścia „pokolenia 68” na emeryturze.
Możliwe, że można odczytywać tą scenę jako nawoływanie do rewolucji. Ale przecież rewolucja dzieci kwiatów toczy się na świecie od pół stulecia! Kończy się Donaldem Trumpem w Białym Domu i zbierającym się skrajnie prawicowym Tsunami w Europie. Cóż, tak właśnie Agnieszka Holland oderwała się od dzisiejszej rzeczywistości.
2/6
„Pokot”, reż: Agnieszka Holland, dystr: Next Film
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/328993-pokot-pochwala-ekoterroryzmu-zaskakujaco-jednowymiarowy-film-holland-recenzja