Film Konrada Łęckiego dowodzi, że bez wielkich pieniędzy, przy niepewnym budżecie i licznych produkcyjnych przeszkodach można nakręcić solidny obraz historyczny. Nie wystarczą do tego jednak tylko dobre chęci i patriotyczny zapał. Potrzebny jest jeszcze dobry warsztat reżysera i aktorów.
Siłą filmu Łęckiego jest pokazanie dramatu polskich patriotów, którzy nie godzili się na życie pod butem komunistów, przez pryzmat losów jednostki. Dobrze, że Łęcki zamiast zbiorowej opowieści o żołnierzach podziemia niepodległościowego odbija ich losy w fikcyjnej, choć inspirowanej losami ostatniego wyklętego żołnierza Józefa Franczaka ps. Lalek postaci Franciszka „Lolo” Józefczyka (Wojciech Niemczyk). Mając mały budżet, lepiej dobrze opowiedzieć intymną i skromną historię, niż kręcić historyczną epopeję. „Wyklęty” nie ma tradycyjnego scenariusza z jednym wątkiem ciągnącym się przez cały film. Łęcki nie wkomponowuje w opowieść żadnego miłosnego wątku ani nie przeciwstawia sobie archetypicznych postaci reprezentujących dobro i zło. Jego film składa się ze scen pokazujących w różnych okresach życie i walkę „Lola” z komunistycznym systemem.
Odważny zabieg, który mógł łatwo zepsuć film. A jednak nadaje to obrazowi surowy realizm. Łęcki przeskakuje w czasie, stosuje liczne retrospekcje i klamruje wszystko scenami ze współczesności, w których widzimy starego ubeka przekonującego przed sądem, że służył Polsce i nie mordował Wyklętych; posłankę bredzącą w telewizji o „bandach w lasach” i prezydenta RP odznaczającego syna Józefczyka. Niestety te dydaktyczne sceny swoją ckliwością i teatralną manierą odstają poziomem od surowego realizmu reszty filmu.
Najlepsze w „Wyklętym” są sceny ukazujące walkę polskich patriotów w lasach. Łęcki unika niepotrzebnego patosu. Obce są mu górnolotne dialogi i pomnikowe postacie. Oczywiście zachowuje podział na szlachetnych antykomunistów i złych, demonicznych ubeków. Ma więc ten film coś z opowieści o Dzikim Zachodzie. Zimowe ujęcia przypominają zresztą trochę westerny Sergia Corbucciego, choć oczywiście polski film jest pozbawiony przewrotności takiego rodzaju kina. Niemniej jednak komuniści nie są karykaturalnie komiksowi. To banda prostaków i moralnych degeneratów, świetnie ujętych w krótkiej scenie przez jak zwykle charyzmatycznego Janusza Chabiora. Pewnie lewicowi krytycy będą psioczyć na taką czarno-białą optykę. Nie jest ona jednak rażąco sprzeczna z prawdziwym wizerunkiem prymitywów z awansu społecznego wykorzystywanych przez Moskwę do walki z „faszystowskimi bandami”.
Ma też „Wyklęty” dobrze nakreślony wątek osobistej krwawej wendety jednego z bohaterów, któremu komuniści zgwałcili i zamordowali żonę. Cieszy też, co nie jest normą w polskim kinie historycznym, dbałość Łęskiego o realizm scen batalistycznych. Są brutalne i mimo małego budżetu sprawnie nakręcone. Łęcki nie stara się na siłę wyważać racji w dyskursie o Żołnierzach Niezłomnych. Pokazuje egzekucję niewinnego chłopa (Piotr Cyrwus), ale zestawia ją z prowokacją komunistycznej agentury wśród żołnierzy. Dobrze naświetla też najróżniejsze nastawienie ludności do walki partyzantów. Lekarz ratujący „Lola” stracił w lesie syna i jest zmęczony beznadziejną wiarą w wybuch III wojny światowej. Zakonnik pomagający oddziałowi robi znamienny grymas twarzy, gdy słyszy, że wojna wciąż trwa. Jeden z chłopów (Marek Siudym) chce zaś spokojnej koegzystencji z władzą ludową i pluje publicznie na zwłoki pomordowanych partyzantów.
Łęcki subtelny jest również tam, gdzie mógłby łatwo przeszarżować. Nie popada w ckliwe tony, pokazując poświęcenie przez młodych chłopców rodzinnego szczęścia dla walki o wolną Polskę Nie opakowuje w patos śmierci „Lola” i jego katowanych przez komunistów kompanów. Zbliża tym samym polskich bohaterów do wrażliwości współczesnego widza. Mimochodem sugeruje istnienie żydokomuny opisanej przecież nawet przez liberała Pawła Śpiewaka i przypomina, że Polacy ratowali Żydów podczas okupacji. Robi to bez propagandowych zapędów. Nie jest „Wyklęty” pozbawiony łopatologicznego dydaktyzmu, co jednak jest zrozumiałe. Historyczna narracja III RP jest zabrudzona przez polityczny deal z komunistami, którzy pilnowali, by ich niezłomni wrogowie nigdy nie mieli godnego miejsca w polskiej martyrologii. Łęski kilka scen kieruje wprost do młodego widza, by w ten sposób rozpocząć rozbijanie pomnika komunistycznego siepacza Wojciecha Jaruzelskiego, traktowanego w III RP jak Wallenrod.
„Wyklęty” to klarowny, przejrzysty, pozbawiony chaosu narracyjnego i dobrze zagrany przez młodych aktorów oraz weteranów (Chabior, Łukaszewicz, Siudym i Cyrwus) film, który w godny sposób przywraca pamięć naszym narodowym bohaterom. Dodajmy, że to film niezależny, kręcony bez wsparcia PISF.
4/6
„Wyklęty” wchodzi do kin 10 marca
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/328884-wyklety-godnie-przywraca-pamiec-polskim-bohaterom-solidne-kino-recenzja