Krwawy sitcom Netflixa pozuje na nową wersję „W czym mamy problem?”. Problem w tym, że pod kątem aktorskim, reżyserskim i przede wszystkim scenariuszowym jest bladym cieniem świetnego filmu Watersa. Ten serial wygląda jak efekt niestrawności filmowego postmodernizmu.
Pisałem już, że trudno robi się kino zombie w erze po serialu „Walking dead”, który wyeksploatował każdy motyw tego filmowego gatunku. Najłatwiej jest więc opakować krwawe historie w szaty komedii, co wciąż z natury rzeczy intryguje i szokuje. „Santa Clarita Diet” nawiązuje do dwóch popularnych motywów amerykańskiego kina. To cios w mit pocztówkowej amerykańskiej rodziny z przedmieść rodem z „American beauty” połączony z krwawym slasherem zombie.
Joel (Timothy Olyphant) i Sheila (Drew Barrymore) prowadzą biuro nieruchomości w spokojnym kalifornijskim miasteczku Santa Clarita. Mają dorastającą córkę Abby (Liv Hewson) i problemy każdej przeciętnej amerykańskiej rodziny. Frustrujący sąsiedzi, pyskata nastolatka domagająca się własnego auta, małżeńskie znużenie- normalne problemy w sytym społeczeństwie. Sheila przechodzi jednak zaskakującą przemianę. Wymiotuje litrami zielonej mazi, zajada się surowym mięsem a jej serce… przestaje bić. No i zjada swojego sąsiada i admiratora niczym najbardziej hardcorowe zombie. Co na to rodzinka? Ano nic. Dziwi się przez jakieś cztery sekundy, ale postanawia kochanej mamusi pomóc.
Absurdalny klimat sitcomu przypomina przerysowane kino Johna Watersa, który stawiał niegdyś socjologiczne diagnozy w najbardziej odjechanych wizjach. Jest to podobieństwo tylko powierzchowne. Barrymore i Olyphant grają na fałszywych nutach, drażniąc przerysowanymi minami i wygłupami rodem z najgorszych filmów braci Farrelli. Scenariusz jest mało zabawny i nijak nie przemyca w satyryczny sposób prawd o problemach „współczesnej rodziny”. Jestem bezkrytycznym fanem „South Park” więc nie szokuje mnie kontrowersyjna otoczka tej produkcji. Nie szokuje, ale męczy. Poza i tak moralnie wątpliwą rozrywką polegającą na oglądaniu kanibalizmu, nie ma w tym serialu nic głębszego.
Nie ma ani jednej prawdy ukrytej pod krwistą satyrą. Taki show powinien nakręcić właśnie twórca „Beksy” czy „W czym mamy problem?”, który za maską teatralnej karykaturalności, epatowania przemocą krył istotne prawdy o ludzkiej kondycji. Nawet jeżeli miał zamiar głównie bawić jak twórcy tego show. „Santa Clarita diet” to efekt niestrawności postmodernizmu, który kino coraz częściej przedawkowuje.
2/6
Serial nadawany na platformie Netflix
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/326120-santa-clarita-diet-koszmarna-podrobka-kina-johna-watersa-recenzja