Niektórzy widzowie pamiętają pewnie filmową adaptację „Serii niefortunnych zdarzeń” (2004) z Jimem Carreyem – trzynaście lat później, w piątek trzynastego Netflix zaproponował nam wersję serialową tej trzynastoodcinkowej serii. Póki co, otrzymaliśmy osiem odcinków, które opowiadają historie z tomów 1-4; całość ma objąć trzy sezony. Autor, Daniel Handler, odpowiada tym razem także za scenariusz, co ma gwarantować wierniejszą adaptację.
Podczas sensu towarzyszyło mi ciągle pytanie – do kogo, do licha, skierowany jest ten serial? Jesteśmy już przyzwyczajeni do tego, że filmy dla dzieciaków skrojone są też pod dorosłą publiczność, żeby ta się zanadto nie nudziła w kinie, ale żaden „Odlot”, czy „Wall-E” nie cierpi aż do tego stopnia na rozdwojenie jaźni (czy raczej targetu) jak telewizyjna „Seria niefortunnych zdarzeń”. Young adult też nie bardzo pasuje – chyba że uznamy, że jest to very young adult. Serial zrealizowano w konwencji filmu dla dzieci – przerysowana, teatralna maniera aktorska, tłumaczenie oczywistych oczywistości, zaskakująca nieporadność czarnych charakterów i porażająca naiwność jasnych. Kolejne scenerie przypominają etapy gry komputerowej, a wszystko jest utrzymane w pastelowej, choć przygaszonej kolorystyce. Pod wieloma względami najbliżej serialowi do pomysłów Tima Burtona w jego najbardziej „dziecinnej” wersji, czyli, dajmy na to, „Charliego i fabryki czekolady”. I tam, i tu kino familijne łączy się z grozą w podobnych proporcjach – jeśli ktoś zastanawia się, czy jego dzieci „dadzą radę” i nie dostaną po seansie traumy na całe życie, niech skojarzy sobie płonące kukiełki z „Charliego” – tu mamy np. jadowite węże czy kościotrupy. Nie pada co prawda ani jedna kropla krwi, ale niektóre sceny silnie działają na wyobraźnię – mózg dopowie sobie to, czego nie zobaczy.
Głównym wyróżnikiem „Serii…”, deklarowanym regularnie przez narratora, który tutaj nie tylko jest głosem zza kadru, ale ciągle pojawia się na ekranie i komentuje wydarzenia (Patrick Warburton jako nie tylko narrator, ale – fikcyjny – autor, Lemony Snicket) jest nieustannie podkreślana „antybajkowość”. Nie spodziewajcie się happy endu! Nasza opowieść jest mroczna, ponura i pełna ironii dramatycznej! Słowem, świat nie jest tu stronniczy – jak w baśni – nie nagradza za dobro i nie karze za zło. Life is brutal, dzieciaki, im szybciej przestaniecie wierzyć w świętego Mikołaja i anioła stróża, tym lepiej, witamy w korwinowskim świecie.
Historia rozpoczyna się od momentu, gdy dzieciaki z przysłowiowej dobrej rodziny z wyższej klasy średniej tracą w pożarze domu rodziców i trafiają do opiekuna, który okazuje się być głównym szwarccharakterem, łasym tylko na ich majątek, niedostępny zresztą do czasu uzyskania pełnoletności. Dzieciaki muszą dookreślić, komu mogą zaufać i sprytem wydostawać się z kolejnych tarapatów. Najważniejszym „smokiem” do pokonania, serialowym Voldemortem jest tu ów opiekun, czyli Hrabia Olaf (świetny Neil Patrick Harris), regularnie zmieniający tożsamości, co daje zresztą możliwość aktorskiego wykazania się – może nie szarżuje jak jego odpowiednik w wersji z 2004 roku (Jim Carrey), ale jest niesamowicie wyrazisty, gdy oglądamy go w kolejnych wcieleniach jako Kapitana Szlama czy recepcjonistki Shirley (kobieta). Staje się łotrem, którego kochamy nienawidzić.
Do ekranu przyciągają młodzi aktorzy, choć w tym przypadku twórcy trochę poodwracali oczywistości, czyniąc z dziewczynki (Malina Weissman) „złotą rączkę” i wynalazczynię, a z chłopca (Louis Hynes), który w swoich okularach wygląda jak dziesięcioletni Woody Allen – kujona i mola książkowego. Niemowlę o imieniu Słoneczko gaworzy we własnym języku i posiada nawet supermoc – zęby potrafiące przegryźć niemal wszystko. Ciekawostką jest, że dwie postacie stały się czarnoskóre, wbrew nie tylko oryginałowi książkowemu, ale i adaptacji z 2004 roku (znów parytety?) – Alfre Woodard zastąpiła Meryl Streep w roli ciotki Josephine a K. Todd Freeman zastąpił Timothy’ego Spalla w roli Poe’ego. Inną ciekawostką jest fakt, że Catherine O’Hara wystąpiła w obydwu adaptacjach, choć w innych rolach (tu jako dr Orwell, tam jako Justice Strauss).
Co jeszcze dorośli znajdą dla siebie? Zaskakująco dużo erudycyjnych wtrętów. W filmie dla dzieci nie cytuje się raczej „Waldena” Thoreau, Thorntona Wildera, Haruki Murakamiego (no, ten brzmi najbardziej banalnie). Bohaterowie nazywają się Bauldelaire, Poe i Orwell, kino wyświetlające czarno-białe filmy zwie się Murnau, a wszystko to w radosnej bezczasowości. Mówi się o „The Wall” Pink Floydów, Sonic Youth i „cyfrowej rozrywce”, ale czasy są przedinternetowe i przedkomórkowe, a informacji trzeba szukać w bibliotekach. Znajdziemy w „Serii…” spore pokłady dickensowskiej społecznej wrażliwości na biedę i wyzysk (zwłaszcza w epizodzie z Tartakiem Tortur), gdzie pracownicy (dzieci też) zmuszeni są cierpieć nędzę i wyzysk, znajdziemy tam nawet złego, archetypicznego kapitalistę (granego przez Dona Johnsona), kierującego zamordystycznie owym obozem pracy.
Wreszcie – smakowitym kąskiem „rozrywkowym” dla wszystkich, dzieci i dorosłych jest wątek „mystery”, czyli spiski, sekrety i tajne stowarzyszenia, których symbolem jest co i rusz pojawiający się w dziwnych miejscach symbol oka. Od czasów „Zagubionych” wiadomo, że pytanie „kto za tym wszystkim stoi i o co tu, do diabła, chodzi” doskonale podkręca zainteresowanie – tu, póki co, podgrzewane jest ono naprawdę umiejętnie, a pytań po pierwszej odsłonie będziemy mieli mnóstwo (kim tak naprawdę są rodzice? Jak potoczyła się historia Beatrice, ukochanej Snicketa? No i najważniejsze – czym okaże się tajna organizacja, tutejszy Dharma Initiative?).
Paradoksalnie, fantastyki tu (póki co) dość niewiele, poza „supermocą” Słoneczka nie mamy tu ani czarów, ani superstworów. Zamiast tego mamy „cudowne”, dziecięce postrzeganie świata: posąg schodzi z cokołu i okazuje się być żywą kobietą, za pomocą specjalnej lunety możemy odczytywać ukryte szyfry – świat jest niebezpieczny i groźny, ale mimo to jest to świat cudów. Sporo też dydaktyzmu naukowego – i to nawet, o dziwo, tego filozoficznego i filologicznego, narrator wchodzi w rolę tłumacza trudnych pojęć, interpretując metaforyczny wydźwięk danej sceny, komentując efekty postępowania bohaterów z perspektywy przyszłości. Mnóstwo tu gier językowych, z zamiłowaniem do aliteracji (np. określenie banku Mecenatem Mnożenia Mamony). Narrator potrafi też wyjaśnić, dlaczego seriale są lepsze od filmów – słowem, puszcza oko przy każdej okazji. Wszystko pięknie, poza owym przesłaniem, że opowieść nie powinna kończyć się happy endem, bo byłoby to „nieżyciowe”. Znak czasu?
Lepiej przygotować dzieci na najgorsze, bo życie to nie bajka? Trochę mi to zgrzyta. Ale też, szczerze mówiąc, gdyby ta zasada była stosowana konsekwentnie, złowrogi Hrabia Olaf zamknąłby z miejsca dzieci w ciemnej piwnicy, skuł łańcuchem i zamknął na klucz. „Antybajkowość” w historii dla dzieci ma jednak swoje granice, a tu ma być raczej wabikiem, „zakazanym owocem”, który, wiadomo, mam silną moc przyciągania. Kto zrezygnuje po tytułowej piosence, która każe odwrócić wzrok i nie oglądać, po ostrzeżeniu, że to ponura i tragiczna historia? Pomijając ten fatalizm, serialowa historia uczy tego, co „normalne” baśnie – przezwyciężać strach (oczywiście tylko ten irracjonalny), nie ufać pozorom, wierzyć w ludzi. Na swój sposób oswaja brutalny świat dorosłych.
Otrzymaliśmy opowieść będącą wyrafinowanym połączeniem baśniowego, przygodowego kina familijnego z kinem grozy i historiami typu „mystery”, przepełnioną czarnym humorem, postmodernistyczną nadświadomością i metatekstowym komentarzem – ale pomimo tego jakimś cudem serial jest pełen dziecięcej perspektywy i wrażliwości, postrzegania świata, gdzie wszystko jest wyolbrzymione i cudowne (albo groźne), a za każdym rogiem czeka kolejna przygoda. Rozchwianie targetu sprawia, że produkcja nie trafi dla wszystkich – dorośli mogą być poirytowani infantylną, łopatologiczną, teatralną manierą, a dzieci lekko zaniepokojone alegorią życia jako „serii niefortunnych zdarzeń”, bo czymś takim chce być, trochę na siłę, ta historia. Inteligentna, wyrafinowana rzecz, w Polsce może zostać niedoceniona – nie lubimy takich nadto ponurych, „strasznych” bajek.
4+/6
Sławomir Grabowski
„Seria niefortunnych zdarzeń” – dostępny na platformie NETFLIX
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/323666-seria-niefortunnych-zdarzen-bajka-antybajka-recenzja