Czego może oczekiwać wielbiciel teatru o konserwatywnych poglądach od komunisty Bertolda Brechta? Na pewno nie zgody co do ogólnego przesłania.
W przypadku „Matki Courage i jej dzieci” to swoisty marksistowski cynizm przedstawiający ludzi jako nawóz historii. Są tacy, jakimi zrobili ich „ci na górze”, toczący niezrozumiałe wojny. Właśnie wojna – w tym przypadku trzydziestoletnia (1618-1648) - staje się wielką metaforą bliższych autorowi czasów. Wojna traktowana jako oddzielny stan czy wręcz byt, jest okazją do rozważań o człowieku jako zagubionej drobince.
Czy ja tę wizję historii podzielam? Nie do końca, a czym bliżej naszych czasów wydaje mi się ona coraz bardziej nieadekwatna. Poszczególne kawałki dziejów mogą tam wyglądać, ale w całości o coś chodzi.
Po co mi więc Brecht? Mógłbym napisać, że to klasyka teatru, że wspominam dawne znakomite inscenizacje. Ale główna uwaga dotyczy tego, że Brecht, niezależnie od siły czy słabości swojego filozofowania umie opowiadać.
Historia markietanki błądzącej ze swym załadowanym towarami wozem, żyjącej z wojny i tracącej po kolei swoje dzieci właśnie przez wojnę, jest ciekawa. Daje asumpt do niezliczonych obserwacji. Co więcej, choć opowieść jest realistyczna, to opowiadana w formie niekończącej się przypowiastki z songami. Po prostu to lubię. To pomijając wszystko inne, jedna z wielu ważnych teatralnych tradycji.
Kiedy dowiedziałem się, że zabrał się za to w Teatrze Narodowym Michał Zadara, uznałem to za katastrofę. Potwierdzały to zapowiedzi reżysera, typowe dla obecnego życia teatralnego. Opowieści, jak to przeniesie akcję do Polski nieodległej przyszłości, typowe sygnały wróżące publicystyczną aktualizację. Aktualizacji, przy której doraźność samego Brechta jawi się jako przepastna głębia.
I wszystko to co zapowiedział, zaświadczam po premierze, było. Filmy lub zdjęcia zburzonej Warszawy, żołnierze protestanccy w mundurach Unii Europejskiej, walczący jednak zgodnie z tekstem sztuki z katolikami, ba, ostre ideologiczne odniesienia, sugerujące, że ta przyszła wojna będzie kontynuacją naszych sporów („napis na sklepie „Tylko polskie jadło, kiedyś kebab”). Słabo to konweniowało z tekstem sztuki, dzisiejsza wojna jest całkiem inna niż tamte. A gdyby stan wojny traktować w sposób jeszcze bardziej metaforyczny, wiele fragmentów staje się w ogóle niepotrzebnych.
Tylko, że… Tylko że Zadara upiera się żeby grać cały tekst (tak jak w przypadku „Dziadów”), co więcej tym tekstem specjalnie nie manipuluje. Aktorzy poszczególne sceny grają w zgodzie z intencjami Brechta, a więc w niezgodzie z rekwizytami nagromadzonymi w tle. I powiem szczerze, specjalnie mi te rekwizyty nie przeszkadzały. Chwilami o nich zapominałem, a fakt, że wóz został zastąpiony starym samochodem tylko brał całość w dodatkowy nawias.
A songi? Te były chwilami celne, chwilami nie, ale w dyskusji o kondycji człowieka chwytały za serce.
Może Brecht nie wygrałby tak łatwo z tym sztucznym sztafażem, gdyby grali słabsi aktorzy. Ale młodsza niż w poprzednich inscenizacjach Danuta Steńka (Courage), Arkadiusz Janiczek (Kucharz), Zbigniew Zamachowski (Pastor), Barbara Wysocka (Katarzyna) czy Ewa Konstancja Bułhak (Yvette – oklaski na stojąco!!!) zafundowali nam po prostu wspaniałą opowiastkę o życiu, co się toczy wbrew wszystkiemu. O cierpieniu, o iluzoryczności, ale i trwałości ludzkich więzów. Rozsadzili, nie wiem na ile świadomie, Zadarowską skorupę. W sumie z jego własnym udziałem, lub za jego przyzwoleniem.
Dawno nie byłem tak zaciekawiony, chociaż fabułę znam. Nawet lewicowa politgramota Agaty Bielik-Robson w programie teatralnym i głos Jacka Żakowskiego z radia, typowe przejawy środowiskowego intelektualnego snobizmu, w ogóle mi nie przeszkadzały.
Teatr wygrał ze sztucznością, z ideologicznym konwenansem. Brawa nawet dla wykonawców mniejszych ról: Robert Jarociński jako oszalały pułkownik, Karol Dziuba – nieszczęsny Szwajcer, Mirosław Konarowski, Sławomira Łozińska i Adrian Zaremba – chłopska rodzina z ostatniej, przejmującej sceny.
No i znakomita muzyka. Songi Brechta, może zanieczyszczone, a może odświeżone. Szkoda tylko, że song Kucharza o Królu Salomonie został skrócony. Jakże inaczej, a równie świetnie wykonywał go w telewizyjnej inscenizacji Lidii Zamkow niezapomniany Leszek Herdegen! Bardziej wyciszony od ostrego Janiczka. Zapamiętałem go na całe życie. Zapamiętam ich obu.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/317683-brecht-wygral-z-zadara-zaskoczenie-po-premierze-w-narodowym
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.