„Życie animowane” powstało na podstawie autobiograficznej powieści dziennikarza i laureata Pulitzera Rona Suskinda. Jego syn Owen w wieku kilku lat zapadł na poważną odmianę autyzmu i stracił kontakt z zewnętrznym światem. Gdy lekarze i rodzina rozłożyli bezradnie ręce, Owen zaczął się komunikować z otoczeniem za pomocą… bajek Disneya. Dzięki najsłynniejszym bohaterom poznawał takie wartości jak przyjaźń, miłość, poświęcenie, wychodząc powolutku zza ciemnej szyby autyzmu. Dziś jako 23-letni chłopak ma pracę, dziewczynę i przemawia na kongresach dla cierpiących na autyzm.
Laureat Oscara Roger Ross Williams błyskotliwie przeprowadza nas przez życie rodziny Suskindów, korzystając, a jakże, z animowanych ujęć perfekcyjnie wpisujących się w dokumentalną strukturę. Unika przy tym cukierkowatości. Williams ma wytrawne reporterskie oko, co widać w scenach pokazujących dzisiejsze życie Owena. Kamera śledzi jego kolejne przeprawy przez życie, wejście w dorosłość w sposób intymny, zdystansowany. Dzięki temu czuć jednak niezwykłą więź Owena z rodzicami i bratem. Czuć miłość, ale też widać poświęcenie. Do tego jest to film przepełniony ironicznym humorem, autodystansem głównych bohaterów.
„Życie animowane” to wzruszający, błyskotliwie zrealizowany film weryfikujący wnętrze chłopaka, który musiał uciec w magiczny świat, by odzyskać kontakt z rzeczywistością. Bardzo optymistyczna, na wskroś amerykańska opowieść o sile ducha i istocie rodzinnej miłości. Pod wieloma względami ten film jest mocniejszy od oscarowego „Rain Mana”.
6/6
„Życie animowane”, reż. Roger Ross Williams, dystr. Mayfly
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/314176-zycie-animowane-mocniejszy-od-rain-mana-recenzja