„2017. Wojna z Rosją”, powieść political fiction o czekającym nas w niedalekiej przyszłości konflikcie Rosji z NATO to dość zaskakująca pozycja. Jej autorem jest amerykański generał sir Richard Shirreff, były zastępca naczelnego dowódcy Sojuszniczych Sił Zbrojnych w Europie. Nie dziwiłoby, gdyby była to poważna książka poświęcona geopolityce czy wojskowości. Zapewne autor uznał jednak, że taka popularna forma przekazu będzie miała większą siłę rażenia i lepiej przemówi do wyobraźni. Efekt jest zaskakująco dobry jak na pisarza, powiedzmy, niezawodowego… choć autor wyraźnie nie ma serca do bohaterów, traktując ich raczej jako pionki na strategicznej szachownicy.
Książkę cechuje specyficzne rozdarcie pomiędzy porządnym geopolitykowaniem znającego się na rzeczy zawodowca a coraz bardziej widocznym w trakcie lektury wpisywaniem się w konwencję powieści popularnej. Czy pisze to jeszcze wiarygodny strateg, zastanawiamy się, czy już scenarzysta historii rodem z „24 godzin”? Prezydent Rosji (niewymieniony z nazwiska, figuruje zawsze jako Władimir Władimirowicz) to może i najważniejszy tu „czarny charakter”, który chce na głównym protagoniście wywrzeć srogą, osobistą pomstę. Co prawda papierowy ten protagonista strasznie, ale sprawnie to wszystko napisane, autor sprytnie przeplata gabinetowe dyskusje polityków „akcyjnymi” operacjami sił specjalnych tudzież bitewnymi potyczkami.
Zgodny z regułami (zwłaszcza amerykańskimi) jest też obowiązkowy happy end, niezbyt zresztą wiarygodny… w końcu nawet tak radykalnie kasandryczna powieść musi się dobrze skończyć. NATO robi ruskich w konia, choć zdumiewa, że ci tak łatwo dają się podejść. Poza tym, Rosjanie są co prawda mistrzami strategii (szachy to ich sport narodowy), myślącymi kilkanaście ruchów (czy lat) do przodu, ale niezbyt dobrze wychodzi im improwizacja w chwilach chaosu. Na szczęście, za Chiny ludowe nie potrafią kwestionować autorytetu przełożonego, nawet jeśli ten nie ma racji… Zbyt łatwo, zbyt prosto.
A może ta książka to też zmyłka, swoista maskirowka mająca zmylić rosyjskich generałów, studiujących na Kremlu powieść Schirreffa w ramach cotygodniowych spotkań dyskusyjnego klubu książki (że czytają, autor jest absolutnie przekonany). Nie wiem, czy nie parskną śmiechem, kiedy dowiedzą się, jak łatwo poszedł zachodnim nerdom włam do ichniego systemu rakietowego.
Niemniej nie jest do śmiechu. Rosyjski prezydent nie cofa się przed przywróceniem granic dawnego imperium sowieckiego (w powieści rozchodzi się głównie o zabór Łotwy, najpierw za pomocą propagandy ,prowokacji i „wojny hybrydowej”, potem już otwarcie zbrojnie). Zagrożone są też tereny wschodniej Polski, które kiedyś miały pecha być „carskie”. Broń atomowa (Iskandery w obwodzie kaliningradzkim) może pójść w ruch z kilku przyczyn, z których najważniejszą jest zachwianie zimnowojennej równowagi sił. Prezydent Rosji jest dziś silny głównie słabością Zachodu, brakiem jedności NATO i europejskim antyamerykanizmem. Zresztą, pośrednio Schirreff jest bardziej wściekły na ślepotę i słabość Europy niż na Putina. Gdzie się podziały europejskie potęgi, skoro Wielka Brytania dokonała niemal całkowitego samorozbrojenia a Niemcy stali się „największymi pacyfistami Europy”. Europa jest bezbronna, skonfliktowana, określenie jakiegoś kraju mianem „przeciętnej europejskiej socjaldemokracji” jest tu epitetem mało zaszczytnym. Generała irytuje, że USA będzie musiało wmieszać się w konflikt, którego stawką może być los całego zachodniego świata. Złoszczą go też węgierskie i greckie prorosyjskie umizgi.
A Polska? Polska – co przyda argumentów zwolennikom tezy o naszej wasalności – niemal tu nie istnieje, choć sekretarz generalny NATO, Radek Kostilek, to nasz były premier (?!), który jest akurat postacią przyzwoitą i z antyputinowskimi jajami. Polskie siły na dokrętkę dołączają do pospiesznie zmontowanego korpusu sił niemieckich – ku radości obudzonego wreszcie Zachodu, „prezydent Rosji wreszcie zjednoczył Niemców i Polaków”… Trudno mieć też autorowi za złe, że o łotewskiej odrodzonej partyzantce, „leśnych ludziach” tłukących Rosjan, pisze, że to „pierwszy taki przypadek zbrojnego oporu od czasów II wojny światowej”, choć to może obecnie urazić naszą dumę narodową.
Mam szczerą, choć płonną nadzieję, że autor jednak się myli, że ta powieść to efekt jakichś intryg gabinetowych czy konfliktu stronnictw politycznych i kazali mu wysmażyć antyrosyjski kawałek dla ciemnego ludu. Ale nawet jeśli, co daj Boże, myli się co do motywacji i dalekosiężnych celów rosyjskiej polityki, to ma rację, bezlitośnie punktując słabość Zachodu, brak jedności w podejmowaniu decyzji (w powieści Władimir Władimirowicz chichra sobie z naszej demokracji, kiedy Grecja i Węgry zgłaszają weto).
To nie równowaga sił, wyścig zbrojeń, co by tam pacyfiści nie sądzili, jest przyczyną wojny. Schirreff przekonuje, że wojny wybuchają z powodu słabości, wtedy, gdy jedna ze stron uznaje, że osiągnie zwycięstwo bez problemu. Konflikt z użyciem broni atomowej jest dziś bardziej prawdopodobny niż w zimnowojennych czasach – a nawet jeśli do niego nie dojdzie, Rosjanom wystarczą siły konwencjonalne, z których Zachód się, ku radości wyborców-pacyfistów, ogołocił.
Dziwi w książce bagatelizowanie zagrożenia islamizmem – ot, terroryzm to mimo wszystko „broń słabych”, na dodatek niezbyt inteligentnych fanatyków. Gorzej, gdyby nastał terror, broń silnych i cwanych – a pod rosyjskim butem jest to bardzo prawdopodobne. Dziwi (choć właściwie nie powinno, jak się dłużej zastanowić), że „nowo zaprzysiężona prezydent USA” okazuje się twardym politycznym graczem i że autor pisze o niej z wyraźną sympatią. W przeciwieństwie do jej poprzednika, który Europę sobie odpuścił.
„Wojna z Rosją” wpisuje się też pośrednio w debatę pt. ”Trump czy Clinton” i zarzuty dotyczące pro- i antyrosyjskości kandydatów. Zgodnie z powszechnym przekonaniem Clinton wpuści nas w wojnę, ale Trump dogada się z Putinem – każda z tych opcji to koniec świata dla spolaryzowanych zwolenników którejś z opcji. Zwolennicy Trumpa znajdą tu potwierdzenie swoich przeczuć – wojna jest podana na talerzu. Zwolennicy Clinton niestety także, choć tej wojny nie wywołuje przecież nowa pani prezydent. Jednym i drugim może umknąć fakt, że autor nie popiera wojny, co przed nią ostrzega, pokazując, jak można jej uniknąć albo powstrzymać w początkowej fazie – demonstracją siły i polepszeniem własnej obronności, innego „języka” Rosja nie zna. Do pacyfistycznych łbów jakoś ta elementarna prawda nigdy nie może dotrzeć.
Rzeczywistość może nie wyglądać tak ładnie jak w powieści z happy endem. Wygląda na to, że jeśli za rok o tej porze nie będziemy mieli w Polsce krajobrazów rodem z Mad Maxa… albo jeśli, chcąc tego uniknąć, nie staniemy się częścią rosyjskiego imperium, będziemy mogli mówić o sporym szczęściu. Przesada? Mam nadzieję. I zastanawiam się, jak zareaguje NATO, jeśli rosyjski prezydent dokonałby aneksji np. Łotwy (Łotwa jest członkiem Sojuszu, w przeciwieństwie do Ukrainy), co sugerował w swoich przemówieniach (według Schirreffa). Ugrzęźnie w legislacyjnych sporach i urządzi marsz protestacyjny? Jeśli nie zrobi nic, będzie znaczyć tyle, co kółko dyskusyjne, twierdzi autor. Konfliktu atomowego nigdy sami nie rozpoczniemy z oczywistych przyczyn, a jeśli zrobi to Rosja, to go najzwyczajniej w świecie wygra – a jest na to gotowa. A z siłami konwencjonalnymi jest u nas kiepściutko, podobnie jak ze społeczną akceptacją zwiększenia obronności. Ot, pocieszył.
4/6
Sir Richard Shirreff, 2017. Wojna z Rosją (2017: The War with Russia). Tłum. Radosław Kot. REBIS, Poznań 2016.
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/313840-amerykanski-jastrzab-ostrzega-2017-wojna-z-rosja-generala-richarda-shirreffa-recenzja