Oglądając „Jack Reacher. Nigdy nie wracaj” utwierdziłem się w przekonaniu, że niewiele dzisiejszych hollywoodzkich filmów akcji ma do zaoferowania więcej, niż to co otrzymywałem jako małolat zapatrzony w wytarte kopie kaset VHS z osiedlowej wypożyczalni video. Owszem, efekty specjalne w ostatniej dekadzie osiągnęły wyżyny niewyobrażalne dla kina przełomu lat 80/90-tych. W filmach akcji występują wybitni aktorzy dramatyczni, co nie było normą kilkanaście lat temu. Co jednak z tego skoro większość tych filmów ma scenariusze na poziomie dawnych hitów ze Steven Seagalem, Jean- Claude Van Dammem czy Chuckiem Norrisem? Ok, jedyną widoczną zmianą w kinie akcji ostatnich lat było wprowadzenie do niego postaci przeciętnie wyglądającego faceta o pospolitej urodzie ( seria z Liamem Neesonem), który okazuje się maszyną do zabijania. Niewyobrażalne w erze rządów muskułów Schwarzeneggera i Stallone. Co po za tym? Pustka i wtórność, którą złamali jedynie George Miller swoim zeszłorocznym genialnym „Mad Maxem” oraz twórcy autorskiego kina jak Luce Besson, śp. Tony Scott czy Paul Greengrass.
Liczyłem, że druga ekranizacja powieści Lee Childsa będzie miała poziom filmów o Bournie ostatniego z wymienionych reżyserów. Przy dobrym, nietuzinkowym scenariuszu mógłbym nawet przeboleć Toma Cruisa, który o ile jest świetnym aktorem dramatycznym, to maksymalnie irytuje jako superbohater. Niestety nowy „Jack Reacher” ma wszystkie wady skrojonego pod gusta masowego widza w wieku nastoletnim ( taka grupa wiekowa zapewnia największe przychody z biletów) filmu akcji. Nie znam książki Childsa, która podobno ma wyśmienitą intrygę. Tutaj jest ona położona na całej linii. Ponadto film jest oparty na jednej z ostatnich książek o byłym majorze żandarmerii, który wykonuje zlecenia dla armii, co powoduje, że widz nie znający pierwowzoru ma problem ze zrozumieniem relacji między bohaterami.
Po odejściu z armii Jack Reacher ( Cruise) wraca do swojej jednostki żandarmerii wojskowej by pomóc major Susan Turner (Cobie Smulders), która jest wrabiana przez tajemne siły w szpiegostwo. Reacher dowiaduje się też, że może być ojcem 15 letniej dziewczyny (Danika Yarosh), o istnieniu, której nie wiedział. Wraz z dwiema niewiastami u boku postanawia dowiedzieć się, kto robi zdrajcę z Turner i przy okazji z niego.
Edward Zwick nie potrafi wyważyć kilku wątków pojawiających się w tej historii. Najciekawszym z nich jest samotność walczącego ze złem herosa, choć i ta kwestia została wyeksploatowana choćby w nolanowskim Batmanie. Zwick tak mocno skupia się na kolejnych scenach mordobicia, strzelanin i pościgów samochodowych, że zapomina nie tylko o swoich bohaterach, ale o samej intrydze. Na dodatek większość scen akcji to kopia rozwiązań filmów modnych dekadę temu. Nie ma jednak Zwick czaru Stallone, który w „Niezniszczalnych” potrafił z błyskiem wskrzesić old schoolowe kino sensacyjne. Jego retro nuży i drażni swoją przewidywalnością.
Możliwe, że tytuł „Jack Reacher. Nigdy nie wracaj” jest proroczy. Lepiej by ten żołnierz na ekran w tej wersji już nie wracał.
2/6
„Jack Reacher. Nigdy nie wracaj”, reż: Edward Zwick, dystr: UIP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/312754-jack-reacher-nigdy-nie-wracaj-oby-juz-nie-powrocil-recenzja