Po premierze „Old Boya” Quentin Tarantino powiedział, że Park Chan-wook „zrobił bardziej tarantinowski film niż wszystko co do tej pory zrobiłem”. „Służącą” koreański filmowiec dowodzi, że Tarantino może spokojnie iść na zapowiadaną emeryturę. I tak nie przebije tego, co na ekranie pokazał Chan-wook.
„Służąca” jest filmem z twistami tak licznymi, że można go spokojnie porównać do najlepszych dzieł Davida Finchera. Ich bezczelna błyskotliwość konkuruje zaś „Psychozą” maestro Hitchcocka. Jak więc taki film streszczać, by nie psuć zabawy czytelnikom? Nie wiem. Dlatego posłużę się po prostu opisem dystrybutora.
Korea, lata 30. XX wieku. Oszust z nizin społecznych postanawia podstępem rozkochać w sobie piękną Japonkę – dziedziczkę wielkiej fortuny – aby przejąć jej majątek. W tym celu umieszcza w jej najbliższym otoczeniu tytułową służącą – posłuszną sobie naciągaczkę, która ma zaskarbić względy milionerki i stać się jej zaufaną powiernicą. „Służąca” to opowieść o trójkącie miłosnym, pożądaniu, seksualnych fantazjach i wyrafinowanej zemście. Widziana z różnych perspektyw intryga z minuty na minutę diametralnie się zmienia, zmierzając ku przewrotnemu finałowi.
Tak, Park Chan-wook zrobił kolejny film o zemście. Po „Old Boyu” i „Pani zemście” dał widzom kolejną opowieść o zbrodni i karze, którą w jego ujęciu oglądamy zawsze z błogim poczuciem sprawiedliwości. Istniała obawa, że Koreańczyk może przedawkować sam siebie, jak wspomniany wyżej Tarantino, który w tegorocznej „Nienawistnej ósemce” odpłynął na sam środek oceanu nihilizmu. Park Chan-wook szokuje nie mniej. Jednak zarówno przemoc w jego filmie, jak i obrazowy erotyzm mają swoją poetykę i czemuś konkretnemu służą. „Służąca” jest feministycznym manifestem, ale też opowieścią o vendetcie pozytywnych bohaterek, karzących występek niegodziwców. Mamy wyraźny podział na dobro, z którym możemy się utożsamić, i zło, które odstręcza na tyle mocno, że akceptujemy dla oprawców każdą możliwą karę.
Jest to o tyle łatwe, że Chan-wook potrafi zaczarować widza sposobem realizacji swoich filmów. „Służąca” czerpie z najróżniejszej tradycji całego światowego kina. Narracja rodem z amerykańskich thrillerów, brytyjskich melodramatów miesza się z elementami „Rashomona” Kurosawy i skandalizującego „Imperium Zmysłów” Ōshimay. Jednocześnie jest to opowiedziane na tyle uniwersalnie, że trafi do widzów spoza kręgu wariatów-kinomanów oddanych perwersyjnemu kinu z Azji. Warto dodać, że nad całością unosi się duch mizoginicznego libertyna Markiza De Sade’a i całej erotycznej francuskiej literatury z okresu, nomen omen, krwawej Rewolucji. Co robi z tą spuścizną koreański filmowiec? Symbolicznie kastruje de Sade’a na ekranie, oddając hołd wszystkim poniewieranym kobietom. Nie popada przy tym w śmieszność ani pretensjonalność, idealnie balansując za to na granicy kiczu, komiksu i poważnego melodramatu. To kino bardzo autorskie i niemożliwe do podrobienia.
Jest ten film złożony z zapożyczeń i autocytatów. Nieraz przepysznie autoironicznych jak ten z kałamarnicą w domu psychopatycznego oprawcy. Wielbiciele „Old Boya” wiedzą, co oznaczała kałamarnica w symbolice tamtego przełomowego filmu.
Ten film to „Dobry, zły i brzydki” Koreańczyka Park Chan-wooka. Powalające zakończenie sagi o vendetcie, z idealnie wyważonymi elementami, które widzowie pokochali w poprzednich filmach tego nietuzinkowego twórcy. „Służące” to arcydzieło. Absolutnie doskonała opowieść o zemście.
6/6
„Służąca”, reż: Park Chan-wooka, dystr: Gutek Film
Premiera 4 listopada
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/312615-sluzaca-bardziej-tarantinowski-niz-wszystko-co-zrobil-tarantino-recenzja