Umarł twórca wielki. Którego dziś jedni będą brali na sztandary jako ikonę opozycji przeciwstawiając na siłę nie tylko rządowi, ale i całemu obozowi prawicy, a drudzy wyklinali z pozycji prawicowych.
Ale którego trzon polskiego społeczeństwa, łącznie z bardzo wieloma prawicowcami i antykomunistami zaakceptował już przed laty i – widzę to po dzisiejszych głosach w sieci – do dziś w lwiej części kocha. Nie za jego mądrzejsze czy głupsze wypowiedzi, nie za decyzje polityczne, a za filmy. Po prostu.
Tych którzy wypominają mu socrealistyczne początki, spytam, czy równie wnikliwie badają biografie i twórczość bliższych sobie artystów (praktycznie niemal wszystkich w odpowiednim wieku, nasuwa mi się na myśl Jarosław Rymkiewicz). Tym, którzy chłoszczą go za „układność wobec peerelowskiej władzy”, odpowiem, że nie chciałbym polskiej kultury bez „Ziemi obiecanej”, „Panien z wilka” czy „Wesela” – wielkiego powrotu do narodowych mitów i emocji w apogeum Gierkowskiej normalności.
Tym, którzy twierdzą, że zawsze płynął z prądem, odeślę do swoich własnych doświadczeń. W roku 1977 jako uczeń ósmej klasy podstawówki stałem w wielkiej kolejce do kina Śląsk, gdzie wyświetlano „Człowieka z marmuru”, specjalnie ograniczony do małej liczbie kin i bardzo krótkiego czasu wyświetlania. Oglądaliśmy to jako owoc zakazany. To była prefiguracja solidarnościowego buntu, prorocza i szlachetna. I doskonale to wszystko zrozumieliśmy, łącznie z aluzjami do trójmiejskiej masakry w Grudniu 70.
A czy ktoś zrozumie, co czułem w roku 1981 jako licealista, kiedy razem z kolegą na wakacjach w Zakopanem trafiliśmy do miejscowego kina na „Człowieka z żelaza”? To jeden z niewielu przypadków, kiedy na zwykłym seansie, a nie żadnej premierze, widzowie klaskali po zakończeniu. Czuliśmy się wreszcie, my osiemnastolatkowie, członkami narodowej wspólnoty. Jeśli Wajda płacił za takie emocje kompromisami i ustępstwami, to myślę, że po stokroć było warto.
Nie był twórcą tylko politycznym czy historycznym. Dotknął chyba wszystkich rodzajów kina, co łączy symboliczno-religijny film „Piłat i inni” z politycznym traktatem „Danton”? Zajmował się wnętrzem i dylematami jednostek – od „Niewinnych czarodziejów” po niedocenianą „Pannę Nikt”. Malował zbiorowości mniejsze i większe. Grał na emocjach i odwoływał się do rozumu.
Pozostawił po sobie wspaniałe studia konkretnych momentów historycznych – jak w „Bez znieczulenia”. Ale też niektóre momenty sam wyprzedzał. Jak w „Człowieku z marmuru”, ale też choćby w ostatnim odcinku erudycyjnego serialu „Z biegiem lat z biegiem dni”. To wspaniała opowieść o Krakowie na przestrzeni kilku epok, opowieść o rodzinie, o literaturze, o miłości, wszystkim, ale ten ostatni odcinek z wymarszem Pierwszej Kadrowej pojawił się na kilka miesięcy przed Sierpniem 80.
Po 1989 stracił status narodowego proroka, choć nadal robił filmy ważne i wirtuozerskie – „Pan Tadeusz” czy „Katyń” to pierwsze nasuwające się przykłady. Zarazem drażnił swoją dominacją nad światem filmowym. Dokonał też moim zdaniem błędnego wyboru politycznego. Jako autor „Ziemi obiecanej” i „Człowieka z marmuru” mógł być własnością wszystkich Polaków. Wdał się w ostry spór jako jedna ze stron, stąd też ataki na niego. Popełnił też filmowe błędy („Wałęsa”). Ale pozostał wielki, nawet w swoich błędach.
Jego filmy, także te dawne, budzą dziś czasem ostre kontrowersje ideową czy historyczną wymową („Kanał”, „Lotna”, „Popiół i diament”). Chociaż i tym filmom trudno odmówić warsztatowej doskonałości. Miał ogromny talent do prowadzenia aktorów. Garściami czerpał z polskiej tradycji, z historii, literatury.
O czym mniej ludzi pamięta był też ważnym twórcą teatralnym, autorem perfekcyjnych inscenizacji. Na tle dzisiejszego jałowego eksperymentatorstwa jego teatr był teatrem o czymś. Ten teatr był również wielką manifestacją przywiązania do narodowych, kulturowych kodów. Jego telewizyjna, częściowo śpiewana „Noc listopadowa” Stanisława Wyspiańskiego zapierała dech w piersiach. To też jedna z zapowiedzi powstania polskiego narodu.
Mam świadomość kontrowersyjności jego rozmaitych wyborów i wypowiedzi. Na pełen bilans przyjdzie czas za kilka dni. Powiem szczerze: boję się rozgrywek nad jego otwartym jeszcze grobem. Bijatyki jego zacietrzewionych politycznie sympatyków (pierwsza relacja TVN-owskich Faktów pełna była politycznych wycieczek) i nieprzejednanych wrogów może być, choć nie musi, gorszącym widowiskiem. Pozostaną filmy. Przetrwają.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/311459-umarl-wielki-artysta-andrzej-wajda-nie-zawsze-mial-racje-ale-bez-niego-kultura-narodowa-bylaby-ubozsza
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.