Nie zamierzam pisać sylwetki Andrzeja Wajdy. To chyba najmocniej „opisany” polski reżyser. W najbliższych godzinach i dniach pojawią się stosy artykułów ludzi mądrzejszych ode mnie, który będą mieli do powiedzenia o jego życiu i kinie o wiele więcej niż ja. Podejrzewam, że zacznie się też niebawem wojna o zaangażowanie polityczne Andrzeja Wajdy, burzące przez lata jego wizerunek jednoczącego cały naród geniusza kina. Nie zapominajmy jednak, że Wajda, co sam powiedział odbierając Oscara, „mówi po polsku, bowiem myśli po polsku”. Jego filmy były na wskroś polskie. Wywoływały spory, konflikty i wpisywały się w kontekst polityczno-społeczny. A jednak swoim uniwersalizmem trafiał do serca widza zagranicznego.
Nie jest to więc żaden podsumowujący twórczość tekst. Nie przyglądam się tutaj całościowo kinie Wajdy. To tylko luźne refleksje, które mnie naszły po, mimo wszystko, niespodziewanej wiadomości o śmierci 90-letniego giganta polskiego kina.
Geniuszem Wajda był bez wątpienia. Po każdym względem zasłużył on na miano największego polskiego reżysera. Wajda to zdobywca najważniejszych statuetek na festiwalach filmowych w Cannes, Belinie i Wenecji. Laureat honorowego Oscara, mający na koncie niekwestionowane arcydzieła ŚWIATOWEGO kina jak „Popiół i diament”, „Ziemia obiecana” i moim zdaniem niedoceniony odpowiednio „Danton”.
Przez sześć dekad tworzył wielkie kino, mocując się na swój specyficzny sposób z PRL-em. Szedł z nim na pewne ugody, by uderzyć w niego swoimi wychwalanymi na zachodzie filmami.
Oportunizm nabrał złego sensu, chociaż słowo wywodzi się z łacinskiego „opportunus”: przychylny, korzystny, wygodny. Słabszy gracz powinien wyczekać, aż pojawi się układ sił, który będzie mu sprzyjał przeciw potężnym przeciwnikom. Naiwna szlachetność jest powodem nieszczęść polskich. Dlatego w „Kanale” wrzucił czako ułańskie do ścieku. Trzeba kluczyć i maskować się. „Popiół i diament” zakłamuje historię powojenną, jednak Wajda zadbał środkami filmowymi, żeby każdy chłopak chciał być jak żołnierz wyklęty Maciek, a nie komunista Szczuka.
pisał w przenikliwym eseju „Obywatel Wajda” Krzysztof Kłopotowski. Trudno o lepsze podsumowanie twórczości Wajdy w kontekście czasów, w jakich tworzył.
Wajda miał jednoznaczne filmowe wpadki. Jego schematyczny i jednowymiarowy film o Wałęsie to cukierkowa apologia mitycznej wersji zwycięstwa z komunizmem. Dobrze, że nie był to jego ostatni obraz. Testamentem Wajdy stały się „Powidoki”, które czekają na polską premierę.
Zaskakujące, że „Powidoki” jest filmem tak jaskrawie antykomunistycznym. Twórca „Popiołu i diamentu” czy „Lotnej” jednoznacznie rysuje portret komunistów, prześladujących pragnącego jedynie niezależności artysty. Przypomnijmy, że chodzi o artystę zafascynowanego niegdyś komunizmem, który ostatecznie zostaje przez ten system zgnieciony. Wystarczyłoby, by poszedł z nim na jakąkolwiek ugodę, by mógł nadal malować awangardowe obrazy, nauczać zafascynowanych nim studentów i wychowywać ukochaną córeczkę. Strzemiński wolał jednak zachować niezależność. Ostatecznie umarł na gruźlicę w biedzie i zapomnieniu. A Wajda? On poszedł na ustępstwa w PRL, co jednak skutkowało wieloma arcydziełami filmowymi. Również tymi uderzającymi w totalitarną władzę. Czy jednak uświęcając, a nawet mitologizując Strzemińskiego, Wajda chce nam powiedzieć, że jego postawa wcale nie musiała być najlepszym wyborem?
pisałem w swojej recenzji filmu, który miałem przyjemność obejrzeć na festiwalu w Gdyni. „Powidoki” to film bardzo akademicki, staroświecki w formie i pozbawiony czegoś, co zawsze najmocniej mnie do kina Wajdy przyciągało. Chodzi mi o subtelny symbolizm jego filmów.
Symbolizm wiszącego w zdewastowanym kościele do góry nogami Chrystusa w „Popiele i diamencie”, zdewastowanego fortepianu na tle zdewastowanej Warszawy w „Kanale”, widm w „Weselu”, twarzy Robespierre’a w końcowym ujęciu „Dantona”. Wielce symboliczna jest też kręcona z dołu monumentalna figura bohatera komunizmu zamknięta w rupieciarni. A końcowa scena mordu w Katyniu? Ileż było w jej dosłowności subtelnych aluzji! Oto cały Wajda. Myślę, że to właśnie ten aspekt jego kina spowodował tak ogromne uznanie dla niego największych filmowców z każdej szerokości geograficznej.
Andrzej Wajda był mistrzem symbolicznych scen również w wymiarze metafizycznym. Żaden biblijny film nie uświadomił mi ciężaru znieczulicy mas otaczających Golgotę równie mocno co eksperymentalny „Piłat i inni” z 1972 roku. Idący na śmierć Chrystus w tle jadących po autostradzie samochodów, symbolizujących zgiełk współczesnej metropolii, ma w sobie nie tylko uniwersalny wymiar, ale nawet dziś wstrząsa i budzi z letargu.
Gdy kilkanaście miesięcy temu oglądałem po wielu latach tą scenę, do głowy przyszła mi jedna myśl: tyle razy przecież widziałem scenę Golgoty, a żadna mną tak mocno nie wstrząsnęła jak wizja Wajdy. Nawet w słynnych filmach Zeffirellego, Gibsona, Scorsese i Pasoliniego nie dostrzegłem tego, co w niemieckim telewizyjnym filmie polskiego reżysera. To Wajda najwyraźniej pokazał mi osamotnienie kroczącego ku śmierci Chrystusa. Zlekceważonego przez mieszkańców Jerozolimy. Opuszczonego. Wysłanego na „śmietnik historii”. Czy również dziś tak by wyglądała śmierć Zbawiciela? Gdyby Wajda realizował „Piłata i innych” dziś, pewnie nakręciłby tę scenę nie koło autostrady, ale w centrum handlowym - dzisiejszym symbolu duchowej impotencji. Może ktoś by zrobił sobie selfie mając w tle Golgotę?
Mam nadzieję, że Andrzej Wajda doczeka się pełnej, przenikliwej biografii, która całościowo pokaże jego fenomen jako artysty i skomplikowanego człowieka. Na razie pozostają nam jego filmy. 40 obrazów, które na nowo możemy odkryć i analizować. Warto po nie sięgnąć. Właśnie teraz, gdy jeszcze nie wybuchła kłótnia o dziedzictwo Andrzeja Wajdy. Żegnaj mistrzu.
Do kupienia „wSklepiku.pl”: „Katyń” - Andrzej Wajda.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/311379-wajda-byl-mistrzem-symbolizmu-to-on-w-pilacie-i-innych-uswiadomil-mi-czym-byla-znieczulica-tlumow-przy-golgocie