Znany głównie z cyklu „Gamedec” Marcin Przybyłek swoją najnowszą powieścią „Orzeł Biały” podczepił się pod dość popularny nurt alternatywno-mocarstwowego fantazjowania, gdzie dzielni Polacy odpierają hordy wrażych najeźdźców. Niech nie zmylą nikogo orki w roli głównego przeciwnika – to nie fantasy, a science fiction z trochę innym wariantem postapokalipsy: atomówki są tu co prawda wyłącznie potencjalne, ale wybuchnąć mogą w każdej chwili.
Lubię fantastykę między innymi dlatego, że jest wyzwaniem dla intelektu i wyobraźni, stąd satysfakcja z jej czytania polega na tym, że z przeróżnych detali rozsianych po tekście budujemy w swojej głowie uniwersum. Sprytny pisarz umiejętnie dawkuje informacje i podsyca ciekawość, a jeśli już wykłada kawę na ławę, to dopiero na końcu albo przynajmniej gdzieś w połowie książki. „Orzeł Biały” przeciwnie, czyni to w demonstracyjnym pośpiechu – na pierwszych stronach wyłożony zostaje cały worldbuilding: skąd się wzięły orki, skąd cała ta postapokalipsa, dlaczego Polska jej uniknęła i stoi na straży cywilizacji. Wszystko po to, by jak najszybciej przejść do właściwej akcji, czyli kilkuset stron radosnej łupaniny. Barwnej, malowniczej, dynamicznej… ale też w gruncie rzeczy dość nudnej, choć miłośnicy ostrej futurystyczno-fantastycznej nawalanki będą usatysfakcjonowani. Główny wątek fabularny jest prostszy niż we „Władcy Pierścieni” (tolkieniści mnie zarąbią, ale trudno nie przyznać racji Kevinowi Smithowi i jego „Clerks 2”) – najpierw Tamci atakują Naszych, potem Nasi ruszają na Tamtych, oczywiście w ataku prewencyjnym. Żeby jednak nie było zbyt prosto, mamy masę wątków i postaci pobocznych. I tu wyróżnia powieść Przybyłka to, że zapełniona jest postaciami, których pierwowzorami są realnie istniejące osoby z fandomu. O ile wiem, za ich zgodą i z ich sugestiami zresztą.
I tak, Magdalena Kozak jest tu królową Polski, Robert J. Szmidt mało rozgarniętym orkiem krzyczącym przy każdej okazji „apokalipsa”, a Michał Cholewa ściągniętym z orbity amerykańskim kosmonautą. Jest też Arkady Saulski jako Wikary… i to on, jako właściwie jedyny broni tu chrześcijaństwa i toczy pojedynki na argumenty z Witoldem Jabłońskim, dla którego pogaństwo to samo dobro, a chrześcijaństwo jest gorsze niż nazizm i komunizm razem wzięte. Żadne jednak spięcia intelektualne czy konflikty idei nie są tu modne i wskazane – w powieściowym świecie (swoją drogą, tak pragmatycznym i uproszczonym ekonomicznie, że Korwin–Mikke tylko by przyklasnął) nie ma miejsca dla niepraktycznych, filozofujących darmozjadów. Zaskakująco szybko powieściowy Saulski z powieściowym Jabłońskim osiągają konsensus – chrześcijaństwo jako „ferment rewolucji” ostatecznie może być, tylko biedni teolodzy nie rozumieli Chrystusa przez 2000 lat. Nawet jeśli postrzegać chrześcijaństwo jako element nieustannej przemiany świata, to i tak pojąć nie mogę zarzutów – to pogaństwo jest konserwatywne do granic absurdu, i kiedy to ono oskarża – w XXI wieku – chrześcijaństwo, że jest za mało postępowe i rewolucyjne… po prostu ręce opadają.
Sympatia autora lokuje się raczej po pogańskiej niż chrześcijańskiej stronie. Polska za 50 lat, po wymieceniu elit, właściwie przestaje w „Orle…” być chrześcijańska. Polskie maszyny bojowe to rozmaite Dażbogi, Rujewity i Peruny. Zniknęły z języka okrzyki typu „O Boże” czy „O Matko Boska”, zastąpione rozmaitymi „na Swagora” czy innego Trygława. I tak dalej, i tak dalej. Całe polskie sacrum chrześcijańskie związane z przestrzenią geograficzną i organizacją czasu stało się całkowicie nieobecne – w przeciwieństwie do tego, co zrobił Tomasz Kołodziejczak, który w „Czarnym horyzoncie”, ufantastycznił je i brawurowo połączył z Tolkienem.
Dostajemy w „Orle…” też sporo satyrycznego political fiction. Tu już politycy występują pod pseudonimami, pewnie dlatego, by nie można było wytoczyć procesu o zniesławienie. Jako że N–Gen, czyli środek, który zamienia ludzi w orków, miał w założeniu być ekskluzywną kuracją powstrzymującą starzenie się, w pierwszej kolejności dostęp do niego ma elita i to ona jako pierwsza zmieniła się w krwiożerczych kanibali. Kler i politycy dostają szału i zaczynają na potęgę gwałcić i konsumować otaczające tłumy – co opisane jest z widoczną satysfakcją i mnóstwem (nie)smacznych detali. Przemianie ulegają papież Hildebrand II, Hans Kurwin–Mak, Alojzy Kaczucha, prezydent Dada, wreszcie ksiądz Maślak, który „przy akompaniamencie warkotu tudzież charknięć wtargnął do Wyższej Szkoły Aktów Medialnych i Społecznych, po czym rozniósł na strzępy sześćdziesięcioro studentów i studentek, nie zapominając zgwałcić i wytrzewić dwóch najlepiej rokujących chłopców – Krzysia i Jasia, których słodkie głosy nieraz można było usłyszeć w toruńskiej rozgłośni (…). Świadkowie mówili, że siarką ciągnęło okrutnie, i to mimo opinii biegłych, że rzekomym zapachem siarki był metan, a jego źródłem rectum księdza.” I tak dalej, w tym samym duchu. Boki zrywać, Urban z Palikotem mogą brać u autora korepetycje z hejtu. Pewnie, potrzebna i satyra, i krytyka, ale taka skala chamstwa i wulgarności jest zdumiewająca. Sam lubię „South Park” czy komedie Kevina Smitha i sądziłem, że na niesmaczne żarty jestem uodporniony, ale po jakie licho, dajmy na to powtarzana wielokrotnie wzmianka o „sfilcowanych włosach w d…” i tego typu palące kwestie? Mięso fruwa tutaj w większych ilościach niż w „Psach” Pasikowskiego. Pomyśleć, że 20 lat temu pomstowano na Sapkowskiego, że wulgaryzmy tylko psują jego wyrafinowaną prozę. Przy Przybyłku Sapkowski wygląda jak autor ze szkółki niedzielnej.
Trochę o plusach. „Orzeł Biały” napisany jest tak, by odnieść jak największy komercyjny sukces (tak, uważam to mimo wszystko za zaletę). Szacunek wzbudza epicki rozmach powieści – o ile nie uznamy go za wodolejstwo. Na nadmiar wulgaryzmów można pomstować, ale trudno odmówić językowi barwności, a opisom dynamiki. Jeśli odbiorcy z jednej strony politycznej czy światopoglądowej barykady jakoś przełkną łyżkę dziegciu pt. hardcorowa satyra polityczna wymierzona w kręgi pisowsko-kościelne, to reszta będzie dla niej beczką miodu – potyczki z wrogiem są odpowiednio „batalistyczno-militarne”, krew i flaki fruwają jak u Roberta Rodrigueza, a wszystko to w atrakcyjnej, „madmaxowej” scenografii. Niektóre wątki potrafią wzruszyć – mamy „dobrego Niemca” (pardon, orka) czy romantyczny niemal wątek „Pięknej i Bestii” – może specjalnie dla płci pięknej, jeśli takowa przypadkiem sięgnie po książkę. Książka bywa też zabawna – jak choćby w scenie z orkowym symulatorem lotu. Wiara w teorie spiskowe typu „telewizja kłamie” jest ośmieszona (w kontrze do lwiej części fantastyki i generalnie pop-literatury, spiskiem stojącej), ale w inteligentny sposób. Słowem, nie wypełnia ją tylko nieustanna rzeź i bluzgi, autor wykonał kawał roboty (nie wiem, czy pasowałoby tu określenie „dobrej”) i trudno odmówić powieści swoistego polotu. Co do tzw. „patriotycznej wymowy utworu” – niby jest, ale i tu nie obyło się bez złośliwości: otóż przed zamianą w orków na wzór reszty świata ratuje Polaków… zaściankowość. Złośliwe są też diagnozy, według których sprawdzamy się w czasie pokoju (zbyt konfliktowi jesteśmy), za to wojnę uwielbiamy, bośmy tylko tacy słabo polukrowani cywilizacją barbarzyńcy. Ta „barbarzyńskość” sprawdza się w czasie wojny – cnoty wojskowe pięknie wtedy rozkwitają, jesteśmy braterscy wobec kumpli z oddziału i bohaterscy na polu bitwy, ale bez fiksacji nt. ślepego posłuszeństwa rozkazom jak nasi zachodni, cywilizowani sąsiedzi. Powrót do bardziej pierwotnych zasad współżycia społecznego wychodzi tylko Polakom na dobre, bo nie dla nas, zachodnia, przekombinowana cywilizacja – można między wierszami wyczytać z powieści. Publika może nawet tej ironii nie dostrzec, zafascynowana pojedynkami „naszych” z niemieckimi orkami.
Nie wiem, czy powieść odzwierciedla mentalność odbiorców, czy po prostu się do niej dostosowuje. Dziś już niekoniecznie patriotyzm wzbudza obciach i fajnie jest poczytać, jak Polska wygrywa z niemieckimi, głupawymi orkami, ale wciąż można – a nawet trzeba – rechotać z Kaczora i Rydzyka, by zostać uznanym za godnego przynależności do światłego i cywilizowanego świata. Taki patriotyzm rechoczący – nowa jakość, nowy stan ducha młodych Polaków?
2/6
Marcin Przybyłek, Orzeł Biały. REBIS, Poznań 2016.
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/310406-orzel-bialy-patriotyzm-rechoczacy-recenzja