Film Andrzeja Wajdy otwiera scena, w której okna mieszkania wybitnego polskiego malarza Władysława Strzemińskiego zakrywa ogromna okolicznościowa płachta z wizerunkiem Józefa Stalina. Zirytowany malarz przecina jej kawałek, by zrobić sobie światło potrzebne do pracy. Symbolizm tej sceny jest wielce wymowny. Przypomina o dawnej wielkości 90-letniego mistrza, który w jakimś sensie nakręcił autorozliczeniowy film.
Jest film Wajdy cieniem tego, co ten wybitny artysta pokazywał w przeszłości. „Powidoki” to miejscami publicystyczne kino z zaskakująco wieloma deklaratywnymi dialogami. Jest to też film dosyć staroświecki. Pięknie sfotografowany przez Pawła Edelmana i tradycyjnie opowiedziany przez Wajdę. Próżno tu szukać popkulturowych wycieczek znanych ze słabej biografii Wałęsy czy eksperymentów „Tataraka”. Widać jednak, że wiekowy Wajda wciąż jest w dobrej formie. Aktorskie wskrzeszenie od dawna czekającego na rolę godną swojego talentu Bogusława Lindę jest tego najlepszym dowodem.
Zaskakujące, że „Powidoki” jest filmem tak jaskrawie antykomunistycznym. Twórca „Popiołu i diamentu” czy „Lotnej” jednoznacznie rysuje portret komunistów, prześladujących pragnącego jedynie niezależności artysty. Przypomnijmy, że chodzi o artystę zafascynowanego niegdyś komunizmem, który ostatecznie zostaje przez ten system zgnieciony. Wystarczyłoby, by poszedł z nim na jakąkolwiek ugodę, by mógł nadal malować awangardowe obrazy, nauczać zafascynowanych nim studentów i wychowywać ukochaną córeczkę. Strzemiński wolał jednak zachować niezależność. Ostatecznie umarł na gruźlicę w biedzie i zapomnieniu. A Wajda? On poszedł na ustępstwa w PRL, co jednak skutkowało wieloma arcydziełami filmowymi. Również tymi uderzającymi w totalitarną władzę. Czy jednak uświęcając, a nawet mitologizując Strzemińskiego, Wajda chce nam powiedzieć, że jego postawa wcale nie musiała być najlepszym wyborem?
Jasne, że można mieć pretensje, iż Wajda nie dotyka burzliwego małżeństwa Strzemińskiego z rzeźbiarką Katarzyną Korbo, natomiast z piewcy awangardy czyni kogoś konserwującego tradycyjne wartości. Niemniej jednak ten wybiórczy obraz wielkiego artysty ma służyć czemuś głębszemu. Wajda ukazuje zbrodniczość stalinowskiej Polski uosobionej przez jednowymiarowych (sic!) ubeków, którzy nie zważając na kalectwo Strzemińskiego (na wojnie stracił rękę, nogę i wzrok w jednym oku) pozbawiają go nawet możliwości kupna farb w pobliskim sklepie. Komunistyczni łajdacy są tutaj wyjęci z najbardziej czarno-białych wizji komunizmu. To jednak nowość w filmie kogoś, kto w „Katyniu” na siłę równoważył sowieckich morderców postacią dobrego Rosjanina.
Bogusław Linda w końcu gra rolę przypominającą, że zanim stał się zabijaką u Pasikowskiego grał subtelne role u Kieślowskiego, Holland i właśnie Wajdy. Czy jest to rola jego życia? Nie, choć jest to rola bardzo dobra. Linda jest daleki od jakiejkolwiek fanfaronady aktorskiej. Subtelnie podkreśla miłość do córki (debiut Bronisławy Zamachowskiej) i eksponuje niezłomność charakteru Strzemińskiego. Drażni kilka deklaratywnych dialogów na początku filmu, które w ustach Lindy brzmią jak toporny wykład akademicki. Niemniej jednak szybko zapominamy o początkowej chropowatości i możemy podziwiać najbardziej antykomunistyczne dzieło w filmografii Andrzeja Wajdy. Jeżeli jest to ostatni film wiekowego artysty, to może zaskakiwać jego znamiennie jednoznaczna wymowa.
4/6
„Powidoki”, reż: Andrzej Wajda, dystr: Akson
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/309341-adamski-z-festiwalu-w-gdyni-powidoki-jednoznacznie-antykomunistyczny-film-wajdy-recenzja