Debiut reżyserski Rosjanina Ilji Najszulera jest stylistycznie jednym z ciekawszych filmów ostatnich dekad. Jest to bowiem pionierska wizja spod znaku First-Person Shooter. Przez cały film patrzymy na akcję oczami głównej postaci, tylko raz widząc jej twarz w lustrzanym odbiciu. Gracze komputerowi są obeznani z tym sposobem percepcji. Próby opowiedzenia całej historii oczami bohatera miały miejsce już w 1947 r. w filmie „Lady in the Lake”. Kino akcji taki zabieg stosuje jednak pierwszy raz. I to kino akcji w dosłownym tego słowa znaczeniu. Podlane adrenaliną, której nie zniósłby sam Jason Statham.
„Hardcore Henry” to półtorej godziny krwi, potu, mordobicia, seksu, strzelanin i najbrutalniejszych rozwiązań, jakie zna kino akcji.
Cyborg Henry budzi się w dziwnym laboratorium ukrytym w bazie powietrznej. Nie wie, kim jest i dlaczego jakaś tajemnicza piękność podająca się za jego żonę przyczepia sztuczną rękę w wymyślny medycznie sposób. Zanim dostanie odpowiedzi na te pytania, baza zostaje zaatakowana, a on w kapsule ląduje na moskiewskiej ulicy. Tam czekają na niego kolejne krwawe przygody przerywane krótkimi scenami fabularnymi, w których pojawia się nawet sam Tim Roth. I tyle. Tyle o tym widowisku, bo trudno nazwać rosyjsko-amerykańską produkcję filmem fabularnym.
Przyznaję, że sposób realizacji zachwyca i podczas seansu 3D wgniata w fotel. Co jednak z tego, skoro fabuła tej „strzelanki” nie różni się głębią od gier komputerowych. Brak tutaj niegrzecznego humoru „Deadpoola” czy bezpretensjonalnej autoironii „Niezniszczalnych”. Nawet absurdalny humor pasujący do wczesnego Petera Jacksona nie do końca do mnie przemawia. Jest zbyt nihilistyczny i wymuszony. Poza ciekawym pokazaniem przaśno-nowobogackiej Moskwy nic na dłuższą chwilę nie przykuwa wzroku.
Przez 90 minut patrzymy na wszystko okiem zabijaki skaczącego po wieżowcach, spadającego z samolotów, szybów wind i pędzącego po autostradach. „Hardcore Henry” jest jednym, długim krwawym baletem, od którego można dostać, dosłownie, zawrotu głowy i oczopląsu. Dla tak pustej historii nie warto włączać play na pilocie. No, chyba że kochacie lunaparki. W tym wypadku lunaparki przemocy.
3/6
„Hardcore Henry”, reż. Ilja Najszuler, dystr. Monolith
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/307937-hardcore-henry-lunapark-pustej-przemocy-recenzja-dvd