Zmarł poeta Jerzy Górzański. Debiut z aniołem, odejście z mocą

fot. youtube.com/wPolityce.pl
fot. youtube.com/wPolityce.pl

Dwie siódemki. Urodziny Jerzego Górzańskiego

Zapowiedź nowej książki poetyckiej jubilata, jego barwna opowieść o życiu oraz lektura wierszy, w tym poematu o butach, w brawurowej interpretacji Andrzeja Ferenca złożyły się na pełen wrażeń wieczór w sali widowiskowej stołecznego Domu Literatury.

Nie od dziś wiadomo, że 3. grudnia wieczorem warto pojawić się na Krakowskim Przedmieściu, żeby spotkać Jerzego Górzańskiego, który w gronie przyjaciół i miłośników poezji zwykł tutaj obchodzić swoje urodziny. W czasie tych spotkań jubilat, z fasonem, którego nie sposób podrobić, przedstawia zgromadzonym własne dokonania twórcze z ostatnich dwunastu miesięcy.

Tę najnowszą książkę pisałem w czasie choroby, pisałem o sobie, bo na tym się znam – mówił Jerzy Górzański, zapowiadając nowy zbiór wierszy o „imaginacyjnym powrocie do dzieciństwa”. W moich wierszach kultura dominuje nad naturą, mimo że urodziłem się w Stawach, w dawnej osadzie wojskowej, gdzie wokół były wspaniałe lasy, stawy rybne, ale także dzikie jeziora zarośnięte tatarakiem - mówił.

Poeta wyjaśniał, że po dość wczesnym rozstaniu się z tamtym pejzażem (rodzina przeniosła się do Warszawy, gdy miał pięć lat), nie zdołał już nawiązać z miejscem swego urodzenia żadnego kontaktu emocjonalnego. Dodał również, że nie czuje się wcale typowym chłopakiem z Pragi, choć przemieszkał tam z rodzicami, przy ulicy Wileńskiej, całe piętnaście lat. A był to przecież czas doświadczeń kształtujących osobowość, wyobraźnię, sferę uczuciowości.

Chodziłem z chłopakami nad Wisłę, tak jak oni wskakiwałem do tramwaju, umawiałem się z dziewczyną, ale jestem warszawianinem, a nie warszawiakiem. Moja Praga różni się od tej spopularyzowanej przez Stefana Wiecheckiego, ale mnie też, inaczej niż Wiecha, nigdy nie interesowała rodzajowość – przekonywał Górzański.

Na życzenie Marka Ławrynowicza, który jubileuszowy wieczór prowadził, poeta skromnie i rzeczowo opowiedział o początkach i przebiegu swojej kariery piłkarskiej w legendarnym klubie stołecznym KS Polonia. Zaproszenie do gry dostał od Jerzego Szularza, słynnego napastnika Czarnych Koszul, które dzięki niemu zdobyły pierwsze po wojnie mistrzostwo Polski, a parę lat później Puchar Polski. Pewnego razu Szularz, wtedy już trener Polonii, wypatrzył nastolatka na błoniach pod Stadionem Dziesięciolecia „kopiącego w piłkę” na bosaka z rówieśnikami z Pragi i zaproponował mu grę w klubie.

Zagrałem raz połówkę drugoligowego meczu przeciwko Garbarni, w Krakowie. Ale Jasiówka strasznie mnie kosił, więc litościwy trener po przerwie wystawił kogoś innego – wspominał z sentymentem Górzański.

Z pomocą obecnych na sali kibiców udało się ustalić, że tamto spotkanie, przegrane z garbarzami 4:1, zostało rozegrane na legendarnym, nieistniejącym już stadionie Garbarni na Ludwinowie.

Kariery piłkarskiej Górzański nie zrobił z powodu… poezji, bo ciężko w niedzielny poranek dać z siebie na murawie wszystko, gdy sobotni wieczór spędziło się do późna w towarzystwie innych młodych ludzi aspirujących do zaistnienia w literaturze. Natomiast pierwszych w swym życiu poetów chłopak z Wileńskiej spotkał w klubie oficerskim na Rozdrożu, dokąd wybrał się dzięki ogłoszeniu przeczytanemu w jakiejś gazecie.

Na Rozdrożu rej wodzili wówczas Krzysztof Gąsiorowski i Zbigniew Jerzyna, później znani liderzy Orientacji Poetyckiej Hybrydy. Ale młodego człowieka, szukającego dopiero swego pomysłu na życie, pasował na poetę Stanisław Grochowiak, który we „Współczesności” redagował wtedy dział poezji.

Z dwoma krótkimi wierszykami, jeden z nich traktował o aniołach, poszedłem na Koszykową. Grochowiak wziął wiersze i powiedział, niech pan przyjdzie za dwa tygodnie – opowiadał na Krakowskim Przedmieściu sam jubilat.

Następnym razem trafiłem na redakcyjną imprezę, już myślałem, że niczego nie załatwię, ale Grochowiak, który właśnie się pojawił, pomachał do mnie i rzekł uspokajająco: idą, idą - wspominał.

Nic dziwnego, że po takim starcie Jerzy Górzański nie miał już wątpliwości w sprawie wyboru drogi życiowej, choć – jak dziś skromnie się zastrzega – nie wiadomo, jaki wariant byłby lepszy dla niego osobiście i dla polskiej poezji. Jeśli nawet można się zawahać przy pierwszej kwestii, bo życie poetów, choć barwne i rozwichrzone artystycznie, zwykle ich jednak nie rozpieszcza, to w tej drugiej sprawie mamy pełną jasność: polska literatura oraz miłośnicy poezji wiele by stracili, gdyby Gąsiorowski Górzańskiego do pisania nie zachęcił, a Grochowiak wierszy mu nie wydrukował.

Dowodnie przekonali się o tym goście jubileuszowego wieczoru podczas lektury fragmentów przygotowanego do druku tomu „Koń Rimbauda zgubił podkowę”. Andrzej Ferenc, znany jako świetny interpretator poezji, z właściwą sobie maestrią przeczytał najpierw kilka wierszy, bardziej chyba rozlewnych i śpiewnych niż teksty obecne dotąd w poetyckim dziele Górzańskiego. Natomiast już podczas lektury rozpędzonego niczym Pegaz na rzymskim Polu Marsowym poematu o butach i młodości aktor przeszedł wręcz samego siebie. Dawniej o takiej interpretacji mówiło się krótko: kongenialna. Najlepszym potwierdzeniem tej opinii jest chyba reakcja poety, który pokonując wzruszenie wyznał: – Fantastycznie to powiedziałeś, Andrzeju. Nigdy Ci tego nie zapomnę!

8 grudnia 2015 r.

« poprzednia strona
12

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.