Piotr Fronczewski skończył 70. lat. To dziś jeden z największych polskich aktorów

Piotr Fronczewski w serialu "Pakt"/ HBO
Piotr Fronczewski w serialu "Pakt"/ HBO

Piotr Fronczewski, wielki polski aktor, obchodzi dziś 70. urodziny. Dla mnie jest symbolem wielkości dawniejszego polskiego teatru i filmu – jego nazwisko to cała masa wspomnień z lat 70. i wczesnych 80., kiedy uważałem sztukę aktorską za coś bez mała boskiego. Pod warszawskimTeatrem Dramatycznym, gdzie ON zagrał całą masę świetnych ról, w jakimś 1978 czy 1979 zdobyłem jako licealista jego autograf.

Jego znakomity, podatny na niezwykłe modulacje głos, absolutnie plastyczna mimika i wielka fizyczna sprawność czyniły go zdolnym i nawet skłonnym do przerysowań, ale w najlepszym sensie tego pojęcia. Jeśli sceniczna i filmowa groteska szukała najlepszego ambasadora, był nim on.

To aktor stworzony do Gombrowicza, Mrożka, także do zwariowanych komedii, a podwójna rola w sławnych „Paradach” Potockiego w Teatrze TVP (inscenizacja Krzysztofa Zaleskiego z 1978 roku – w moim przekonaniu jedna z najlepszych adaptacji sztuk teatralnych, jakie powstały na telewizyjnym ekranie) to jego szczególny sukces. Ale wpisywany, także dzięki wielkim sukcesom kabaretowym, w ten kostium, mnie dał się szczególnie zapamiętać z tamtego czasu jako Błazen w „Królu Learze” Szekspira w wielkiej inscenizacji Jerzego Jarockiego. Zrazu swawolny, a potem zgaszony, gorzki, był naszym przewodnikiem po świecie małości. Taką rolę spełnia Fronczewski od swojego debiutu w końcu lat 60.

Także w dziesiątkach ról filmowych raz ekspansywny, pyszny, fircykowaty, równie łatwo stawał się wystraszonym małym człowieczkiem. Albo człowiekiem zwykłym, szarym, ciepłym – to dlatego widzowie Polsatu kupili jego ojca rodziny w tasiemcu „Rodzina zastępcza”. Robił wszystko: śpiewał (Franek Kimono, Pan Piotruś), fikał koziołki, a przecież ani na moment nie stał się kimś niepoważnym. Nie wpisał się też, pomimo stałej obecności na ekranach w rolę celebryty. Jego napisany ostatnio z Marcinem Mastalerzem wywiad rzeka „Ja Fronczewski” pokazuje człowieka dalekiego od pozy, wręcz nieśmiałego.

Przez lata związany z Gustawem Holoubkiem, do 1982 roku w Teatrze Dramatycznym, a  po roku 1989 przez lata w Ateneum (dziś to nadal jeden z najlepszych polskich teatrów) pozostał autorytetem. Dyskretnie i bez emfazy broniącym tego co i Holoubek: teatru bez niepotrzebnych eksperymentów i bez nachalnej politgramoty, opartego na słowie, mądrego, poszukującego, ale nie gubiącego widza.

Raz jeden spróbował reżyserii. Przygotował w Ateneum dwa lata temu sławną sztukę niemieckiego dramaturga Tankreda Dorsta „Ja Feuberbach”. Zagrał aktora próbującego bronić swojej godności w skomercjalizowanym świecie. Pozwolę sobie przywołać swój felieton z „wSieci” sprzed kilku tygodni. Niech to będzie mój prezent dla Pana Piotra.

„Nie przepadam za teatrem pożywiającym się własnymi trzewiami, czyli opowiadającym o samym sobie. I widziałem dużo sztuk o starych aktorach. Dlaczego więc usiadłem pilnie w Wielką Niedzielę oglądać TVP2 pokazującą sztukę „Ja Feuerbach”? Przecież oglądałem już tę inscenizację w warszawskim teatrze Ateneum, całkiem niedawno.

Po pierwsze dlatego, że Piotr Fronczewski, którego ja uważam za jednego z największych polskich aktorów, uznał rolę Feuerbacha za ważną dla siebie. Sam ją sobie wyreżyserował, potraktował tę postać bardzo osobiście. A w telewizji to zdarzenie rozgrywające się na pustej scenie, w pustym teatrze oglądało się nawet lepiej.

Nawet gdyby pan Piotr dopuścił się popisów pustej wirtuozerii, byłoby warto. Jego zupełnie niezwykły głos z łatwością przechodził od patetycznej frazy scenicznego tragika do tonów, w których Fronczewski jest bodaj najlepszy: do pokazu ludzkiej małości, chorobliwej nieśmiałości, pokory. W takich rolach zawiera się (czy nie nazbyt brzmi to patetyczne?) człowiecza natura.

Ale sztuka Tankreda Dorsta, niemieckiego dramaturga, który ukończył przed rokiem 90 lat, jest pociągająca przez swoją nieoczywistość. To prawda, mamy studium postaci, która tak się zatraciła w tym szczególnym zawodzie, że zapłaciła osobistym załamaniem, tragedią. Mamy chwilami, wypowiedziany nie wprost, wykład tradycyjnego teatru i scenicznej etyki (w wykonaniu kogoś, kto ze względu na własne żałosne położenie nie bardzo może jej wiarygodnie bronić).

I mamy traktacik o zderzeniu starości, owszem obdarzonej głębią doświadczenia, ale też rozklekotanej, neurotycznej, łatwej do zranienia, z prozą świata współczesnego. Z młodością, która nie umie i  nawet nie może być empatyczna (wbrew temu co napisała Gazeta Telewizyjna nazywająca „Feuerbacha” prawie monodramem, Grzegorz Damięcki jest przez kilka chwil dla Fronczewskiego jako asystent reżysera wyrazistym partnerem).

Ale sztuka jest jeszcze bardziej tajemnicza. W pewnym momencie Feuerbach, aktor starający się po latach załamania o rolę, pyta o możliwość stwarzania sobie Boga. To uwaga o naturze aktorstwa, ale czy nieobecny, a właściwie obecny przez moment, lecz niewidoczny, dyrektor teatru Lettau nie jest namiastką Boga? Czy cały egzamin przed nim nie jest poniekąd egzaminem z całego życia?

Tylko głośno myślę. Pewnie niełatwo na to odpowiedzieć i niełatwo wygrać z tej sztuki wszystko. Ale dopóki takie dramaty są wystawiane, a tacy aktorzy jak Fronczewski je grają, mam poczucie, że coś ważnego w teatrze się dzieje. Przynajmniej czasami”.


Piotr Fronczewski w rozmowie z Marcinem Mastalerzem: „Ja, Fronczewski”.

Pasjonująca wycieczka przez najciekawsze momenty historii polskiego kina i teatru ostatniego półwiecza oraz spotkanie z człowiekiem, który dzieli się swoją mądrością życiową w sposób żartobliwy, nienachalny i budzący szczerą sympatię. Książka do kupienia „wSklepiku.pl”. Polecamy!

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.