Rozmowa z Nikodemem Pałaszem, autorem książki „Dobry Niemiec to martwy Niemiec”

Rozmowa z Nikodemem Pałaszem, autorem książki „Dobry Niemiec to martwy Niemiec”.

Zawodowo zajmuje się pan marketingiem sportowym. W wywiadach mówił pan o tym, że stworzona przez pana fikcyjna historia miała podejmować temat negatywnych zjawisk w sporcie, takich jak ustawianie meczów czy defraudacja publicznych środków. Tymczasem jest powieścią osadzoną w zupełnie innych realiach. Skąd pomysł na przeniesienie się w czasy okupacji hitlerowskiej?

Przez wiele lat, jeszcze zanim powstała moja pierwsza książka z gatunku kryminału sportowego, myślałem o napisaniu powieści historycznej, której akcja rozgrywałaby się w Warszawie podczas okupacji hitlerowskiej. Zawsze zastanawiałem się nad tym, co „siedziało” w głowach nazistów, Niemców czy Austriaków kiedy mordowali Polaków. Co mógł czuć oficer SS wydający rozkaz zabicia grupy kobiet i dzieci? O czym myśleli i czy w ogóle myśleli żołnierze mordujący na Woli tysiące cywilów w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego? Podczas wojny mamy z jednej strony bestialstwo okupantów, a z drugiej dziesiątki ludzkich odruchów, niejednokrotnie ratujących życie. Chociaż może lepszym określeniem było by „darujących” życie. Ciekawym materiałem są wspomnienia niemieckiego oficera Wilma Hosenfelda wydane pod tytułem „Staram się ratować każdego”. Hosenfeld przeszedł długą drogę od fascynacji Führerem i jego „misją” budowy Tysiącletniej Rzeszy do całkowitej pogardy wobec nazistowskiej machiny wojennej i wstydu za popełniane przez Niemców zbrodnie. Książka „Dobry Niemiec to martwy Niemiec”, jest między innymi próbą wejrzenia w umysł zbrodniarza wojennego. Postanowiłem postawić na przeciw siebie kata i ofiarę, splątać ich losy w coś, co można by nazwać szorstką, męską przyjaźnią. A raczej ułudą przyjaźni. Spotkali się przypadkowo na kortach i zamiast się pozabijać, umówili się na tenisa. Możliwe? U mnie tak.

Mimo tej wędrówki w czasie nie rezygnuje pan całkowicie ze sportowej tematyki. Organizacją sportowych imprez zajmuje się jeden z głównych bohaterów, major Wehrmachtu Ansgar Reusch, przed wojną reprezentant Niemiec w tenisie. Na korcie spotyka drugiego z protagonistów – Janka Brodawskiego, młodego żołnierza polskiego podziemia. Dlaczego zetknął ich pan ze sobą właśnie tam? Co mają wnosić do powieści ich poranne rozgrywki prócz konsekwencji dla akcji?

Postać Ansgara Reuscha jest fikcyjna, ale inspirowana losami wspominanego wcześniej Wilma Hosenfelda. Hosenfeld pełnił bardzo ciekawą funkcję, a mianowicie zarządzał obiektami sportowymi Wehrmachtu w Warszawie, czyli… kortami i stadionem Legii. Organizował imprezy sportowe dla żołnierzy, treningi, a także kursy zawodowe. Fikcyjny Reusch jest u mnie w powieści przełożonym Hosenfelda, który pojawia się w jednej scenie. Jeśli zaś chodzi o tenis, to do umieszczenia tego wątku w książce zainspirował mnie artykuł pana Pawła Popławskiego z kwietnia 2014. Opisywał on mecz Polska-Niemcy w Pucharze Davisa, rozegrany w maju 1939 roku. Ignacy Tłoczyński, powiedział podobno: „Tak jak na wojnie, tak i w sporcie! Trzeba walczyć do ostatnich sił. Trzeba nauczyć naszych sąsiadów respektu dla nas”. Niemcy byli faworytami, ale nieoczekiwanie dla nich wpadli w tarapaty. Ostatecznie, Polska, po niezwykłym boju uległa 2:3. Losy tamtych zawodników różnie się potoczyły. Jeden z polskich tenisistów, urodzony w Wiedniu hrabia Adam Baworowski zginął pod Stalingradem, w szeregach Wehrmachtu. Pomyślałem, że spotkania moich bohaterów właśnie tam, gdzie w 1939 Polska walczyła z Niemcami bez broni, w duchu rywalizacji sportowej, będzie niezwykle symboliczne.

Nie rezygnuje pan także z chwytów kryminalnych – Reusch jest przecież podejrzewany o zabójstwo Standartenfuhrera Bauera i musi zręcznie lawirować między śledczymi. Od początku planował pan taką konstrukcję fabuły, czy przemknęło panu przez głowę jakieś inne rozwiązanie?

Pisząc, wszystko mam od początku szczegółowo zaplanowane. Tylko czasem zdarza się, że bohaterowie wymykają mi się i zmieniają pierwotny zamysł. A mówiąc poważnie, to zawsze pozwalam sobie na pewną dozę improwizacji, choć utrzymaną w określonych ramach. Planowałem taką konstrukcję fabuły, ale w trakcie postanowiłem ubarwić ją o kilka elementów czy postaci, np. volksdeutscha Dobieckyego. Bardzo długo zastanawiałem się nad zakończeniem. Który z nich, Brodawski czy Reusch, ma przeżyć wojnę? A może obaj? Nie zdradzę co wybrałem, żeby się przekonać, trzeba przeczytać.

Słowo „Wehrmacht” wzbudza w Polsce jednoznaczne skojarzenia – najeźdźcy, mordercy, brutalni oprawcy, maszyny do zabijania itd. O Reuschie można natomiast powiedzieć wiele, ale na pewno nie można go jednoznacznie ocenić. Czy stworzenie hitlerowskiego żołnierza tak rozdartego wewnętrznie było dla pana szczególnym wyzwaniem?

Oceny dotyczące Wehrmachtu są niejednoznaczne. SS, Gestapo, SD, Einsatzgruppen to są synonimy zbrodni i bestialstwa. Oficerowie i żołnierze Wehrmachtu niejednokrotnie próbowali się wybielać, umniejszać swoje zbrodnie, zrzucać odpowiedzialność na czynniki partyjne. Stąd pojawiające się opinie, że może żołnierze w mundurach feldgrau nie byli tacy źli, jak zwyrodnialcy z SS. Na tym polegała trudność w tworzeniu postaci Ansgara Reuscha. Chciałem stworzyć bohatera uwikłanego w wir historii, bez wybielania go czy tłumaczenia. To nie jest tępy szeregowiec wykonujący rozkazy, on doskonale wie, w czym uczestniczy. Surowo ocenia to co robi, ale robi to dalej. Dlaczego? Ja nie daję odpowiedzi. To czytelnik musi go ocenić. Protagonista, Janek Brodawski ocenił go na koniec jednoznacznie.

Stojący po drugiej stronie barykady Janek jest, jak wielu z pokolenia Kolumbów, gorącym patriotą, ale jednocześnie stwierdza, że dla niego „zabić Niemca to jak splunąć”. Takie przedstawienie postaci byłoby w założeniu odbrązowieniem idealnych żołnierzy podziemia, czy uniwersalną opowieścią o „czasie pogardy”?

Zabić Niemca, jak splunąć”, to nie znaczy zamordować z przyjemnością, z uśmiechem na ustach. To rutyna, beznamiętna walka o przetrwanie. Scena w lesie, w której Janek strzela w głowę Niemcowi nie jest obrazem sadyzmu, lecz pragmatyzmu. To mechaniczne działanie, gwarantujące przetrwanie podczas wojny. Ale z drugiej strony… dostrzegamy w Janku ból, widzimy że okupacja go „złamała”, stracił najbliższych. Wtedy niemal każdego dnia ktoś tracił bliską osobę. Jak tu nie poczuć chęci zemsty? Odwetu? W książce pokazuję grupkę Polaków, każdy walczy, ale motywację są różne. Daleko mi do prowokacyjnego „Egzekutora” Stefana Dąbskiego. U mnie są młodzi ludzie, emocje, odrzucona miłość, szczypta szaleństwa. Kiedy trzeba zabić, zabijają, ale to nie jest coś, co sprawia im satysfakcję. Wszyscy marzą o końcu wojny.

„Dobry Niemiec to martwy Niemiec”, głosi kontrowersyjnie okładka. Dlaczego wybrał pan właśnie ten cytat z książki na tytuł?

Ten tytuł trzeba odbierać w kontekście opowiadanej historii. To fragment przemyśleń Janka, dobitnie wyrażający jego światopogląd. Kiedy idzie na spotkanie z Niemcem zastanawia się co zrobić. Z Reuschem znają się od kilku tygodni, oficer, traktując go jak swojego kumpla, zaprosił na  suto zakrapianą kolację. „Szakal” bije się z myślami. Lata okupacji doświadczyły go bardzo brutalnie, dla niego każdy Niemiec to wróg. Ale Reusch ujął go swoją wcześniejszą postawą i chłopak waha się… może nie każdy Niemiec jest taki zły? W końcu Polak postanawia zamordować Reuscha. A dlaczego zmienił zdanie? Nie mogę tego ujawnić i zapraszam czytelników tego wywiadu do lektury mojej powieści.

Ważną częścią opowieści jest przedstawienie Warszawy, jakiej dziś już nie ma, razem z jej budynkami, gwarą i realiami okupacji. Jak wiele czasu zajęło panu poszukiwanie informacji w źródłach historycznych podczas tworzenia najnowszej powieści?

Bardzo dużo czasu poświęciłem na wirtualne odtworzenie Warszawy z 1944 roku. Wiedzy dostarczyła mi cała masa książek, a także stare niemieckie mapy. Korzystałem w różnych, nietypowych źródeł, jak książki Stefana Wiecheckiego „Wiecha” czy warszawskiego cukiernika Wojciecha Herbaczyńskiego. Warto dodać, że powieści pojawiają się niemieckie i polskie nazwy ulic. Stanąłem przed dylematem jakich nazw używać - tych przedwojennych czy niemieckich, wszak mamy dwóch bohaterów, patrzących na to samo miasto z dwóch perspektyw. Dla oficera Wehrmachtu był Neue Welt, dla Polaka - Nowy Świat. Okupacyjna administracja zmieniła część nazw ulic. Zdecydowałem, że te ulice które zmieniono będą pisane po niemiecku, reszta po polsku. Czasem wygląda to dosyć dziwnie, kiedy na przykład idą „ulicą Rozbrat w kierunku Fürstenstrasse”. Ale tak wyobrażam sobie ówczesną Warszawę - styk dwóch światów, dwóch sił, egzystujących obok siebie i tak sobie przeciwstawnych. Starałem się ulokować akcję w kilku miejscach, które niemal niezmienione przetrwały do dziś.

Na ile pisanie jest dla pana hobby realizowanym w czasie wolnym od prowadzenia własnej firmy, a na ile czuje się pan zawodowym pisarzem? Pytanie kto to jest zawodowy pisarz? Ktoś, kto utrzymuje się tylko z pisania?

Może tak. W Polsce wygląda to słabo. Jest wielu utalentowanych autorów - i nie ma tu na myśli siebie, którzy ze względów finansowych nie mogą w pełni poświęcić się pisaniu. Jest determinacja, ciężka praca, może talent (jeśli coś takiego istnieje) ale w pewnym momencie pojawia się ściana. Brak pieniędzy. Żeby pisanie „opłacało się”, ludzie muszą kupować książki. Ale żeby kupowali, muszą czuć potrzebę czytania. Nie chcę tu politykować, ale mam wrażenie że rządzący od lat traktują tę sferę kultury po macoszemu. Ja na razie nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji, kiedy pisanie będzie jedyną rzeczą, której będę poświęcał czas. Mam wiele zajęć, pisanie jest jednym z nich. Traktuję je tak samo poważnie, jak prowadzenie firmy.

Większą uwagę przykłada pan do opinii krytyków czy uwag zwykłych czytelników?**

Obie są dla mnie ważne, chociaż warto zaznaczyć, że dzisiaj często te role się mieszają. Czytelnik zakłada bloga i staje się krytykiem. Wrzuci do netu dziesięć recenzji i wydaje mu się, że ma prawo krytycznie oceniać każdy gatunek literacki, nawet taki, o którym nie ma zielonego pojęcia. Znak czasów i trzeba z tym żyć, co nie znaczy, że trzeba to akceptować. Jest sporo ciekawych blogów o książkach i naprawdę znakomici blogerzy, znający się na rzeczy. Ale niestety jest też sporo internetowego chłamu, psującego książkową blogosferę. Jeśli chodzi o czytelników, to bardzo lubię bezpośredni kontakt z nimi, biorę pod uwagę ich opinie, dyskutuję. Staram się na bieżąco odpowiadać na maile czy wiadomości.

Jakie są pana dalsze plany wydawnicze?

W przygotowaniu kolejna część z serii sportowych kryminałów i kolejna powieść historyczna, dotycząca drugiej wojny światowej. Więcej nie mogę powiedzieć.

M. N.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.