Podróż do ciemnej gwiazdy. Nowy album Dawida Bowie. RECENZJA

Sony/materiały prasowe
Sony/materiały prasowe

8 stycznia Dawid Bowie skończył 69 lat i tego dnia ukazał się jego najnowszy album. Nie trzeba było na niego czekać dziesięciu lat, jak na poprzednika – „The Next Day” – który światło dzienne ujrzał w 2013 roku. To, że będziemy mieli do czynienia z dziełem bardzo interesującym, zwiastował pierwszy singiel zatytułowany „Blackstar”: monumentalna, prawie dziesięciominutowa kompozycja, do której nakręcono niepokojący i intrygujący teledysk. Mówiło się, że album ma być nawiązaniem do słynnej berlińskiej trylogii wydanej przez Bowiego w połowie lat 70. Zważywszy jednak na to, jakiego formatu artystą jest niemal siedemdziesięcioletni muzyk, można było być spokojnym o efekt i nie obawiać się odcinania kuponów. Na swoim najnowszym albumie zatytułowanym „★ [Blackstar]” Dawid Bowie jawi się jako twórca wciąż poszukujący nowych środków wyrazu, wciąż komponujący interesującą, niebanalną muzykę, przy której wielu awangardzistów wygląda po prostu przestarzale.

Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest czas trwania albumu: klasycznie longplayowy, ponieważ muzyka zawarta na płycie mieści się w czterdziestu minutach i siedmiu utworach, a rozpoczyna ją znany już wcześniej z singla „Blackstar”. Kompozycja, jak wspomniałem, jest dość długa i składa się z dwóch części: chłodnej i elektronicznej, wyrażającej kosmiczną pustkę, oraz z parominutowego wtrącenia w środku utworu, które zaskakuje zgoła inną, bo dość ciepłą atmosferą. Od pierwszych taktów pierwszego numeru można usłyszeć elektroniczny puls, oszczędny, chłodny śpiew Bowiego, w końcu rozszalały saksofon. Ten frazujący jazzowo instrument pojawia się w wielu momentach „★ [Blackstar]” i stanowi o nowej jakości w muzyce artysty. Tworzy charakterystyczny nastrój niepokoju, który kojarzyć się może z twórczością takich grup jak The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble czy Kammerflimmer Kollektief. Jest więc mroczno, ponuro, a barowy saksofon snuje się na tle nowocześnie brzmiących, elektronicznych pasaży.

Mało na tym albumie gitar, mało również klasycznie kojarzącego się rocka czy piosenkowego popu. Dużo za to pomysłów rodem z jazzu, co jest skutkiem zaproszenia przez Bowiego szeregu muzyków kojarzonych właśnie z tą estetyką. Rozpoczęcie albumu od najdłuższego, najbardziej szalonego i niepokojącego utworu, po którym fani piosenkowego wcielenia Dawida Bowie z pewnością wyłączą sprzęt grający, wymagało z pewnością dużej odwagi. Lecz mówić o odwadze w przypadku tego unikającego od dziesięciu lat wywiadów i koncertów artysty jest czczym truizmem.

Po wybrzmieniu pierwszego nagrania kolejne nie zaskakują aż takim szaleństwem, co nie znaczy, że nie są interesujące. „’Tis a Pity She Was a Whore” to bardziej klasyczny, mający strukturę zwykłej piosenki utwór, ale jego odbiór utrudniają wwiercające się sola saksofonów. Reszta jego struktury, a zwłaszcza brzmienia instrumentów klawiszowych, mogą przywoływać wczesne lata 80. Chłodniej i ciemniej robi się w „Lazarusie”, który kilka dni temu okazał się kolejnym promującym płytę nagraniem. Oszczędny mechaniczny rytm i zimnofalowe gitary na początku i na końcu tego utworu przywołują The Cure, szczególnie z ich trzeciego albumu zatytułowanego „Faith”. Bardziej hałaśliwie, w stylu fusion, robi się w „Sue (Or In a Season of Crime”), z kolei „Girl Loves Me” zaskakuje triphopowym nastrojem w stylu „Heligoland” Massive Attack.

Album kończy się dwoma bardziej klasycznymi utworami, najbardziej piosenkowym i lirycznym z nich „Dollar Days”, brzmiącym organicznie dzięki żywym dźwiękom pianina, oraz transowym „I Can’t Give Everything Away”. W tym ostatnim Bowie powtarza nieliczne słowa, a muzyka wycisza się i uspokaja.

Skłamałby ten jednak, kto widziałby w „★ [Blackstar]” album awangardowy, niesłuchalny czy nie do przejścia. Fakt, że najnowsza płyta Bowiego klasycznych piosenek zawiera bardzo niewiele, jeszcze nie czyni z niej artystowskiego bełkotu, który chętnie opiszą modne portale. „★ [Blackstar]” jest albumem wyważonym, który łączy charakterystyczne dla Davida Bowie melodie i sposób śpiewania z bardziej swobodną formą, w której usłyszeć można jazz, elektronikę oraz – o czym zapomniałem wspomnieć wcześniej – King Crimson. Nikt nie wie, czy Dawid Bowie jeszcze cokolwiek nagra, ale gdyby „★ [Blackstar]” miał być jego ostatnim albumem, będzie przykładem tego, w jaki sposób należy kończyć karierę. W końcu w świecie muzyki popularnej prawdziwi artyści są gatunkiem chronionym.

6/6

Michał Żarski

David Bowie, ★ [Blackstar], Columbia Records 2016

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych