"Czerwony pająk". Poplątana sieć umysłu Wampira z Krakowa. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Kino Świat
Kino Świat

Debiutujący jako reżyser świetny polski operator Marcin Koszałka nie zrobił, jak szeroko reklamuje dystrybutor, typowego thrillera. „Czerwony pająk” to manieryczny, psychologiczny dramat, którego odbiór nie będzie łatwy dla masowego widza.

To kino szalenie gęste i paradokumentalne, ale równocześnie wysmakowane i pięknie sfotografowane. Film Koszałki jest luźno zainspirowany historią mitycznego Lucjana Staniaka oraz słynnego w latach 60. „wampira z Krakowa” Karola Kota. Nie jest to jednak kino biograficzne, choć osadzone zostało w pogrążonym w strachu przed PRL-owskim Kubą Rozpruwaczem Krakowie. Koszałka opowiada o Karolu (Filip Pławiak) — dobrze zapowiadającym się młodocianym pływaku z tzw. dobrego domu. Pewnego dnia chimeryczny nastolatek natyka się w wesołym miasteczku na zwłoki. Czy są one dziełem grasującego mordercy? Karol instynktownie typuje oprawcę. Okazuje się nim subtelny i inteligentny weterynarz (Adam Woronowicz).

Między mężczyznami szybko nawiązuje się intymna i silna relacja. Utkana niczym pajęcza sieć. Woronowicz pracował nad rolą ze specjalistami od chwytania psychopatycznych morderców. Jego rola zamyka się w spojrzeniach, gestach, mimice, które nabierają jeszcze mocniejszego wyrazu w długich, powolnych jazdach kamery. Świetny jest też Pławiak rozciągający rolę między chłopięcy czar a zezwierzęcenie. Bardzo szybko jednak Koszałka odbija od tradycyjnego dreszczowca.

Od samego aktu zbrodni ważniejsze jest tutaj zło, pulsujące dosłownie w każdej minucie filmu. Intensywność „Czerwonego pająka” nie bierze się z krwawych scen mordów młotkiem ani realistycznie odmalowanego śledztwa komunistycznej milicji. Ten film wyrywa z komfortowego świata, wrzucając do samego jądra ciemności. Z pozoru tak dalekiego, a jednak niebezpiecznie oplatającego swoimi mackami. „Czerwony pająk” to kino prowokacyjne i rozdrapujące tabu. W końcu wchodzimy w buty mordercy, co z samego założenia nie jest wygodne. Czy dzięki temu Koszałka obnaża banalności zła? Raczej pokazuje, że zło odpowiednio muśnięte może eksplodować w każdym z nas. Szkoda, że rezygnuje przy tym z mocniejszego uwiarygodnienia postępowania bohaterów. Skąd wzięło się w nich zło absolutne? Dlaczego tak łatwo poświęcają wszystko, co kochają? Skąd tak szaleńcze dążenie do autodestrukcji? Zło wbrew temu, co mówią nihiliści, nie bierze się z próżni. Pod tym względem film pozostawia spory niedosyt, choć trzeba docenić, że nie usprawiedliwia on katów, jak niesłusznie chwalony polsko-szwedzki „Intruz”. Koszałka ciekawie maluje anatomię zła na tle komunistycznego Krakowa. Ciasnego, obdrapanego, pełnego beznadziei. Blisko mu do kina Gusa Van Santa. To intymny, autorski film, który długo pozostanie w pamięci mimo swoich drażniących wad.

4/6

„Czerwony pająk”, reż. Marcin Koszałka, dystr. Kino Świat

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych