Sztuka skandalu. Profesor Gliński dał się podpuścić i niepotrzebnie zareklamował wątpliwy spektakl

Na szczęście cichnie już powoli szum wokół nieszczęsnego spektaklu „Śmierć i dziewczyna” we wrocławskim Teatrze Polskim. Spektaklu, któremu poseł - dyrektor Krzysztof Mieszkowski zapewnił reklamę na całą Polskę, a przy okazji uwikłał wicepremiera i ministra kultury Piotra Glińskiego w absurdalny spór o wolność słowa i rzekomą cenzurę.

Nie da się ukryć, że premier działał w dobrej wierze, ale dał się podpuścić. Bo jeśli wierzyć tym, którzy spektakl widzieli żadnego porno tam nie ma. Wbrew zapowiedziom.

Szczerze mówiąc miałam przeczucie, że tak właśnie się stanie. A minister Gliński odrobinę się pospieszył z żądaniem zakazu przedstawienia. Gdyby zażądał wyjaśnień, informacji, czy rzeczywiście na scenie będą sceny pornograficzne – byłby w całej sprawie wygrany. Bo  argumentacja,że za publiczne pieniądze nie można finansować czegoś co jest jawnym łamaniem prawa – jest słuszna i właściwa. Problem polega jedynie na ustaleniu stanu faktycznego. Minister nie przewidział, że ktoś w celach promocyjnych - może po prostu kłamać. Szlachetna naiwność niestety przyniosła opłakane skutki.

Skandal jest w sztuce zawsze skutecznym działaniem marketingowym. Tak stało się i teraz, bo ponoć na sztukę Elfriede Jelinek – sprzedano bilety do końca roku. A Krzysztof Mieszkowski i Ryszard Petru mogą chodzić po mediach i oburzeniem mówić o cenzurze prewencyjnej i porównując tę dość dyskusyjną literaturę z premierą Dejmkowych „Dziadów”.

Ale rzecz jasna problem istnieje. Problem granicy artystycznej prowokacji, tego co jeszcze sztuką jest, a co już nie. Ale konia z rzędem temu, kto zdefiniuje precyzyjną granicę. Daleka jestem od zachwytów tzw. instalacjami Katarzyny Kozyry, czy estetyką przedstawień typu Golgota Picnic. Ale też mam głębokie wątpliwości gdy widzę pod teatrami manifestacje, w których uczestniczą ludzie do teatru zaglądający z rzadka, bądź zgoła wcale. Znacznie bardziej przemówił do mnie protest widzów w trakcie przedstawienia ‘Do Damaszku” w reż. Jana Klaty w Teatrze Starym. Widzowie zareagowali na to co zobaczyli. Mieli do tego święte prawo.

Bo z jednym jedynym argumentem Ryszarda Petru muszę się niestety zgodzić. Uznać coś za bluźnierstwo, zgorszenie, czy złamanie prawa – można wyłącznie po zapoznaniu się z dziełem. To elementarz krytyka, recenzenta ale też odpowiedzialnego za kulturę – urzędnika.

Inna rzecz, że seks i treści wulgarne istnieją w teatrze od samego jego zarania. Odkąd po jarmarkach zaczęli chadzać wędrowni wesołkowie zabawiający gawiedź bynajmniej nie tragediami antycznymi. Rzecz w tym czemu służą. Czy epatowaniem erotyką i obsceną samymi w sobie, czy niosą za sobą jakieś głębsze znaczenia.

W tym sezonie byłam w Teatrze Ateneum na przedstawieniu „Mary Stuart” Wolfganga Hildesheimera . Gdyby przyjąć purytańską wykładnię – byłoby to przedstawienie pornograficzne, bo jest tam kilka etiud z markowaniem stosunków zarówno damsko -męskich i męsko-męskich. Dość dosadnych zresztą. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach takiego zarzutu nie postawi, bo spektakl jest zupełnie o czym innym – o władzy, śmierci, godności ludzkiej i poniżeniu – z absolutnie genialną Agatą Kuleszą w roli tytułowej. Każdemu polecam.

Pamiętam też „Miłość na Krymie” Sławomira Mrożka w Teatrze Współczesnym, gdzie w scenie finałowej w roli nagiej Katarzyny II występowała zawodowa striptizerka. Nikt tego nie uważał za żadne nadużycie. Była to bowiem dosadna puenta wcześniejszych rozważań o istocie rosyjskiej duszy.

Czasem trzeba sięgnąć po środki mocne, wręcz brutalne, by dotrzeć do świadomości widza. Użycie go nie oznacza też automatycznie jego apoteozy. Ale gdy owe środki nie niosą za sobą żadnego przesłania, albo nieadekwatnie banalne – to już jest inna sprawa.

Nie przemawiają do mojej świadomości takie „artystyczne” wyskoki jak Włocha Piera Mazoniego, który do puszek zapakował swoje ekstrementy, by unaocznić istotę procesu twórczego, czy Guntera Brusa, który podczas jednej ze swoich artystycznych akcji oddał mocz do szklanki, wysmarował swoje ciało kałem, po czym wypił zawartość szklanki. Przy czym podczas  tego performance’u  śpiewał hymn narodowy Austrii, równocześnie masturbując się. Akcja zakończyła się po tym, jak artysta publicznie zwymiotował. A wszystko by zdemaskować rzekomo drzemiący w Austriakach faszyzm. Kto się poczuł zdemaskowany – nie wiem. Takiego przedstawienia oglądać bym wszakże nie chciała.

Nie aprobuję też instalacji wspomnianej już wcześniej pani Kozyry, od słynnej Piramidy poczynając. Choć można powiedzieć, że ona była jeszcze wyjątkowo delikatna. Bo w 2007 roku Kostarykańczyk Guillermo Vargas, by zwrócić uwagę na problem ludzkiej znieczulicy wobec bezdomnych zwierząt, postanowił umieścić w galerii bezdomnego psa zgarniętego z ulicy. Zwierzę zostało przywiązane sznurem do haka wbitego w ścianę. Pracownicy galerii zostali poinstruowani, by nie dawać psu wody, ani jedzenia. Pies zdechł.

Przypominam to wszystko, żeby pokazać, że jest jakiś absurdalny trend w postmodernistycznym artystycznym światku, bo sztuką jakoś nie mogę go nazwać – który nie zawaha się przed żadnym skandalem, by tylko przykuć uwagę potencjalnego odbiorcy. Czasem nawet w szczytnym celu. Czasem po prostu dla sławy. Na szczęście - może się mylę - ale mam wrażenie, że moda na tego typu performace zaczyna wygasać. Przynajmniej na Zachodzie. Nie ma więc powodu, by zachłystywać się nią w Polsce.

Ale jedyną skuteczną walką z tym absurdem jest wyciszanie i marginalizowanie go. Publiczne potępianie – jest mimowolnym wpisywaniem się w logikę tego nurtu. Sądzę, że minister Gliński już to zrozumiał…

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.