Rymkiewicz to osoba wyjątkowa dla naszego życia umysłowego i duchowego. Poeta otrzymał Nagrodę Honorową „Mistrz”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Wręczenie nagrody "Mistrz" fot. Maciej Mazurek
Wręczenie nagrody "Mistrz" fot. Maciej Mazurek

Dzisiaj rozmawianie o autorytetach moralnych, jak i w ogóle o wartościach, rzeczywiście jest skandalem, a przynajmniej wiele środowisk chciałoby, żebyśmy w to uwierzyli - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Krzysztof Kuczkowski, poetą, red, nacz. „Toposu”, pomysłodawca nagrody „Mistrz”.

wPolityce.pl: Właśnie zakończył się kolejny sopocki Festiwal Poezji, którego pan i środowisko „Toposu” jesteście organizatorem. Podczas tej edycji Festiwalu przyznano Nagrodę Honorową „Mistrz” Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi. Nazwa świetna, krótka i dobitna.

Krzysztof Kuczkowski: Pośród rozmaitych instytucji życia literackiego, które powstały przy „Toposie”, brakowało nagrody literackiej, którą moglibyśmy honorować osoby wyjątkowe dla naszego życia umysłowego i duchowego. Wspólnie z poetami Przemysławem Dakowiczem i Wojciechem Kassem wymyśliliśmy „Mistrza”, Nagrodę honorową środowiska ‘Topoi’. Najpierw powstała idea nagrody, potem ona sama, piękna statuetka zaprojektowana i wykonana przez małżeństwo rzeźbiarzy Alinę i Gracjana Kajów z Bydgoszczy. To, że pierwszym laureatem „Mistrza” został J. M. Rymkiewicz ani na moment nie podlegało dyskusji. Od lat mówimy o Mickiewiczu Rymkiewicza, o Słowackim Rymkiewicza, o Leśmianie Rymkiewicza. Kto z współczesnych badaczy literatury coś takiego osiągnął? A jeśli dodać do tego jego wiersze, barokowe i współczesne jednocześnie, pełne aluzji literackich, filozoficznych kontekstów i muzycznych fraz, odzywające się niepowtarzalnym tonem Rymkiewiczowskim, to już mamy prawie kompletny portret badacza i artysty. Prawie, bo autor „Reytana” i „Wieszania” w ostatnich latach wdał się w spór ze skrzeczącą rzeczywistością, zainicjował narodową dysputę, nie oszczędzając w niej ani siebie, ani swoich oponentów. Przemysław Dakowicz, w swojej laudacji pięknie to ujął: „Jak Sokrates drażniący Ateńczyków, żądał definicji i sprawdzał je w krzyżowym ogniu pytań. Wyrwał nas z naszej wygodnej letniości. Sprawił, że staliśmy się gorący, że wreszcie pojęliśmy: nic nie wiemy. Wreszcie, na sam koniec, zanurzył oścień w naszym zbiorowym mózgu, dając nam do przemyślenia najbardziej zasadniczą z zasadniczych kwestii: jesteśmy martwi czy żywi?”. To pytanie nadal jest aktualne.

Nazwa nagrody przekonuje, że „Topos” walczy o to, aby istniała hierarchia. W czasach „demokratyzacji geniuszu” taka nagroda to skandal?

To prawda, „mistrz” jest określeniem hierarchicznym, czy raczej: hierarchizującym. Na miano „mistrza” zasługuje ktoś, kto cieszy się niezaprzeczalnym autorytetem. To w starożytności fundamentem kultury była auctoritas, czyli szacunek i poważanie, jakim społeczeństwo darzyło ponadprzeciętne umysły. Taki właśnie szacunek żywimy dla J. M. Rymkiewicza. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że choć autor z Milanówka dla jednych, dla nas, jest kimś niesłychanie ważnym, to dla innych jest skandalistą, którego można włóczyć po sądach. Coś w tym jest, że dzisiaj rozmawianie o autorytetach moralnych, jak i w ogóle o wartościach, rzeczywiście jest skandalem, a przynajmniej wiele środowisk chciałoby, żebyśmy w to uwierzyli. Ale my w to wierzyć nie będziemy, bo to zwyczajnie nieprawda. Ba, mam przekonanie, że coraz więcej ludzi tęskni za sensem, i chociaż zewsząd słyszy, że nie sens jest ważny a sama energia języka, że ważne jest przekraczanie granic estetyki i wywłaszczanie z tradycji, to jednak samo pragnienie tożsamości nie pozwala nam rozpłynąć się w jakimś ponowoczesnym oceanie migotliwych pojęć. Podstawą tożsamości jest zakorzenienie. Mam przekonanie, że tylko człowiek o silnym poczuciu tożsamości z naturą, z tradycją, z tymi, którzy byli tutaj przed nami, może odczuwać radość przebywania w świecie.

W tej edycji Festiwalu zrezygnowano z rzeczy komercyjnych jak występy tzw. gwiazd, recitale towarzyszące etc. W efekcie Festiwal zamienił się w rodzaj kolokwium. Z tego, co mówiono w kuluarach, wcale to Festiwalowi nie zaszkodziło. Ludzie potrzebują dobrej literatury i szczerej rozmowy?

I to jak! Przez trzy dni festiwalowe mieliśmy pełną salę, wprawdzie nie jest to sala wielkością przypominająca halę sportową, tylko sala koncertowa w zabytkowym Dworku Sierakowskich w Sopocie, niemniej chętnych do słuchania i rozmowy było wielu. Kiedyś przemówił do mnie mocno obraz prof. Andrzeja Zybertowicza, obraz „archipelagów polskości”, wysp łączących się w większe, żywotne organizmy. Myślę, że ten obraz nie dotyczy tylko tkanki społecznej, ale niemalże wszystkich dziedzin życia, również życia literackiego, zduszonego przez fałszywe autorytety, przez celebrytów udających pisarzy, przez media nazywające sztuką to, co zaledwie aspiruje do bycia przejawem ekspresji twórczej, przez będących na usługach paraliteratury krytyków-naganiaczy, dla których poważny pisarz jest, jak pisał Sandor Marai, „zdrajcą, który psuje interes”, przez uniwersytety, które miażdżone przez ekonomiczną machinę, utraciły ten szczególny charakter polis, od wieków odróżniający je od innych instytucji. Teraz przypominają raczej korporacje, w których obowiązuje hasło: coraz więcej metodologii, coraz mniej myślenia o świecie i o naszym w nim miejscu. No więc idea dotleniania tkanki społecznej okazuje się być ideą uniwersalną. Jest nam potrzebne wielkie do-tlenienie i w tych kategoriach widzę te nasze rozmowy o literaturze.

Z uznaniem publiczności spotkała się promowana podczas festiwalu „Konstelacja Toposu”. Pięknie wydana antologia poezji. Imponująca jest praca „konstelacjonistów” na rzecz kultury polskiej. W kręgu „Toposu” pojawiają się ludzie o różnych światopoglądach. Poezja łączy?

„Konstelacja Toposu” jest prezentacją wierszy ośmiu autorów: Przemysława Dakowicza, Wojciecha Gawłowskiego, Adriana Glenia, Jarosława Jakubowskiego, Wojciecha Kassa, Wojciecha Kudyby, Artura Nowaczewskiego, no i moich. Posłowie napisał prof. Jarosław Ławski. Ta ósemka, to taki pierwszy krąg poetów i krytyków skupionych wokół czasopisma. Pierwszy, bo są i kolejne kręgi. Co roku październikowy numer „Toposu” poświęcamy na nasze wypowiedzi, skupione wokół zagadnienia: „co jest dla mnie, jako poety, najważniejsze?”. Nie wiedzieć kiedy zawiązał się rodzaj wspólnoty myślenia, bo poza tym wiele nas różni: miejsce zamieszkania, data urodzin, stylistyka wierszy. Różni, ale nie dzieli, i to jest ważne.

„Topos” to pismo, które zdobyło uznanie miłośników literatury. Przede wszystkim dlatego że właśnie literatura, sztuka, kunszt to były i są w tym środowisku podstawowe kryteria wartościowania. Żyjemy w epoce strasznie zideologizowanej, co znaczy że jeśli nie poruszasz problemów gender, walki o tolerancję, przemocy kościoła katolickiego, nie masz szans na karierę w tzw. mainstreamie artystycznym. Ale przykład „Toposu” świadczy jednak o czymś innym, że nie da się oszukać ludzi o wyrafinowanych sądach estetycznych i że nachalna propaganda w literaturze ma krótkie nogi?

Ja nie wiem, czy mam wyrafinowane poglądy estetyczne. Raczej ich nie mam. Ja po prostu wierzę Bogu, bo gdybym Mu nie wierzył, byłbym pewnie gdzie indziej, a już na pewno byłbym kimś innym. Nie upatruję dla siebie szansy w przynależeniu do mainstreamu artystycznego, sądzę, że dla mnie to byłaby klęska: życiowa i artystyczna. Interesuje mnie poezja doświadczenia, poezja sensu. Jakże miałbym upatrywać sensu w byciu celebrytą, a więc kimś, kto żyje z tego, że się pokazuje? Po co komu poezja, która nie u-sensawnia?

Literatura za sprawą lewackich ideologów stała się także przestrzenią wojny kulturowej. Pan jako poeta i redaktor naczelny pisma „Toposu” ubolewał zawsze nad tym faktem broniąc autonomii literatury…

Żadna wojna nie jest dobra, ale wojna kulturowa jest szczególnie paskudna. Jest wojną globalną, wojną pełzającą, podstępną, opierająca się na kłamstwie. Wielu z nas wydaje się, że działania frontowe jeszcze do nas nie dotarły, a już od dawna jesteśmy żołnierzami. Jesteśmy rozgrywani, zachowując przekonanie, że postępujemy w zgodzie z sobą, że to my wybieramy, a nie, że ktoś wybiera za nas. Zazwyczaj dostrzegamy przejawy, jakieś destrukcyjne trendy kulturowe, fałszerstwa języka, tak często słyszymy, że aborcję popełnia się dla dobra dziecka, a eutanazję z miłosierdzia, że przestajemy widzieć w tym kompletny absurd, czasami odsłaniają się przed nami jakieś cząstkowe mechanizmy, widzimy, jak odbywa się promocja kolejnych łajdactw, dostrzegamy w jaki sposób łamany jest opór społeczny, widzimy rolę „agentów zmian”, pożytecznych idiotów, których ludzie z jakichś powodów oglądają i słuchają, jednak obrazu całości zazwyczaj nie mamy. Dlaczego? Bo szukamy nie tam, gdzie możemy znaleźć. Zapamiętałem finał rozmowy jaką z Agnieszką Kołakowską, autorką książki „Wojna kultur i inne wojny” przeprowadził Antoni Libera w czasie konferencji konserwatywnej w Sopocie. Obraz opresji kulturowej jaki wyłonił się z ich fantastycznego zresztą dialogu był tak dojmujący, że trudno było nie odnieść wrażenia, że walczymy w przegranej sprawie, że przeciwstawianie się tej ogromnej fali błota jest wprawdzie naszym honorowym obowiązkiem, ale mimo osobistej dzielności poszczególnych ludzi porażka jest nieuchronna. Odczułem wtedy taką wewnętrzną niezgodę, zacząłem szukać innej odpowiedzi.

I znalazł ją pan?

Tak, w pewnym sensie… Otóż, trudno walczyć z czymś, czego nie widzimy, chodzi mi o ten obraz całości, o którym wspomniałem. Przeczucie całości pojawia się wtedy, gdy zaczynamy pytać o to, co jest duchową podszewką wojny kultur. W całości jest temu poświęcone „Rozmyślanie o dwóch sztandarach” z czwartego dnia drugiego tygodnia „Ćwiczeń duchowych” św. Ignacego Loyoli. I to dosłownie temu właśnie zagadnieniu. Jeden sztandar jest Chrystusa, drugi Lucyfera, śmiertelnego wroga natury ludzkiej. Lucyfer rozsyła swoich pomocników do każdego miasta na ziemi, nie pomija żadnego miejsca, ludzi żadnego stanu ani żadnej poszczególnej osoby. Pomocnicy ci zdobywają popleczników wodząc ich na pokuszenie. Pierwszy stopień pokusy to bogactwo, drugi to zaszczyty, trzeci to pycha, i przez te trzy stopnie prowadzi ich do wszystkich innych występków. Oczywiście werbują tylko tych, którzy nie są żołnierzami Chrystusa, albo maruderów którzy trochę są nimi są, a trochę nie. Trochę, to za mało, żeby się obronić. Warto zwrócić uwagę, że oferta dociera do każdego człowieka gdziekolwiek by był, czy na 5. Alei w Nowym Jorku czy na małej wyspie na Pacyfiku. Z tego też wynika, że nie ma postronnych świadków, ludzi niezaangażowanych po żadnej ze stron (mimo, że będą utrzymywać, że tak właśnie jest), każdy z nas walczy albo pod sztandarem Chrystusa albo Lucyfera. Pod tym pierwszym jest zwycięstwo i życie, pod drugim klęska i śmierć.

Więc trzeba wybrać?

Tak, trzeba wybrać.

I robić swoje?

Nie inaczej.

Również w literaturze?

Może przede wszystkim w literaturze, ale też w filmie, teatrze, muzyce, modzie, architekturze. Przede wszystkim unikać szeroko pojętego kiczu. Również kiczu intelektualnego. I dbać o dietę. Pilnie przyglądać się temu, czym jesteśmy karmieni, nie pozwalać, żeby ktoś napychał nas trującą strawą, toksynami, które tak łatwo przyjąć, a tak trudno pozbyć się ich z organizmu.

Krzysztof Kuczkowski (1955) Poeta, autor szkiców, recenzji literackich, kilkunastu książek poetyckich, recenzji muzycznych; juror wielu konkursów, wykładowca warsztatów poetyckich. W 1993 r. założył dwumiesięcznik literacki „Topos”, którym kieruje do dzisiaj. W latach 1995-2005 redaktor naczelny Magazynu Muzyków „Gitara i Bas”. Jeden z inicjatorów Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Rainera Marii Rilkego, organizator Festiwali Poezji w Sopocie. Redaktor serii książek Biblioteka „Toposu”.

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych