Adamski z Gdyni: MOJE CÓRKI KROWY. Polskie "Czułe słówka"! RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

W końcu doczekaliśmy się bezpretensjonalnego, niewyrachowanego i szczerze słodko-gorzkiego filmu o chorobie i umieraniu. Kinga Dębska nakręciła film w duchu Alexandra Payne’a albo Jamesa L. Brooksa, którzy potrafią inteligentnie rozbawić do łez, opowiadając najbardziej dramatyczne historie.

Marta ( Agata Kulesza) odniosła sukces w życiu, jest znaną aktorką, gwiazdą popularnych seriali. Pomimo sławy i pieniędzy, wciąż nie może ułożyć sobie życia. Samotnie wychowała dorosłą już córkę (Maria Dębska). W przeciwieństwie do swojej silnej i dominującej starszej siostry, Kasia (Gabriela Muskała) jest wrażliwa i ma skłonność do egzaltacji. Pracuje jako nauczycielka, jej małżeństwo jest dalekie od ideału. Mąż Kasi (Marcin Dorociński) to życiowy nieudacznik, który bezskutecznie poszukuje pracy. Siostry nie przepadają za sobą, ale nagła choroba matki (Małgorzata Niemirska) zmusza je do wspólnego działania. Muszą zaopiekować się ukochanym, ale despotycznym ojcem (Marian Dziędziel). Marta i Kasia stopniowo zbliżają się do siebie i odzyskują utracony kontakt, co wywołuje szereg tragikomicznych sytuacji. (dystr.)

Tegoroczny festiwal obfituje w filmy o śmiertelnej chorobie. „Moje córki krowy” rożni się od „Żyć nie umierać” i „Chemii” na wszystkich płaszczyznach. Nie ma mu nawet krzty szantażu emocjonalnego. Jest to pełna ironii i sarkazmu, doskonale zagrana historia umierania, ale też opowieść o trudnej i szorstkiej siostrzanej miłości, ojcostwie i dojrzewaniu do przyjęcia świadomości zbliżającego się kresu życia.

W tym filmie w zasadzie wszystko gra: od przemyślanego i inteligentnego scenariusza, przez precyzyjną reżyserię, która nawet na sekundę nie wypada z rąk Dębskiej, aż po zdjęcia i muzykę. Największą siłą tej fenomenalnej tragikomedii jest jednak aktorstwo. Każda z postaci jest doskonale napisana. Kulesza brawurowo, w wielu odcieniach gra połamaną życiowo aktorkę, która maskuje życiowe porażki statusem celebrytki. Muskała jako jej „gorsza” siostra jest na tyle kapitalnie neurotyczna i infantylna, że pasowałaby do filmów Woody Allena. Marian Dziędziel tworzy rolę porównywalną do kreacji Jacka Nicholsona u Brooksa, zaś Marcin Dorociński w epizodzie przygłupiego loosera życiowego dowodzi tak wielkiej wszechstronności, że pewnie przykułby uwagę grając drzewo albo krzesło.

„Moje córki krowy” jest polskim odpowiednikiem „Czułych słówek” czy „Spadkobierców”. Tak inteligentnej, przewrotnej i wzruszającej polskiej komedii nie miałem jeszcze okazji oglądać. To nowa jakość w polskim kinie. Oby wyznaczyła nowy gatunkowy schemat, który ostatecznie wbije osikowy kołek w głupawe polskie komedie o kacach na wyjazdach integracyjnych.

Łukasz Adamski z Gdyni

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych