POLECAMY: "Szukając Inki. Życie i śmierć Danki Siedzikówny. FRAGMENT

Przez blisko pół wieku o Ince pamiętali tylko jej najbliżsi: siostry, koledzy z oddziałów, którzy nawet nie znali jej prawdziwego nazwiska i pewien stary ksiądz, który nigdy nikomu o niej nie opowiadał. Na początku lat 90. pani Stasia z Narewki pociągnęła za łokieć miejscowego nauczyciela: w tym domu, powiedziała, mieszkała dziewczyna zamordowana przez UB, musi pan o tym dzieciom opowiadać. Jednocześnie w Gdańsku, historycy z IPN, zaczęli szukać śladów tajemniczej sanitariuszki od Łupaszki. Ksiądz Marian Prusak, z gdańskiej parafii, odetchnął - w końcu mógł komuś opowiedzieć, co zdarzyło się w sierpniową noc 1946 roku. Oto historia Inki.

Mówili o tym miejscu Sala Śmiechu i nawet wtedy, sześćdziesiąt lat temu, nikt nie wiedział, skąd się ta nazwa wzięła. To wyglądało jak rzeźnia - powie dawny pracownik więzienia.


Gdy latem 1945 roku „Inka”, córka leśniczego z podlaskiej Olchówki, dołączyła do oddziału „Łupaszki”, w Białymstoku ktoś go intensywnie poszukiwał. Oczywiście, było takich wielu, ale ten ktoś był wyjątkowy. Roześmiana, energiczna brunetka, wówczas dwudziestoletnia, w kolorowej sukni, rozpytywała po znajomych: czy ktoś wie, gdzie „Łupaszka”?

– To była „Regina”, czyli Regina Żylińska-Mordas, łączniczka, która przeszła jeszcze z oddziału „Kmicica” – tłumaczy Marzena Kruk z gdańskiego IPN. Od kilku lat bada losy sanitariuszek i łączniczek V Brygady. Trochę ich było: „Kicia”, „Elila”, „Danka”, „Krystyna”, „Aldona”, „Kozaczek”, „Jachna”, „Lala” zwana też „Ewą”, „Inka”, no i właśnie „Regina”. Te cztery ostatnie pójdą z „Łupaszką”, gdy ten rok później ruszy na Pomorze.

Latem 1945 roku „Inka” nie poznała „Reginy”, ale mogła dużo o niej słyszeć. Mówiono o niej z podziwem i sympatią. Nie tylko dlatego, że wielu członków Brygady znała jeszcze z Wilna, skąd pochodziła. Fakt, była bardzo lubiana, chętnie flirtowała z chłopakami, kilku się w niej podkochiwało, ale uznanie w oddziale zdobyła przede wszystkim odwagą. – To ona pracowała nad uwolnieniem „Łupaszki”, gdy wpadł w ręce Niemców na Wileńszczyźnie. To ona przedzierała się do Komendy Okręgu w czasie operacji „Ostra Brama” – wylicza Marzena Kruk. I dodaje, że „Regina” miała tę cenną w każdych czasach cechę, gdy ją drzwiami wyrzucali, oknem wracała. I że ta jej odwaga była taka na luzie, z uśmiechem na ustach. Jak trzeba było broń przenieść, chłopaki się bali, a ona wkładała kontrabandę pod spódnicę i szła, bezczelnie gapiąc się ubekom w oczy. „Regina” będzie jednym z nielicznych żołnierzy „Łupaszki” i jedyną kobietą, która otrzyma specjalne wyróżnienie: złoty sygnet V Brygady z wygrawerowanym napisem „Żołnierzowi–Przyjacielowi »Łupaszka« 1943 rok”.

W 1945 roku Regina choć nie miała kontaktu z V Brygadą, cały czas działała w organizacji. Z jej polecenia wyjechała na Pomorze i zaczęła pracę w koszalińskim Urzędzie Repatriacyjnym.

Jednocześnie prowadziła skrzynkę kontaktową. – Dawało jej to zarówno możliwość legalizowania przybyłych z Wileńszczyzny konspiratorów, jak i wiedzę na temat miejsca ich pobytu – mówi Marzena Kruk. – Załatwiła dokumenty i pracę między innymi Feliksowi Selmanowiczowi „Zagończykowi”, który służył w Brygadzie Wileńskiej w początkach jej istnienia. Na przełomie 1945 i 46 roku, gdy major zaczął odtwarzać Brygadę, obydwoje dołączyli do oddziału „Łupaszki”.

W kwietniu 1946 roku aresztowano Wacka Beynara „Orszaka”, prawą rękę „Łupaszki”. Z UB zwolnili go po kilku dniach, ale, jak od razu przyznał, tylko dlatego, że zgodził się na współpracę. Z której, jak także natychmiast doniósł majorowi, wywiązywać się nie zamierzał. Poprosił o ewakuację. „Łupaszka” zlecił to „Reginie”. Na niej miała spoczywać teraz większość łącznikowych misji. Gdy Brygada ruszała do lasu, „Regina” została wysłana do Trójmiasta, żeby nawiązać kontakt z z dowódcą Wileńskiego Okręgu AK, „Pohoreckim”. Major chciał pomocy w postaci czystych blankietów dokumentów, lekarstw i opatrunków.

„Łączniczkę »Łupaszki« przyprowadziłdo mnie porucznik Augustowski »Hubert« – zeznał potem major Olechnowicz. – Spotkaliśmy się na dzikiej plaży obok ulicy Czołgistów. Uzgodnili, że »Regina« odbierze czyste karty RKU i opatrunki od »Huberta«”. „Pohorecki” ostrzegł ich oboje, żeby nie chodzili po punktach, które znał „Orszak”, bo mogą być już tam założone kotły. Jednak gdy „Regina” i „Hubert” spotkali się po kilku dniach, 20 kwietnia, poszli właśnie do takiego zakazanego lokalu przy ulicy Jesionowej, gdzie natychmiast zostali aresztowani. Kontakt z Okręgiem Wileńskim został zerwany – co oznaczało, że V Brygada pozostała bez wsparcia z zewnątrz. Ale to niejedyny problem. Jak się wkrótce okaże, było to pierwsze z długiej serii zatrzymań. – „Regina” poszła na współpracę krótko po aresztowaniu – mówi Marzena Kruk z IPN. – Czy było to już pierwszego dnia, jak utrzymywał Jan Babczenko, wówczas pracownik UBP, a potem autor książek o „zbrodniach Łupaszki”, nie wiadomo. Raczej nie po miesiącu, jak sama potem utrzymywała. Jej pierwsze odnalezione zeznanie datowane jest na 25 kwietnia. W aktach „Reginy” zachowały się też, prawdopodobnie pisane z własnej inicjatywy, donosy.

Marzena Kruk cytuje: „Doniesienie: »Maks« jest to były dowódca plutonu V Brygady. W 1945 roku na wiosnę zachorował i odszedł od brygady. Zamieszkał w Gdańsku-Oruni i przez cały czas pomagał nam. Mieliśmy u niego swój punkt, gdzie zatrzymywały się patrole. Brat jego (wykładowca na politechnice) przechowywał nam samochód. Dokładnego adresu nie znam, musiałabym sama wskazać. 16 maja 1946. Mordasówna”. Tego samego dnia jeszcze dwukrotnie w więziennej celi prosi o papier. Przekazuje śledczym adres współpracującego z V Brygadą lekarza, doktora Konstantego Pukiańca. Instruuje, jak zyskać zaufanie „Danki”, żony „Młota”, dowódcy VI Brygady. Pisze, że można pokazać złoty sygnet od „Łupaszki” i powołać się na „Reginę”.

– Najwięcej szkody V Brygadzie przyniosły właśnie zeznania, w których szczegółowo opisała osoby współpracujące nie tylko z „Łupaszką”, lecz także z Komendą Okręgu Wileńskiego.

Podała ich trójmiejskie adresy, powiązania, nawet psychologiczne charakterystyki – uważa Marzena Kruk. – Ze względu na przyjęte przez majora zasady konspiracji, tak restrykcyjne,

że nawet on nie wiedział dokładnie, gdzie przebywa w danej chwili konkretny szwadron, nie mogła wskazać ubekom miejsca pobytu partyzantów. Ale tych informacji, które przekazała, wystarczyło, by rozpocząć polowanie.

Regina Mordasówna opuściła więzienie 26 czerwca już jako tajny współpracownik „Gina”. Idzie wprost do mieszkania rodziców „Jachny”, sanitariuszki w szwadronie „Zeusa”, wiedząc, że przez nich można nawiązać kontakt z Brygadą. I dzięki nim wkrótce spotyka się z „Zagończykiem”. Przekonuje go, że plotki o jej współpracy są wyssane z palca. Doświadczony oficer wywiadu wierzy jej,zabiera na melinę. Po drodze do Olsztyna przypadkowo w pociągu spotykają „Orszaka”. Ten, mając w pamięci własne doświadczenia sprzed kilku tygodni, nieufnie wypytuje, jak udało jej się wydostać. „Regina” opowiada o funkcjonariuszu, którego ze względu na swoje pochodzenie „wzięła” na semicki sentyment. O tym, że rozpracowała bezpiekę i oni będą musieli wszystkich wypuścić. Ona to załatwi, tylko musi najpierw spotkać się z „Łupaszką”. „Orszak” nie dowierza, myśli: „Co za bzdury”. – Jedyne, co możesz teraz zrobić, to siedzieć gdzieś w ukryciu albo wyjechać do innego województwa – mówi. Więc atakują go obydwoje.

– To ty jesteś konfidentem! – wali mu w końcu prosto w twarz „Zagończyk”. „Orszak” wychodzi z przedziału.

Po przyjeździe na miejsce „Regina” symuluje atak serca. Rodzina Norberta Symonowicza „Stopki” troskliwie się nią zajmuje. Od tej pory „Gina” zacznie często posługiwać się swoim zdrowiem. Skarżyć się na samotność, brak zrozumienia, skołatane nerwy – czym uda jej się grać na uczuciach rozpracowywanych osób równie skutecznie, jak przypominaniem o swoich zasługach dla „Łupaszki”. Gdy tylko nadarza się okazja, urywa się swoim opiekunom i biegnie na UB.

„Inka” zostaje aresztowana podczas misji łącznikowej w Trójmieście. Wpada w konspiracyjnym mieszkaniu, którego adres podała ubekom „Regina”. Część historyków uważa, że podczas śledztwa mogła być konfrontowana z Mordasówną. W przeciwieństwie do niej jednak nie zdradza żadnych informacji, które mogłyby komukolwiek zaszkodzić. Danuta Siedzikówna została skazana na śmierć i rozstrzelana 28 sierpnia 1946 roku.

– Dlaczego Regina zdradziła? Czemu donosiła z takim zaangażowaniem? – pytam Marzenę Kruk. - Nie wiem- rozkłada ręce badaczka. Choć zastanawia mnie to nie tylko jako historyka, lecz także jako człowieka. Może chciała za wszelką cenę opuścić więzienie. UB po doświadczeniach z „Orszakiem”, który natychmiast czmychnął na drugi koniec Polski, nie jest już skłonne nikogo zwolnić tylko na podstawie deklaracji o współpracy. Sama „Regina” będzie w późniejszym okresie podawać różne wersje. A to, że zaczęła sypać „za porcję lodów”, bo akurat miała na nie ochotę, a to, że zakochała się w jednym ze śledczych. Taka miłość do ubeków kobietom w stalinowskich więzieniach się zdarzała. Syndrom sztokholmski. Dlatego Marzena Kruk starannie zbada różne kandydatury. Jeśli to prawda, mogło chodzić o kogoś z Wydziału WUBP w Gdańsku. Porucznik Strąk, który ją przesłuchiwał? Naczelnik Jan Wołkow? W Bydgoszczy przez kilka miesięcy mieszkała u jednego z funkcjonariuszy, majora Pietraszkiewicza, ale to było dopiero w 1948 roku.

Ci, którzy znali „Reginę” w tamtych czasach, wolą mówić o tym, co jej mogło grozić. W rodzinie prezydentowej Marii Kaczyńskiej, której ojciec przypłacił znajomość z „Reginą” pięcioletnim wyrokiem, tłumaczyli tę jej współpracę torturami, potwornościami, których dopuszczać miało się UB. O latach wojennej traumy, bo przecież „Regina” przez te lata na różne rzeczy się napatrzyła, mówi profesor Niwiński. – Może szantażowali ją, że zabiją rodziców? – zastanawia się Danuta Ciesielska, siostrzenica „Inki”. „Jachna” mówiła, że „Łupaszka” opowiadał jej swój sen. Śniła mu się „Regina”. Że siedzi w celi i płacze. Drzwi są otwarte, ale ona nie wychodzi, a tylko siedzi i płacze. „Ona na pewno coś wykombinuje” – powiedział zatroskany major. Nie chciał wierzyć. Marzena Kruk dodaje, że niektórzy z jej byłych kolegów z Brygady do końca życia w ogóle w jej współpracę nie chcieli wierzyć. „Nie nasza Reńka” – powtarzali. „Jachna” chyba najostrzej ze wszystkich współtowarzyszy osądzi „Reginę”. Może dlatego, że ta mężczyzn potrafiła sobie okręcić wokół palca. – Ona chyba chciała, żebyśmy wszyscy zginęli, wtedy nie miałaby świadków swego upadku – powtarzała „Jachna”.

Regina Mordas-Żylińska w 1948 roku przeniosła się do Szczecina, gdzie prowadziła z rodzicami sklep. Wciąż współpracowała – zwłaszcza podczas Akcji X czyli masowych aresztowań w środowiskach wileńskich. Jak zaraportuje szef WUPB w Szczecinie, tylko między 2 a 20 września aresztowano trzydzieści dwie osoby, z tego dwadzieścia dwie na podstawie informacji uzyskanych od TW „Gina”. Jednak po zakończeniu Akcji X staje się dla UB bezużyteczna. W aktach zapisano: „Od roku 1950 nie jest utrzymywany z nią kontakt, jedynie w sporadycznych wypadkach. W czasie takich rozmów sama wyraża chęci, aby zlecić jej nawiązanie kontaktu z byłymi działaczami bandy »Łupaszki«, twierdząc, że potrafi się jeszcze z nimi domówić”. „Regina” próbowała zwrócić na siebie uwagę ubeków, obiecując im między innymi archiwum V Brygady, choć sama nie wiedziała, gdzie go szukać. W 1958 roku skarżyła się, wówczas już Służbie Bezpieczeństwa, że jest szantażowana przez towarzyszy z konspiracji, żądających od niej dużych sum pieniędzy. Jednocześnie sugerowała, że wciąż ma rozległe kontakty w organizacji wileńskiej. Donosiła o wyimaginowanych punktach kontaktowych, konfabulowała, oskarżała niewinne osoby. Obserwacja służb nie potwierdziła jej rewelacji, funkcjonariusze stwierdzili jednak, że w kasie sklepu jest manko. Współpracę zerwano w 1958 roku ze względu na „głęboką demoralizację” współpracownicy, „zamiłowanie do alkoholu” i nocnego życia w towarzystwie żonatych funkcjonariuszy. Wyszła za mąż za pracownika partii, miała troje dzieci. Okoliczności jej śmierci na początku lat siedemdziesiątych do dziś są niejasne. Rodzina twierdzi, że zmarła na raka, IPN utrzymuje, że zginęła w wypadku samochodowym. W środowisku byłych wileńskich partyzantów krążyły plotki, że ktoś specjalnie ją potrącił lub rzuciła się pod koła. Ponoć wcześniej przymierzano się do wykonania wyroku na „Reginie”, ale żaden z dawnych kolegów nie podjął się roli egzekutora.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.